Pokowboić w pokoju nauczycielskim
"Nietota" Tadeusz Micińskiego w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego z Teatru Powszechnego w Warszawie i "Kowboje" Michała Buszewicza w reż. Anny Smolar z Teatru im. Osterwy w Lublinie na XVIII Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Jarosław Reszka w Expressie Bydgoskim.
Krzysztof Garbaczewski ma 36 lat. ale już duże, bo 10-letnie doświadczenie w reżyserii przedstawień teatralnych. Przez ten czas wielokrotnie zaskakiwał oryginalnością i śmiałością pomysłów, nierzadko zbliżając się do granicy publicznego zgorszenia. Swym najnowszym przedsięwzięciem, "Nietotą" [na zdjęciu] inspirowaną twórczością Tadeusza Micińskiego, Garbaczewski nikogo nie zgorszy. Za to niejednego zmęczy... fizycznie.
"Nietota" powstała jako dzieło kolektywu Dream Adoption Society, działającego w ramach warszawskiego Teatru Powszechnego. Wykorzystuje on na scenie nowe technologie przenoszenia obrazu i dźwięku. Jego "Nietota" jest perfomansem, który angażuje widza na uczestnika, a nawet kreatora przedstawienia.
Jeszcze przed wejściem na tonącą w mroku salę widz wybiera sobie jeden z totemów wykonanych z drewna jabłoni i wydającego dźwięki (mój muczał jak krowa). Totem w trakcie spektaklu wymienia się na gogle VR. Zanim to jednak nastąpi, widz wprowadza się w magiczny trans, przyłączając się do tańczonego przez aktorą tańca w stylu krzesanego. Krzesany ma tu istotne znaczenie. Po założeniu gogli przeniesiemy się bowiem do wirtualnej, pradawnej krainy Tatr - Nietory. Kierowani głosem szamana powoli będziemy odkrywać jej skarby i dziwy. Sposób poruszania się: poprzez ugięcie nóg. Można też latać - gdy podskoczymy. Docieramy do głębi doznań psychofizycznych, ocieramy się o absolut. Relaks nie twa jednak w nieskończoność. Do aktywności kolejny raz zmusza nas krzesany, wspólnie tańczony w dymie i agresywnych błyskach lamp stroboskopowych.
W odmienny sposób angażowali widza aktorzy Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Za ich sprawą widownia stała się salą lekcyjną, przed którą wylewali swe skargi i żale nauczyciele.
"Kowboje" powstali na podstawie konfrontacji edukacyjnej klasyki (Rousseau czy Korczak) oraz rozmów, które dramaturgowie Anna Smolar (także reżyserka "Kowbojów") i Michał Buszewicz przeprowadzali w pokojach nauczycielskich lubelskich szkół. W efekcie powstała opowieść, która często wywołuje salwy śmiechu, mimo że w zasadzie pokazuje opłakany obraz współczesnej szkoły.
Kim jest dyrektor? Kimś, kto z jednej strony płaszczy się przed urzędnikiem z kuratorium, z drugiej zaś na zmianę chce się bratać z podległymi mu nauczycielami lub manipuluje nimi, by wypełnić cele narzucane przez nadzór.
Nauczyciele z kolei dzielą się na młodych ambitnych, którym skrzydełka jeszcze nie opadły, rutyniarzy trzymający klasy żelazną ręką i odarte z wszelkich złudzeń ofiary, które nie mają sił, by odchodząc z zawodu, zakończyć swój koszmar. Wszystkie te typy charakterystyczne są reprezentowane na scenie.
A uczeń? Uczeń głównie milczy. Czasem jednak wybucha i wtedy problemy zaczyna mieć... rodzic. Rodzic, który zresztą też nie potrafi porozumieć się ze swą pociechą.
Szkoła pokazana przez lubelski teatr kojarzy się z Dzikim Zachodem. Stąd tytuł przedstawienia: "Kowboje". Może nawet lepszy byłby "Rewolwerowcy", bo w szkole ocaleje ten, kto strzeli pierwszy i celniej trafi przeciwnika. Chociaż po ostatniej scenie zwycięzców nie widać. Może jedynie pani z kuratorium...
Mocna rzecz. Trochę przerysowana i napisana pod tezę, ale wystawiona i zagrana brawurowo.
Dziś na festiwalu: "Morze ciche", Teatr Nowy w Zabrzu.