Artykuły

Malta. Dzień trzeci

Próbuję dopchać się na monodram Macieja Adamczyka zatytułowany "Very". W Teatrze Ósmego Dnia tłum ludzi. Po wojnie wejściówkowej okazało się, że nie bardzo było o co walczyć - z Festiwalu Malta dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski.

W Teatrze Ósmego Dnia tłum ludzi. "Wchodzą widzowie z biletami" - słyszę przy wejściu od pani bileterki. "Ale ja mam bilet" - odpowiadam. Pani bileterka informuje mnie, że mam bilet bezpłatny, a pierwszeństwo mają widzowie, którzy bilety wykupili. Wydaje się to zrozumiałe, więc spokojnie i grzecznie czekam na swoją kolej. To samo wytłumaczenie słyszy kobieta w średnim wieku, która odchodzi zniesmaczona i woła swojego męża. Podchodzą oboje. "Ach to Pan Dyrektor! I Żona Pana Dyrektora!" - wyczuwa się przerażenie zmieszane z podnieceniem w głosie bileterki. "Oczywiście proszę wejść". Skromnie pozwalam sobie zauważyć, że to, co właśnie się stało, jest niesprawiedliwe, bo albo wchodzą wszyscy, którzy mają bezpłatne wejściówki albo nikt. Nie należy robić wyjątków. W odpowiedzi słyszę, że to jest Dyrektor Departamentu Kultury i chyba raczej niewyobrażalne jest, żeby stał pod drzwiami i czekał. Brnę w tę dyskusję i zauważam, że Dyrektor Departamentu Kultury też nie zapłacił za bilet, więc według wyznaczonych zasad powinien czekać, nawet jeśli to niewyobrażalne, bo w przeciwnym razie zasady tracą sens.

Nie pisałbym o tym wszystkim, gdyby nie zdanie, które uzyskałem w odpowiedzi: "Pan Dyrektor nie płaci za spektakl, ale zapłacił za ten Festiwal!" Wydaje się ono symptomatyczne dla funkcjonowania polskiej kultury. Chodzi oczywiście o myślenie tych, co kulturą zarządzają. Otóż nie jest tak, że Pan Dyrektor Departamentu Kultury zapłacił za Festiwal "Malta". Bo przecież nie wyciągnął pieniędzy z własnej kieszeni. On jedynie miał wpływ na przyznanie państwowej dotacji, na którą składają się wpłaty potrącane z pensji podatnika. A w Polsce, jak to w Polsce, politycy własność publiczną traktują jak swoją własną i, co najgorsze, nikogo to nie dziwi, bo przecież to "oni płacą", więc trzeba ich nosić na rękach i sadzać w loży honorowej. Aż przykro, gdy się pomyśli, że działo się to w budynku Teatru Ósmego Dnia.

Po tej wojnie wejściówkowej okazało się, że nie bardzo było o co walczyć. Sztuka monodramu jest piekielnie trudna. I niestety Maciej Adamczyk [na zdjęciu] z Teatru Porywacze Ciał nie radzi sobie z tym wyzwaniem. W jego "Very" jest kilka momentów naprawdę dowcipnych. Wciela się w rolę kandydata na castingu, który za wszelką cenę chce pokazać się od jak najlepszej strony, ale nie jest w stanie zapanować nad wybuchami swoich emocji, spowodowanymi zniecierpliwieniem i niepewnością. Jest w stanie zrobić wszystko, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę. Niestety pomysłów wystarczyło aktorowi na połowę spektaklu. Potem zaczyna się tylko mizdrzenie do publiczności, z którego poza paroma dowcipami niewiele wynika.

Przedstawieniem opartym na aktorstwie było też "Życie Pi" Grupy Teatralnej BOK na podstawie powieści Yanna Martela. Niestety wyzwanie, jakie stawia ten materiał literacki okazało się zbyt trudne dla amatorskiego teatru. Dwie młode aktorki robią, co mogą, by oddać zagubienie rozbitka, który dzieli szalupę ratunkową z tygrysem bengalskim. Niestety ich działania są powierzchowne i tautologiczne wobec wypowiadanych słów. Nie udaje się też zbudować napięcia i pokazać przemiany duchowej głównego bohatera powieści Martela.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji