Artykuły

Emilia Piech: Nauczyciele-mistrzowie na ścieżce do sceny

- Spotykasz kogoś, kto pomaga ci znaleźć twoje dobre strony. Czułam, że rozwijam się nie tylko jako aspirująca, młoda aktorka, ale przede wszystkim jako człowiek - opowiada Emilia Piech, aktorka Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

Moja fascynacja sztuką zaczęła się już w domu. Rodzice od najmłodszych lat zarażali mnie pasją do filmów i pokazywali je w kinie. Pierwszym spektaklem, jaki zobaczyłam, gdy byłam małą dziewczynką, był "Kot w butach" w bydgoskim teatrze. Zabrała mnie na niego babcia i od tego momentu byłyśmy częstymi gośćmi gmachu przy Mickiewicza 2.

"Kto zjadł moja szminkę?"

Podstawówka była dla mnie okresem poszukiwań. Chodziłam do Szkoły Podstawowej nr 6 w Bydgoszczy, a pani Alina Radomska uczyła mnie polskiego. Od zawsze interesowała ją sztuka i teatr. Razem z panią Krzewicką założyły kółko teatralne, do którego zapisałam się wspólnie z koleżankami. Tam właśnie stawiałam pierwsze aktorskie kroki i sprawiało mi to ogromną radość. Gdy miałam 10 lat, już wiedziałam, że to jest droga, która mnie fascynuje. To było niesamowite, jak tym paniom zależało na naszym rozwoju. Pierwsze przedstawienie z moim udziałem opowiadało o zwierzętach w zoo. Grałam panią Szympansową, która w całej sztuce mówiła tylko jedną kwestię - "Kto zjadł moją szminkę?". Przez 45 minut stałam w gigantycznym futrze i czekałam, by powiedzieć to zdanie.

Później zapisałam się na zajęcia teatralne do Pałacu Młodzieży, gdzie uczył Jacek Małachowski. Był pierwszą osobą, która pokazała mi świat teatru w inny sposób, bardziej poważny. To on odkrył we mnie tę drugą stronę. Nie tylko komediową, ale też dramatyczną. Robiliśmy monodramy, a w jury tego konkursu była Małgorzata Witkowska z Teatru Polskiego, co w tamtym okresie było dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Pracowałam z tekstem Sophie Marceau, który był niesamowicie kobiecy. Mówił o problemach czterdziestoletniej, opuszczonej przez mężczyznę kobiety. O traumach kompletnie dla mnie obcych. To pozwoliło przełamać wiele barier. Często zostawałam po zajęciach, by porozmawiać z panem Małachowskim. Jego podejście do nas było unikalne. Zawsze starał się stworzyć na zajęciach kameralną atmosferę, dzięki temu dobrze się znaliśmy, ufaliśmy sobie. To on pokazał nam, gdzie są granice cielesności, nauczył bliskości na scenie. Dzięki niemu też dowiedziałam się wiele o ruchu. Rozgrzewki inspirowane teatrem Jerzego Grotowskiego pamiętam do dziś. Wtedy nabrałam pewności, że będę celować w szkołę teatralną.

Paweł Łysak otwierał drzwi

Większość nauczycieli-mistrzów spotkałam na zajęciach pozalekcyjnych, ale jedna osoba poznana w szkolnych murach szczególnie zapadła mi w pamięci. Wojciech Kieler uczył mnie historii sztuki. Nigdy nie spotkałam drugiego takiego człowieka. Nie było takiej osoby, której nie zainteresowałby sztuką. Wracałam do domu i było mi głupio nie uczyć się na zajęcia. Tak bardzo zależało mi na jego opinii. Przed rozpoczęciem każdych zajęć pokazywał slajdy z dziełami sztuki i kazał nam zgadywać autora, miejsce, czas powstania, kierunek w sztuce. To świetnie łączyło zabawę z nauką. Nigdy nie czułam, że muszę coś zrobić, po prostu chciałam. Nie przypominam sobie drugiego takiego nauczyciela, który uczyniłby z nauki tak wielką frajdę. Dni spędzałam, ucząc się historii sztuki, a wieczorami chodziłam do Teatru Polskiego, gdzie dyrektorem był Paweł Łysak. To było apogeum, widziałem wtedy wszystkie możliwe sztuki. Nasz teatr był jednym z najlepszych w Polsce, więc miałam możliwość zobaczyć najważniejsze spektakle tamtego okresu. "Burzę" i "Babel" Mai Kleczewskiej czy "Witaj/Żegnaj" Jana Klaty wspominam do dziś. Bardzo wiele osób w moim wieku interesowało się w tamtym czasie teatrem. Paweł Łysak otwierał młodym ludziom drzwi do teatru.

24 godziny w teatrze

W tym okresie Łukasz Gajdzis robił w teatrze projekt dla młodzieży "Sunday Bloody Sunday". Bardzo się wszyscy wtedy zżyliśmy - grupa młodzieży razem z twórcami. Na samym początku tej drogi byliśmy szaloną, nieutemperowaną grupą, jednak po dwóch tygodniach pracy mieliśmy w sobie ogrom spokoju. Trochę jak po teatralnej terapii. Wszyscy nabrali cierpliwości, pokory, co jest piekielnie trudne, kiedy ma się kilkanaście lat. Spotkałam się tam z tak szczerymi, dobrymi, otwartymi ludźmi, że nie poczułam żadnego negatywnego wpływu. Był to jeden z najszczęśliwszych okresów w moim życiu. Siedziałam w teatrze prawie 24 godziny na dobę. To było o wiele ważniejsze niż szkoła czy jakiekolwiek inne obowiązki. Miałam wrażenie, że dotykam wielkiego świata teatru. Iwona Nowacka, tłumaczka, zapoznała mnie wtedy z Karoliną Adamczyk. Wiedziała, że chcę zdawać do szkoły aktorskiej, więc zapytała Karolinę, czy nie chciałaby mi pomóc. Zgodziła się. Spotykałyśmy się przez rok, raz w tygodniu. To ona pokazała mi Sylvię Plath czy Olgę Tokarczuk. Przygotowała mnóstwo materiałów, tworząc wachlarz moich odzwierciedleń. Do teraz się zastanawiam, czy bez tej pomocy byłabym w stanie tak dobrze poruszać się w meandrach egzaminów do szkoły aktorskiej. Dostałam się za pierwszym razem, więc jej pomoc okazała się niesamowicie skuteczna. Oprócz tego była niezwykle cierpliwa i miała mnóstwo pomysłów na improwizację. Samo dostanie się do szkoły jest ważne, ale o wiele bardziej inspirujący był samorozwój, który dokonał się we mnie dzięki Karolinie. Spotykasz kogoś, kto pomaga ci znaleźć twoje dobre strony. Czułam, że rozwijam się tam nie tylko jako aspirująca, młoda aktorka, ale przede wszystkim jako człowiek. Bardzo dużo jej zawdzięczam. Mam nadzieję, że spotkamy się kiedyś na scenie.

To ogromne szczęście spotkać na swojej drodze takich ludzi. Doświadczenie kreujące późniejszą rzeczywistość. Nikt nigdy nie wymagał ode mnie niczego poza rozwojem, nie stawialiśmy granic. Dobry nauczyciel to po prostu dobry psycholog i ja na swojej drodze spotkałam takie osoby.

Akademia Opowieści

Do 30 września czekamy na wasze opowieści o nauczycielach z podstawówki, liceum, uczelni, ale także o innych ludziach, którzy byli dla was inspiracją na całe życie. Regulamin akcji jest dostępny na Wyborcza.pl/akademiaopowiesci. Tam też znajduje się formatka - teksty najlepiej przysyłać za jej pośrednictwem. Najciekawsze będą publikowane na łamach ogólnopolskiej "Gazety Wyborczej" oraz w jej wydaniach lokalnych lub w serwisach grupy Wyborcza.pl. Nadesłane prace wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców.

ZWYCIĘZCY DOSTANĄ NAGRODY PIENIĘŻNE:

za pierwsze miejsce - 5556 zł brutto,

za drugie miejsce - 3333 zł brutto,

za trzecie miejsce - 2000 zł brutto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji