Artykuły

"Miłość cygańska" w lubelskiej operetce

Premiera "Miłości cygańskiej", była podwójnym świętem dla lubelskiej operetki. No, bo po pierwsze każda premiera jest doniosłym wydarzeniem dla teatru, zwłaszcza tak młodego, jakim jest nasz muzyczny, a po drugie - jest to pierwsza premiera od chwili upaństwowienia operetki, która uzyskała wreszcie dzięki temu realne podstawy finansowe.

Tym smutniej w tej sytuacji stwierdzić, że spotkał nas pewien zawód i to bynajmniej nie z powodu wyboru widowiska, jakie nam świeżo "upieczona" operetka państwowa zaprezentowała. "Miłość cygańska" należy do najlepszych pozycji Fr. Lehara i zdobyła sceny całego świata a także i polskie. Oczywiście o walorach jej decyduje przede wszystkim piękna muzyka, jakkolwiek i libretto tej właśnie operetki bardzo pozytywnie oceniał sam mistrz Lehar, uważając je za najlepsze ze wszystkich, do których pisał muzykę.

Niestety, nie sam dobór repertuaru decyduje o poziomie widowiska. Można ze słabej sztuki zrobić perlę sceniczną i odwrotnie - świetną sztukę tak spreparować w teatralnej "kuchni", że zamiast jeszcze podkreślić jej wszystkie walory, wielu z nich się ją pozbawi.

Z licznych wieści przeciekających z teatralnych kulis przed premierą "Miłości cygańskiej" można było wnosić, że operetka ta będzie szczególnie starannie i dobrze przygotowana. I właściwie, jeśli chodzi o staranność przygotowania, nie można jej nic specjalnie zarzucić, natomiast można mieć wiele zastrzeżeń do koncepcji inscenizacyjnej, do ustawienia poszczególnych ról. Jak czytamy w programie, reżyser lubelskiej "Miłości cygańskiej" Paweł Bem "postanowił nawiązać do koncepcji pierwotnej "Miłości" i uczynił ją "romantyczną".

Tymczasem widowisko lubelskie jest jakimś konglomeratem koncepcji i coraz to romantyzm walczy o lepsze z farsą. Wprawdzie "uromantycznić" widowisko usiłują cukierkowe dekoracje (do tej sprawy jeszcze powrócę), a także szum czarodziejskiej wody z Czernej, blask księżyca i taniec wodnic, ale obok tego są nieco cyrkowe "tricki", które - jak mogliśmy się zorientować z poprzednich spektakli Paweł Bem specjalnie lubi, - i niestety tej maniery, zwłaszcza w tym widowisku nie mógł się wyzbyć.

Moim zdaniem nieporozumienie pogłębia jeszcze ustawienie sceniczne głównych postaci. Liryzm i romantyzm Zoriki to jednak nie egzaltacja. Nie miałam niestety szczęścia widzieć w tej roli T. Sieczkowej, ani też drugiej dublerki D. Damięckiej, ale Zofia Bronikowska, która ma zresztą zacięcie w tym kierunku, teraz osiągnęła jej szczyty. Wszystkie kwestie Zoriki mówione są na jednej nucie, właśnie najwyższej egzaltacji. Być może, że inne wykonawczynie nie popełniają tego błędu. W każdym razie obowiązkiem reżysera było popracować nad tą utalentowaną śpiewaczką, aby jej gra nie raziła. Pamiętam zresztą, że w poprzednich widowiskach Bronikowska, której recenzenci niejednokrotnie wytykali jej niefortunną manierę powoli się jej wyzbywała, z korzyścią oczywiście dla odtwarzanych ról.

To samo dotyczy partnera Zoriki - skrzypka Joszi, którego kreuje J. Molenda. Zdolny ten śpiewak jest aktorem bardzo nierównym. Są momenty, że gra zupełnie dobrze, by po chwili wpaść w ton sztuczny, nienaturalnie egzaltowany. Natomiast bardzo dobrze i głosowo i aktorsko wypadli: J. Guttner (w roli Jolanty) i H. Rucki, jako stary Miklosz. Guttner pełna wdzięku i temperamentu, a Rucki bardzo naturalny i świetnie dysponowany głosowo. Dużą i oczywiście bardzo miłą niespodziankę sprawiła nowa "gwiazda" lubelskiej operetki K. Bakierowska (Ilona). Ma ona bardzo dobre warunki zewnętrzne; ładny głos i wiele wdzięku i zacięcia aktorskiego. W pozostałych rolach zagrali: J. Rowiński (Drogomir), który nieźle wypadł w tej charakterystycznej roli, . tylko niepotrzebnie chwilami ją przerysowywał, P. Leoniec (Jonel) P. Wojtczak (Kajetan) - b. przyjemnie nakreślił postać charakterystyczną oraz Al. Sozański (Moszu). W rolach epizodycznych wystąpili: J. Górska, M. Malczewska. J. Madeński, St. Kuśmierski, E Linde i E. Zaród.

Słowa uznania należą się choreografowi J. Fabianowi, który zgodnie z zapowiedzią postawił balet na naprawdę dobrym poziomie. Niewątpliwie nie bez znaczenia jest pozyskanie dla baletu lubelskiego świetnej solistki Haliny Kordiali. którą pamiętamy sprzed kilku lat Kordiali świetna jest zarówno w tańcu "węgierskim" jak i w walcu. Taniec wodnic i tańce cygańskie pomysłowe i dobrze opracowane.

Natomiast nie można niestety tego powiedzieć o dekoracjach. Są jak wspomniałam - cukierkowe, super-naturalistyczne i nie dodają splendoru widowisku.

Być może, że moja ocena "Miłości cygańskiej" stanowić będzie gorzką pigułkę dla zespołu lubelskiej operetki. Nie chciałabym, aby tak było Niejednokrotnie już wspominałam o trudnościach, z jakimi boryka się nasz młody teatr, o braku odpowiedniej ilości aktorów, o zbyt małym narybku nowych talentów, o perypetiach finansowych, lokalowych itp. Pamiętam o tym i w tej chwili i wiem, że ma to niewątpliwie wpływ na pracę twórczą. Wydaje mi się jednak, że niefortunna była sama koncepcja inscenizacyjna i błędy reżyserii zaciążyły na całości widowiska, a zatem i na grze aktorów. Dlatego chciałabym, nie pretendując do prawa wystawiania jakichś ocen czy laurek zwrócić na te mankamenty uwagę zespołu, aby można ich było uniknąć w następnych przedstawieniach, a być może poprawić jeszcze coś niecoś w obecnym widowisku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji