Artykuły

Carmen w ruinach gliwickiego teatru

"Carmen" w reż. Pawła Szkotaka w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

Kolejny losowy wypadek sprawił, iż nie mogłem obejrzeć nowej inscenizacji "Carmen", przygotowanej przez Wiesława Ochmana pod koniec maja w Operze Śląskiej. Żałuję tego bardzo - także ze względów sentymentalnych, jako że właśnie Carmen i to również w wykonaniu zespołu Opery Śląskiej odwiedzającego gościnnie stolicę, była pierwszym operowym przedstawieniem "z prawdziwego zdarzenia", jakie dane mi było jako bardzo młodemu człowiekowi oglądać wiele, wiele lat temu. Było zaś ono tak świetne, iż mimo upływu długiego czasu niektóre jego epizody do tej pory mam w żywej pamięci, a zwłaszcza wspaniałe kreacje niezrównanej Franciszki Denis-Słoniewskiej, Franciszka Arno oraz uroczej Barbary Sawickiej w głównych rolach, jak też brzmienie orkiestry pod batutą Jerzego Sillicha.

Nie zobaczyłem tedy ani nie usłyszałem nowej "Carmen" w Bytomiu (dalszych spektakli w tym sezonie już nie było), ale niedługo potem, bo już 2 czerwca, tę samą operę Bizeta wystawił odważnie w niedalekich Gliwicach ambitny Teatr Muzyczny, który już kilka lat temu obok właściwego sobie repertuaru operetkowo-musicalowego porwał się - i to z powodzeniem - na "Cyrulika sewilskiego" Rossiniego.

Wystąpił zaś z ową "Carmen" przemyślnie nie w swojej stałej siedzibie, ale w ruinach dawnego niemieckiego Teatru Miejskiego, spalonego niestety przez Rosjan w końcowej fazie drugiej wojny światowej. Otrzymano w ten sposób naturalną scenerię znakomicie odpowiadającą niektórym zwłaszcza partiom opery Bizeta (podobnie jak przed paru laty w poznańskim Starym Browarze); reżyser Paweł Szkotak zaś zręcznie wykorzystał powstałe w ten sposób możliwości i umiał wytworzyć dla większości dramatycznych scen opery odpowiedni klimat, trzymając widzów aż do końca w należnym napięciu.

Trudno było oczywiście przewidzieć, że na początku czerwca trwać

będzie na Śląsku nienormalna w naszych warunkach klimatycznych zimnica; że zaś zrujnowany teatr pozbawiony jest pełnych ścian, przeto zarówno na scenie, jak na widowni temperatura oscylowała około 12 stopni i publiczność marzła setnie wraz z artystami. Nie mniej atmosfera spektaklu była gorąca jak rzadko, a słuchacze reagowali żywo i spontanicznie.

Także i tu zresztą nie zdążyłem na premierę "Carmen" z udziałem Małgorzaty Walewskiej i włoskiego tenora Marcella Bedoni; upewniano mnie jednak, że wtedy reakcje publiczności były jeszcze bardziej żywiołowe. Trafiłem natomiast na przedstawienie z serii sześciu bodaj kolejnych - także przy stuprocentowej frekwencji (wobec czego dyrekcja Teatru Muzycznego już przemyśliwa nad drugim cyklem spektakli opery Bizeta u progu następnego sezonu).

Oglądając je można było zastanawiać się, czy potrzebne było przenoszenie całej akcji w lata hiszpańskiej wojny domowej (traci się w ten sposób między innymi barwne i efektowne w dawniejszych czasach widowisko, jakim była zmiana warty przed wojskową placówką, wraz z całą otoczką tego "wydarzenia"); czy przy swoim pierwszym wejściu toreador Escamillo powinien być pijany jak bela, wnoszony na scenę na wyrwanych skądś drzwiach i praktycznie niezdolny do wzniesienia i słynnego toastu, i czy j wreszcie niefortunny za- j lotnik pięknej Cyganki, porucznik Zuniga, powinien na końcu burzliwej sceny zostać zastrzelony przez jednego z przemytników, czego nie ma w tekście libretta, a co przecież niechybnie musiałoby się skończyć spaleniem gospody Lillas Pastii przez żądnych zemsty żołnierzy i powieszeniem jej właściciela? Poza tym jednak Paweł Szkotak zrobił naprawdę interesujące przedstawienie, wzbogacając tok akcji szeregiem oryginalnych lecz świetnie mieszczących się w jej klimacie pomysłów.

Jeżeli idzie o muzyczną warstwę spektaklu, to - ponieważ widzów umieszczono na scenie, zaś akcja toczy się na dawnej widowni stanowiącej znacznie rozleglejszą przestrzeń i tam właśnie, u wejścia do lewej kulisy, umieszczono orkiestrę, przeto stojący tyłem do wszelkich scenicznych działań dyrygent Tomasz Biernacki musiał dokonywać nie lada cudów, aby wszystko biegło zgodnie i z należytą precyzją. Jeśli mu się to całkiem pomyślnie powiodło, świadczy to o jego niewątpliwym talencie, no i o doskonałej znajomości Bizetowskiej partytury.

Co do obsady głównych solowych partii, to w oglądanym przeze mnie przedstawieniu prym wiodły panie: ceniona solistka Opery Dolnośląskiej Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak stworzyła frapującą postać tytułowej bohaterki, a i pięknie śpiewała - zwłaszcza dwie popisowe arie w I akcie opery. Urodziwa zaś i do tego obdarzona ślicznym sopranem lirycznym Wioletta Białk odniosła autentyczny sukces jako nieszczęśliwa Micaela. Rafał Songan swobodnie choć bez należnego blasku radził sobie z problemami partii Escamilla, zaś Tomasz Janczak jako Don Jose wypadłby całkiem dobrze, gdyby, wiedziony szlachetnym zapałem, nie usiłował dać z siebie więcej, aniżeli na to jego aparat oddechowy pozwalał. Dodając do tego zgrabnie biegnące sceny zbiorowe i bardzo ładnie śpiewające chóry, trzeba stwierdzić, że otrzymaliśmy spektakl przynoszący niewątpliwie chwałę gliwickiej scenie muzycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji