Artykuły

Opera w teatrze lalek

WIADOMOŚĆ była szokująca: w Roku Szymanowskiego na scenie lubelskiego Teatru Lalki i Aktora wystawiony będzie "Król Roger". I zachęcająca: operę będzie reżyserował Józef Dorman, artysta nietuzinkowy i awangardowy. Potem była premiera i pierwsze przedstawienia. Prasa przestała szokować i zachęcać wyczerpawszy widać swe siły na zapowiedzi zdarzenia, a w miasto poszedł ekscytujący szept: "Widziałeś "Rogera"? No, no..."

Lublin nie ma serca do awangardy. Tak to się mówi, ale nie chodzi przecież o sercowe uczucia i nie chodzi nawet o awangardę. Lublin po prosta "nie czuje bluesa" w tym, co odbiega od przykładnej poprawności i w znikomym stopniu akceptuje te propozycje, które odchodzą od sprawdzonych, rozpoznanych, klasycznych reguł postępowania w sztuce i ze sztuka. Przekonał się o tym przed laty Andrzej Rozhin prowadząc "Gong-2", przekonał się w teatrze dramatycznym Kazimierz Braun, który dla podobnych (jak w Lublinie) propozycji zyskał publiczność we Wrocławiu. Nie do końca "przekonani" są tu jeszcze, ale na wszelki wypadek są z miastem na dystans: W. Staniewski w Gardzienicach, J. Leszczyński w miejscach bliżej nierozpoznanych. L. Mądzik za gardą murów swojej macierzystej uczelni, zaś A. Mroczek wyszedł z "Labiryntu" i jest teraz w BWA. Pewnie dlatego, że BWA jest, a "Labiryntu" już nie ma. Co więc zrobimy z Dormanem? Przyjrzymy mu się wnikliwie, po lubelsku.

Problem pierwszy, jaki wynika z tej szokującej realizacji - czyli opera w teatrze lalek - załatwiamy krótko: nic nowego. Próby przekładania "z języka na język" w dziejach sztuki sa znane i rozpoznane. Żeby nie poprzestać na banalnym "fortepianie Skriabina" wymieńmy jeszcze: Nowojorski Kwartet Harfowy, który

gra na Harfach muzykę grywaną zwykle na organach, a ze zdarzeń zapisanych w teatrach lalkowych - choćby "Wesele" w teatrze poznańskim i "Kartotekę" w teatrze białostockim. A więc opera w lalkach nas nie zaskoczyła. Teraz zobaczymy jaka jest ta opera.

Dorman odżegnał się od czystości gatunku w podtytule realizacji i dlatego na afiszach czytamy: "Król Roger - parlando opera". Parlando - znaczy, że mówiona. Kto mówi? Najwięcej Fred Kosmala (Król Roger), Małgorzata Ejsmund-Lutomska (Roksana), Zdzisław Rej (Pasterz) i Andrzej Jóźwicki (Edrisi). Pozostali wykonawcy tworzą chór, co przypomina rozstrzygnięcie stasowane w inscenizacjach operowych, które z kolei przypominają praktyki stosowana w teatrze antycznym. Chór zatem komentuje akcję, "napędza" ją, tworzy aktywne tło spraw rozgrywających się pomiędzy Rogerem, Roksaną i Pasterzem przy znaczącym udziale Edrisiego. Zaznaczmy tu, że mówić jest niełatwo i solistom, i chórzystom: w tle cały czas słychać bardzo wyraziste nagranie prawdziwie operowej realizacji, z Andrzejem Hiolskim w roli głównej, i za tym nagraniem musza podążać cały czas aktorzy lubelskiego przedstawienia.

Jakie są konsekwencje takiego rozstrzygnięcia (powtarzania jak za panią matką)? Mogłyby być parodystyczne, pastiszowe, groteskowe: są - zgodnie z założeniem inscenizatora - koturnowe, hieratycznie usztywnione. Bieda w tym tylko, że założenia inscenizatora nie w każdym miejscu są konsekwentne: kiedy chór musi biegać po schodach i w takt wybijanego sabotami rytmu powtarzać "Hasło: Pasterz - hasło: Roger" (oznajmiając królowi i widzowi przybycie - Pasterza) to chciałoby się wiedzieć po co on tak biega i tupie. Żeby było śmiesznie? Skoro powinno być strasznie?

Nie rozumiem tak samo miejsca i znaczenia w tym spektaklu ponuro-smętnej arlekinady. Skąd ona się wzięła i po co? Poprzedza te sekwencję zachęta Edrisiego: "królu spójrz - Rogerze słysz", a po niej są słowa Roksany o wesołym tańcu, płomiennym świcie i radosnym szale. Miałażby arlekinada być zaprzeczeniem, negatywem szału, płomiennosci i wesołego tańca? Stawianiem Rogerowi do oczu minorowego lunatyzmu zamiast pulsującego, uwodzicielskiego szału?

Teraz - zgodnie z zasadą prowincjonalnej dobrotliwości - pominiemy parę innych, niedobrych scen, a zajmiemy się sytuacją, która wyznacza oddalenie się Pasterza na jego "słoneczny brzeg", a razem z Pasterzem chóru i Roksany. Teatralna wędrówka przez teatralną przestrzeń (akcja dzieje się na sali, na proscenium i na scenie: w tej właśnie kolejności) dobiega kresu. Pasterz, chór i Roksana wędrują do zapadni, w ślad za nimi, do krawędzi zapadni, wędruje Roger ("pątnikiem ftal się król") i Edrisi. Ponieważ król szuka "zaczarowanego śmiechu", a to co ogląda uznają za przywidzenie ("nie - to widmo" - mówi Roger) - trzeba, żeby sceny rozgrywane w zapadni były widmowe, zjawiskowe, jak zaczarowane, I są. Tylko te agresywne peruki: po co straszą? Tylko to światło: dlaczego wywołuje wizje otchłani, a czar-Roksana dzięki niedoświetleniu staje się czarownicą upozowaną w dodatku na Statuę Wolności? Zamiar to świadomy, niedopracowania czy zły gust?

Jarosław Iwaszkiewicz, współautor libretta do "Króla Rogera" i przyjaciel kompozytora napisał: "przefajnowaliśmy tę sprawę". Sam Szymanowski w trakcie wieloletniej pracy nad opera tez podobno stracił dla niej trochę serca. Ale opera została: oratoryjna w charakterze, statyczna w akcji, niedosłowna w nazywaniu uczuć i emocji, dramatyczna, ale przede wszystkim wewnętrznym dramatem Rogera. Statyczna, niedosłowna, a mimo to ciągle intrygująca i traktowana jak wielkie wyzwanie przy każdej inscenizacji.

Dlaczego nie dosłowna? Skąd ta niedosłowność? Kim jest Roger? Roger jest postacią historyczną, królem Sycylii gdzieś w mrokach Średniowiecza. Kim jest Pasterz? W operze Szymanowskiego mówiąc o sobie - mówi o lotusach Indry, o różowym Benares, o swoim odbiciu na wodach Gangesu, Indra, Ganges, Benares, a wielu krytyków i praktyków widzi w nim tylko i wyłącznie? Dionizosa. bo w zakończeniu jest nim: "To on w postaci Dionizosa". Jak na początek - sporo wskazówek.

Z okoliczności towarzyszących powstawaniu dzieła ważne są też informacje o podróży Szymanowskiego na Sycylię i do Afryki Północnej. Te z didaskaliów o Capella Palatina w Palermo i o ruinach w Segeście - także. Te ze wspomnień Iwaszkiewicza o lekturach Szymanowskiego, o szczególnym przejęciu pracą Tadeusza Zielińskiego pt. "Współzawodnicy chrześcijaństwa" ("rozprawialiśmy o niej godzinami" - notuje J. I.) - są bardzo ważne, a informacja, że "filozofia "Króla Rogera"- oparta jest na pewnej scenie z "Bachantek" Eurypidesa" - szalenie istotna. Dodajmy do tego zainteresowania K. Szymanowskiego antykiem i orientem potwierdzone choćby tytułami jego utworów; "Pieśni muezina szalonego", "Pieśni miłosne Hafiza", fortepianowe "Metopy" i "Maski", skrzypcowe "Mity", stracona powieść pod tytułem "Efebos" i zamiar, ostatni już w życiu genialnego kompozytora, pracy nad "Powrotem Odyseusza". Dodajmy też fascynację Sycylią.

Tyle przesłanek, a tak wielka niewiadoma. Bo i, po prawdzie, kto dzisiaj - bez greki i łaciny w szkołach - interesuje się antykiem i orientem? Kto w gniazdkach hipokryzji zalegających sale teatrów ogłosi, że obszary fascynacji erotycznych Szymanowskiego miały niejednoznaczny charakter? A kto interesuje się Sycylią? Wiemy, że jest tam wulkan o nazwie Etna, ale ta wyspa - oglądana z perspektywy dziejów kultury i religii - cała jest jednym wielkim wulkanem.

To tam zderzał się, ścierał, przepalał i jednoczył wschód i zachód; religie wschodnich wtajemniczeń i zachodniego chrześcijaństwa, a to wszystko w osoczu pogańskiej, antycznej spuścizny. Pozbierajmy teraz te wszystkie wskazówki interpretacyjne, przenieśmy je w średniowiecze XI i XII wieku, w dosłownie płomienne spory z dziedzictwem gnostyków i manichejczyków, z herezją katarów, a może dowiemy się choćby kto zacz ów Pasterz, który oznajmia: "odbicie me na wodach Gangesu", by potem stać się Dionizosem,

No, tak. ale to wszystko prawie jest poza spektaklem w reżyserii Dormana. Czy to źle. Zależy od punktu widzenia. Natomiast złe jest to. ze Dormanowi zabrakło zdecydowania czy postawić na wewnętrzny dramat Rogera, czy fascynującego odmiennością Pasterza, a może na wahania Roksany. Skąd więc ten szept po Lublinie, że trzeba koniecznie zobaczyć Dormana? Trzeba, bo po pierwsze oglądać trzeba wszystko co niepokoi, jątrzy i dobija się swoich racji, choćby te racje budziły sprzeciw. Trzeba, bo warto zobaczyć jak aktorzy lalkowego przecież teatru dźwigają szalenie trudne role i wychodzą z tego z sukcesem bezspornym (Fred Kosmala) i znaczącym (Andrzej Jóźwicki), albo - uwzględniając stopień trudności - całkiem obronna ręka (Małgorzata Ejsmund-Lutomska i Zdzisław Rej). Trzeba, bo jest w tym spektaklu niemało scen znakomitych, jak choćby patetyczna wędrówka Rogera śladami Roksany, jak "droga krzyżowa" Pasterza z obrazem na ramionach, czy jak wstępne sceny wprowadzane w świątynny nastrój, w klimat sadu (bo jest ten spektakl sądem racji) w w klimat tajemnicy (bo jest także wtajemniczeniem). Że jest przy tym potrzaskany1 i kaleki? Dla mnie test taki właśnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji