Artykuły

Schizofrenia czy życie?

"Proces" w reż. Krzysztofa Prusa w Teatrze Nowym w Zabrzu. Pisze Marcin Hałaś w Śląsku.

Proces według Franza Kafki to bodaj najambitniejsze wyzwanie podjęte w ostatnich sezonach przez zespół Teatru Nowego w Zabrzu. Adaptacji, inscenizacji oraz reżyserii archetypicznej powieści Kafki podjął się Krzysztof Prus. Miał do dyspozycji zespół aktorski, który mógł sprostać (i ostatecznie sprostał) temu zadaniu; potrzebował jedynie jasnych wskazówek, klucza interpretacyjnego, pozwalającego zbudować spójną, a przez to dramatyczną historię urzędnika bankowego Józefa K., wyrwanego ze swej monotonnej, lecz przecież zaspokajającej potrzeby egzystencji i wciągniętego w tryby śledztwa. No, właśnie - klucz. Nieszczęście czasami tkwi w nadmiarze. Prus znalazł aż trzy i nie mógł się zdecydować, który wybrać. W rezultacie do zamka wpychał po kolei wszystkie. A teatr to mechanizm precyzyjny i takie manipulacje czasami mogą go zepsuć.

Klucz pierwszy - czyli totalitaryzm. Takie odczytanie Kafki narzuca się samoistnie, stanowi swoistą oczywistość, ale także staje się tym mniej atrakcyjne, im dalej odchodzimy od totalitaryzmu jako doświadczenia naszej społeczności. Mimo to Prus na samym początku otwiera historię Józefa K. tym właśnie kluczem. Dwaj strażnicy informujący K. o jego aresztowaniu równie dobrze mogliby być ubekami, czyli - stosując język bardziej oficjalny - pracownikami PRL-owskiego aparatu opresji. Tak jak Józefa K. mogliby wyrwać ze snu Tonie Dziwisz (bohaterkę Przesłuchania Bugajskiego), aresztować w wigilijny wieczór studiującego na Politechnice Janka Rodowicza "Anodę", czy po prostu kogokolwiek. Bo w tym systemie o winie decydowała słynna zasada czekistów: "Dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie". Pierwsze sceny zabrzańskiego Procesu wyraźnie kierują nasze skojarzenia w taką stronę, to jasny adres, skoro nawet jeden z aktorów grających strażników moduluje swój głos tak, by falsyfikować intonację przemawiającego Gomułki. Ale po kilku scenach już zaprojektowanego spektaklu Prus nagle zdaje sobie sprawę, że nie chce robić teatru historycznego i politycznego zarazem. Wycofuje się więc, wyrzuca ten klucz, nie kontynuuje wątku.

przecież istnieje inny klucz -otwierający psychikę głównego bohatera, wewnętrzny. Być może cały proces toczy się w umyśle (duszy?) Józefa K.? Psychiatria zdiagnozowałaby stan taki jako schizofrenię. I Prusa zdaje się uwodzić taka perspektywa, bo właśnie znalazł drugi - złoty - klucz. Józef K. jest schizofrenikiem, toczący się proces to wytwór jego chorego umysłu. Bo jak inaczej można tłumaczyć fakt, iż osoba aresztowana nie zostaje zamknięta w celi, nadal może chodzić do pracy (banku), rozmawiać z kobietą zamieszkującą w innym pokoju. Jemu rzeczywistość miesza się ze stanem paranoidalnym. Przy tej okazji Krzysztof Prus sięga do paradygmatu inscenizacji Kartoteki - kolejne postacie defilują przez pokój (celę) Józefa K. niby przed łóżkiem Bohatera. Więc i tutaj głównym miejscem akcji jest łóżko. To dobra realizacja, tyle że nużąca - Kartotekę znamy już niemal od pół wieku.

W końcu konstatuje tę oczywistość także Krzysztof Prus, nie chce podążać przetartymi już ścieżkami, wpadać w koleiny, więc z zanadrza wyciąga klucz trzeci - wielką metaforę. Procesem jest całe życie, a sędzią śledczym Bóg. Józef K. pod sąd został wydany już w chwili narodzin, ten proces toczy się non stop, będąc naturalną konsekwencją egzystencji - u bram doliny usłyszymy tylko wyrok. To - jak się wydaje - najciekawszy klucz interpretacyjny. Niestety, do zamka włożony został zbyt późno, z jego pomocą skonstruowana została jedynie pointa. Dlatego w jej obliczu widz czuje się trochę bezradny. Bo jak ma odczytać śmierć Józefa K.? Czy po prostu umarł człowiek? Czy w gwałtowny sposób zakończył swoje życie schizofrenik? Czy też zdobył się na ostatni akt heroizmu tragiczny bohater w szponach systemu totalitarnego? Zamiast otwarcia wielu możliwości interpretacyjnych nastąpiło raczej ich rozmycie. Niewiele wiem, bo tej wiedzy nie nabyłem w trakcie spektaklu.

A co gorsza - tej wiedzy chyba nigdy nie posiedli aktorzy. Nie wiedzą, którą wersję mają zagrać, na której zbudować swe role. Zamiast

więc budować role - po prostu deklamują tekst. Czynią to dobrze, w bardzo dobrze zaprojektowanej przestrzeni teatralnej (urzeka drugi plan, niemal oniryczny, usytuowany za półprzezroczystym czarnym muślinem), jednak ich praca jest trochę zmarnowana. Bo nie wiedząc, jaką mają stworzyć postać - nie tworzą żadnej. Albo raczej: tworzą papierowe postacie, papierowe głosy. Im bliżej pierwszego planu, tym prawda ta jest boleśniej widoczna. Oto Zbigniew Stryj - jedna z najciekawszych indywidualności aktorskich zabrzańskiej sceny. Porównajmy trzy jego pierwszoplanowe kreacje ze spektakli granych w tym sezonie: kapitana Albina Musioła w Wampirze i naczelnika Jerzego Niechcieja w Naczelniku. Obie role wyraziste, zindywidualizowane, z charakterem. Zwłaszcza Musioł z Wampira - od pierwszej do ostatniej sceny konsekwentny, pokazujący jedną, scenicznie (i życiowo) wiarygodną osobowość. Jestem pewien, że Stryj w taki sam (lub przynajmniej podobny) sposób poradziłby sobie z Józefem K. - ma do tego i warsztat, i wyobraźnię. Jednak reżyser powinien go jasno "ustawić", powiedzieć mu na początku: chłopie, aresztowali Cię ubecy i bez względu na budowane dalej dekoracje i aluzje grasz ofiarę przypadku (Tonią) lub bohatera samotnie walczącego już tylko o godność (Anoda, Pilecki). Albo: jesteś schizolem, ten cały proces toczy się w Twojej głowie. Albo: po prostu żyjesz, a śledzą Cię urzędnicy Pana Boga, by wiedzieć czy zaliczyć cię u mety do tych śpiewających psalmy, czy do tych zgrzytających zębami. To jasne zadanie aktorskie. Wówczas zabawę ze znaczeniami całości można budować obok aktora - wierząc w inteligencję publiczności. Ale jeżeli Stryjowi każe się być równocześnie ofiarą totalitaryzmu, schizofrenikiem i normalnym człowiekiem - to nawet najlepszy aktor nie stworzy żadnej roli. Stworzy trzy szkice, w każdym mogąc jedynie deklamować.

Reżyser albo nie potrafił się zdecydować na interpretację, albo chciał się popisać pokazując, że potrafi jedno dzieło odczytywać w rozmaity sposób. W rezultacie nieco zmarnował możliwości zespołu, z którym przyszło mu pracować. Doceniam ambicje, chylę czoło przed możliwościami. Jednak oceniam wynik końcowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji