Artykuły

"Niemcy": wbrew sztampie

Sopocką inscenizacją Niemców zobaczyłem kilka miesięcy po jej premierze właściwie przypadkiem. Tak to już jest, że spektakle z kanonu lektur szkolnych traktowane są przez sprawozdawców (apriorycznie i często krzywdząco) jako produkcje drugorzędne, w najlepszym przypadku poprawne, wyzute z artystycznych ambicji i mające nade wszystko podreperować kasę przez sprzedaż biletów szkołom. Dramat Leona Kruczkowskiego, grany na popołudniówce, dość przypadkowo znalazł się w programie mojego kilkudniowego pobytu w . Trój-mieście; trudno było spodziewać się, iż okaże się spośród kilku obejrzanych przeze mnie spektakli najciekawszy.

Reżyser Krzysztof Gordon pragnął nade wszystko uciec od obowiązującego kanonu inscenizacyjnego Niemców: od dyskursywności, publicystyczności, od obyczajowo-historycznego weryzmu realiów. Trzy sceny składające się na pierwszy akt Gordon rozegrał w ciemnawej, spelunkowej knajpie nur fur Deutsche, w której pijanym władcom Europy artystka podobna do Ruth Sonnenbruch śpiewa Lili Marleen - szlagier berlińskich kabaretów. W tej knajpie żłopią piwo żandarmi z Generalnej Guberni: Hoppe (Andrzej Szaciłło) i Schulz (Zbigniew Łobodziński), a później dosiada się łzawo pijany Volksdeutsch Juryś (Jerzy Dąbkowski). W tej knajpie flirtuje Untersturmfuhrer Willi (Igor Mielczarek) z norweską kochanką (Beata Późniak), a pani Soerensen (Teresa Lassota), zaprotegowana przez Marikę, dosiada się na chwilę do stolika i jest przez Willego obcesowo i brutalnie zbywana. W knajpie, wreszcie wymiecionej z gości przez nalot, Ruth Sonnenbruch (Joanna Bogacka) decyduje się asystować zamiast - francuskiej kelnerki przy egzekucji jej ojca. Oto symboliczny wizerunek zniewolonej Europy, jeśli nie nazbyt głęboki i z pewnością nie nazbyt odkrywczy, to celny teatralnie, jednoznaczny w nastroju.

Służyć ma on za wstęp, za naszkicowanie tła dla właściwego konfliktu Niemców, inscenizowanego już realistycznie, aliści z bardzo wyraźnym reżyserskim przesunięciem akcentów. W ujęciu tradycyjnym, jubileusz naukowy Sonnenbrucha był zobrazowaniem spokoju moralnego i stabilizacji życiowej wielkiego uczonego; dopiero wizyta Petersa miała dramatycznie zakwestionować podstawy owego status quo. W inscenizacji sopockiej stabilizacja kwestionowana jest od pierwszej sceny: dom Sonnenbruchów kipi wewnętrzną nienawiścią i nie tajoną agresją. Agresywna jest Berta (Anna Chodakowska) napastliwie cytującą slogany 'obłędnej propagandy, agresywna jest Liesel (Barbara Patorska), w paroksyzmach nienawiści bliska szaleństwa, agresywny jest Willi (Igor Mielczarek), pewny siebie, upojony władzą, demonstracyjnie gardzący ojcem. Ale też agresywny jest sam Sonnenbruch (Stanisław Dąbrowski): w złośliwościach, w mruczanych pod nosem uwagach, w zaskakującej drażliwości; ale agresywna jest także Ruth w nie tajonej "artystycznej" pogardzie wobec domowników. Kompresja napięć wewnątrz mikrozbiorowości, jaką jest rodzina Sonnenbruchów - wywołana potwornym i bezpośrednim ciśnieniem sytuacji zewnętrznej - powoduje, iż chęć utrzymania jakiegoś modus vivendi skazana jest na nieuchronną porażkę, i to na długo przed przybyciem Petersa.

Zaś on sam - uciekinier z obozu - jest krańcowo bierny. Wynędzniały, bezwolny, w łachach, utykający, mówi odruchowo i reaguje odruchowo, jak choćby w geście kradzieży pistoletu (Piotr Suchora nie jest tu, niestety, konsekwentny, zdarzają mu się zwłaszcza w dyspucie z Sonnenbruchem nie umotywowane popisy retoryczne). Ścigany Peters nikogo nie agituje i od nikogo niczego nie żąda, natomiast samym przyjściem skutecznie i ostatecznie rozbija owe resztki stabilizacji, jaką szczyci się Sonnenbruch. Rusza lawina: Ruth jest brutalnie aresztowana, Willi, jak można sądzić, będzie odpowiadał za stratę broni, najprawdopodobniej także kariera profesora jest skończona. W finale sztuki starzy Sonnenbruchowie patrzą w ciemność jakby w oczekiwaniu na kolejny cios, z głośników potężnieje Liii Marleen, ale już z towarzyszeniem werbli. Oglądamy krajobraz po klęsce.

Trzeba pamiętać o jednym szczególe spoza przedstawienia: że Peters, kulawy uciekinier, sam przeciw machinie państwowej, pozbawiony pomocy sterroryzowanego społeczeństwa - jest z całą pewnością bez szans.

Sopocka inscenizacja Niemców nie jest przedstawieniem wybitnym: aktorstwo jest w najlepszym przypadku poprawne, można też wytknąć pewne niekonsekwencje reżyserii. Warta uwagi jest natomiast próba - też połowiczna i niekonsekwentna - wyrwania utworu Kruczkowskiego ze sztampy "historyczno-psychologicznego dramatu wojennego"; próba pokazania w nim konfliktu uniwersalnego, tak zasadniczego dla XX-wiecznej Europy. Konfliktu pomiędzy nakazami moralnymi a gniotącą siłą totalitaryzmu państwowego, ingerującego w losy jednostek. Konfliktu indywidualnych sumień, gdzie nie ma dobrego wyjścia, skoro praca dla reżimu oznacza udział w niegodziwości (w hitleryzmie: w zbrodni), czynna walka z reżimem jest działalnością straceńczą, a tertium non datur - klęska Sonnenbrucha jest nade wszystko świadectwem iluzoryczności podstaw, na których była oparta jego dumna neutralność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji