Artykuły

"Irydion" na scenie krakowskiej

Nie da się dzisiaj obalić tezy (gdyby ktoś tego pragnął), iż przeważająca część twórczości Zygmunta Krasińskiego zeszła do roli tylko zjawiska historyczno-literackiego, rozminiętego z żywą literacką tradycją narodu. Ale trzeba też stwierdzić, że dwa utwory dramatyczne Krasińskiego uchodzą w mniemaniu wielu po dziś dzień za równe rangą artystyczną "Dziadom" czy "Kordianowi" - dowodem obszerne studium Stefana Treugutta, ogłoszone w nowym (1958) szkolnym wydaniu "Irydiona", dowodem praca, którą w "Pamiętniku Teatralnym" z 1958 r. opublikował na temat inscenizacji "Nieboskiej Komedii" Bohdan Korzeniewski. Toteż inscenizacja "Irydiona", podjęta przez Jerzego Kreczmara, wybiega swym znaczeniem daleko poza rogatki Krakowa.

"Irydion" - dramat aluzyjny, alegoryczny, zawiły. Pamiętamy, że jest dziełem złożonym, że jego "patriotyzm klasowy" (określenie Kleinera) zmaga się z wallenrodyzmem, wiara w Boga z wpływem powstania, chrześcijańskie pojęcie miłości z ideą materialnej zemsty. Klasa, do której należał Krasiński, ułatwiła rozbiory, stając na żołdzie zaborców, ojciec poety wyżywał się w lojalności dla cara, jeden z feudałów na emigracji w Paryżu, uważał się za króla Polski "in partibus", a syn przeciwnika powstań stworzył poetycką postać Greka, który na ślepo, w imię wolności, bez realnej oceny sił i nawet gdy sojusznicy zawiedli, rwie się do straceńczej walki, z góry i bezwarunkowo przegranej. Zachęta czy przestroga? Kult czy odepchnięcie? Można by powiedzieć: jedno i drugie. Piękno klęski i poczucie jej nieuchronności. A jakaż pociecha? Marzenie tych, co przegrali: a jednak "Rzym" upadnie, "Grecja" się ostoi, odrodzi, niepodległość odzyszcze, rozkwitnie w chwale. Za czyją sprawą? Opatrzności, rzecz prosta. Ona się już troszczy za ludzi, znajdzie sposoby etyczne, subtelne, bez uciekania się do brzydkiego buntu, bez uciekania się do rozlewu krwi i zawsze niemoralnej rewolucji. Zbawi bierność, cierpiętnictwo zbawią nauki i gromy papieża Wiktora. I oto kiedyś, po długim męczeństwie, w przyszłości odległej jak wiek XIX od czasów Heliogabala, zorze zabłysną i wolność zstąpi z Golgoty, etc.

Oto są komplikacje i meandry myśli "Irydiona", do których dołączają się kłopoty inne, bo "Irydion" - trzeba to sobie powiedzieć jasno i bez ogródek - zawiera obok fragmentów znakomitych i scen urzekająco pięknych, mnóstwo piękności fałszywych, szkiełek imitujących klejnoty, zawiera sporo filozofii, która przy najbardziej pobłażliwej ocenie nie może być nazwana głęboką. "Irydion" to nie tylko dzieło kapryśne, formy nie rozwichrzone, rwane - w "Irydionie" patos podaje dłoń emfazie, historiozofia wstecznictwu, alegoria i moralitet pławią się w pusto- i wielosłowiu. Jeśli mamy zatem rzeczywiste ocalić dzieło dla współczesnego widza, musimy je ukameralnić i oczyścić z ozdób i sztukaterii, a przede wszystkim - z nadmiaru słów. "Irydion" to jednak ani "Dziady", ani "Kordian", ani nawet "Nieboska". I wreszcie: romantycy lekceważyli prawa teatru, nawet gdy marzyli o premierze w Cyrku Olimpijskim. A najbardziej lekceważył Krasiński, który bodaj nawet o scenie w Cyrku nie marzył. "Irydion" jest wszystkim: udramatyzowanym poemat prozą poetycką, rozprawą filozoficzną, ba, esejem historycznym (w świetnych Przypisach- tylko nie dziełem dramatycznym, zachowującym prawidła teatru. Inscenizator, pragnący wystawić "Irydiona", popadnie w niemożność, jeśli nie sięgnie po ołówek, jeśli nie odwoła się do swoich praw kształtowania zwichrzonej materii poetyckiej według rygorów sceny.

Cóż tedy postanowił zrobić JERZY KRECZMAR, gdy wziął się do swego arcytrudnego zadania? Zacytuję jego własne słowa: "Nie traktuję "Irydiona" jako dramatu, lecz jako poetycką opowieść, która przy przeniesieniu jej na scenę musi ulec pewnym zniekształceniom. Chciałem spróbować, odrzucając manierę poetycką, w jakiej utwór jest napisany, wydobyć te treści, które interesują nas dzisiaj, i wiążą się ze współczesnością (...): zagadnienie władzy i społeczeństwa, stosunek narodów do imperium oraz problemat bohatera-nadczłowieka".

Założenia śmiałe i słuszne. A wynik?

Krakowskie widowisko "Irydiona" nie spotkało się z ciepłym przyjęciem. Skwitowano je dość kwaśnymi i nader wstrzemięźliwymi pochwałami. A wśród części widzów krakowskich podniósł się krzyk z rodzaju: świętości nie szargać, Kreczmar okaleczył, wypaczył, sfałszował "Irydiona", precz z obrazoburcą. Temat podjęli niektórzy krytycy. "W przedstawieniu brakło osi mistycznej" - żachnął się Tadeusz Kudliński w "Tygodniku Powszechnym". "Kreczmar uwspółcześnił swego "Irydiona" i równocześnie zafałszował -oświadczył w "Nowej Kulturze" Jan Paweł Gawlik - obecne zmartwychwstanie "Irydiona" jest po trosze mistyfikacją, ekshumowano bowiem i ożywiono ciało, zapominając o przeznaczonej mu uprzednio - duszy". "Krasiński takiego "Irydiona", jakiego pokazał Kreczmar nigdy nie napisał i nigdy by nie napisał - zawyrokował Stefan Polanica w "Słowie Powszechnym" - Kreczmar posłużył się jedynie nazwiskiem autora, tytułem dramatu oraz mocno okrojonymi!- w wielu wypadkach - zniekształconym i przykrojonym tekstem (...) usunął jednak z nie-go Krasińskiego, zmienił świadomie sens ideowy dzieła, jego zawartość filozoficzną. Czy nie uczciwiej byłoby dać na afisz nazwisko nie Krasińskiego lecz Kreczmara?'! Podobnie ocenił St. E. Bury w "Kierunkach" - "niewiele jest w nim (krakowskim "Irydionie" - przyp. mój) z autentycznego Krasińskiego" - oraz St. W. Balicki w "Życiu Warszawy": "Ambitne przedsięwzięcie Kreczmara dało w rezultacie co innego niż napisał Krasiński, dało de facto utwór Kreczmara.".

Czy były to zarzuty słuszne? Nie. Bo Krasiński albo może być na nowo odczytany, albo nie będzie odczytany wcale. A rzecz w tym, iż Kreczmar, adaptując, nie naruszył jednak zasadniczych treści "Irydiona", że myśl, wnikliwa i drążąca, którą wydobył ze złomisk utworu, jest jednak myślą Krasińskiego.

A jednak sukces Kreczmara jest rzeczywiście tylko połowiczny, chociaż nie zabrakło mu stanowczości i zamiary swe wprowadzał w czyn konsekwentnie. Pokazał "Irydiona", w którym tkwią myśli mądre i wyrażone omal współczesnymi środkami teatru. Pokazał dzieło zwarte, logiczne, pozbawione szczęku mieczów, brzęku tarcz, zgiełku statystów, przebranych za dworaków cezara, wyznawców chrześcijaństwa i zbuntowanych niewolników, wolne od całej tej graciarni, w której tak łatwo się zagubić - stworzył sztukę dialogową, dyskusyjną, antydeklamacyjną, starającą się stonować wszelkie przesady. Inteligencja Krasińskiego dojrzała wcześnie - niechże i w "Irydionie" osłoni ultraromantyczny sztafaż, tuniki, koturny i katakumby, młodzieńcze mefistofelizmy Masynissy, wezbraną falę upoetycznionego gadulstwa. To się stało - ale tylko częściowo, skoro, jak powiedzieliśmy, Kreczmar zasadniczego sensu i kształtu utworu zmienić nie chciał i nie zmienił. Sama zaś eliminacja, nawet zastosowana w dużych dawkach, nie mogła całkowicie zracjonalizować misterium, nie mogła usunąć uczucia pustki, niedowierzania, niecierpliwienia wobec owieczek Wiktora, i wobec oparów mistycyzmu, unoszących się nad takimi postaciami jak Masynissa i Kornelia - skóro te figury tkwią organicznie w "Irydionie".

Po wtóre zaś, zawiodło w kilku ważnych ogniwach wykonawstwo. "Irydion" w Teatrze Starym ukazał, czym mógłby; być w takim wykonaniu aktorskim, które by umiało osłabić błędy autora, a wznieść tekst ponad jego rzeczywisty wymiar. Obawiałem się scen z Heliogabalem - ich sztuczności i upozowania, przez które przeziera naiwność. Tymczasem te właśnie sceny ożyły pełnią scenicznego wyrazu, potrafiła im nadać sens i niepokojący urok MARIA KOSCIAŁKOWSKA jako Elsinoe, a przede wszystkim zarysował je nowocześnie LESZEK HERDEGEN, dziś już aktor wybitny, który w sprzyjających krakowskich warunkach rozwinął swój talent w bardzo szerokie, skali. Herdegen zagrał zdegenerowanego, półobłąkanego imperatora Romy bardzo wyraziście wdzięczył się, wił i poniżał, uwodził Elsinoe i jej brata, był sztuczny w każdym calu, ale właśnie dlatego uprawdopodabniał sytuacje w jakich Heliogabalowi każe się uzewnętrzniać na scenie Krasiński, właśnie dlatego w jego grze przejawiała się jakaś spotworniona, lecz ludzka prawda.

Jego mądrym teatralnie przeciwstawieniem i przeciwieństwem był Irydion JERZEGO KALISZEWSKIEGO, skupiony, zwarty w sobie, nic z próżnych gestów, nic z nadużywania strun głosowych, stalowy i hartowny, jak przystało na niezłomnego, niewzruszonego rywala roztrzęsionych Kordianów. Co prawda, i w "Irydionie" występuje tak ulubiony polskiej literaturze motyw judymowy, hic Cornelia, hic Patria, i bohater odtrąca miłość ziemską dla miłości idei (że można je obie skojarzyć - jakoś mu do głowy nie przychodzi), ale Kaliszewski bardzo te sprawy tonuje (Kornelię gra na starą modłę Wanda Kruszewska).

Ważnym składnikiem widowiska Jest Narrator, którego powściągliwie, intelektualne wypowiada PIOTR PAWŁOWSKI. Brzydkim kostiumom przeciwstawiły się bardzo celowe, z kilku zaledwie "monumentalnych" elementów złożone dekoracje, które, ustawiane w oczach widzów, raz uzmysławiały świątynię Mitry, innym razem lochy katakumb czy pałac Irydiona.

Ale na tym kończą, się plusy przedstawienia. Bo tam, gdzie aktorzy zawodzili (świat chrześcijan, dwór Mammei i Aleksandra Sewera) szwy wyłaziły, szprychy trzeszczały aż niemiło. Z winy aktorów, powtarzam. Ale nie bez wyjątku. Bo zgłoszono na przykład wiele pretensji do zasłużonego aktora ALFREDA SZYMAŃSKIEGO za rolę Masynissy, że za mało był diabelski, lucyferyczny, że grał po prostu jowialnego starca. Dobra sobie: a jak miał zagrać, skoro Masynissa plecie i plącze się? Co innego natomiast role różnych Ulpianów, Eutychianów, Rupiliusów, Scypionów, Aleksandrów -- były one rzeczywiście aż trochę kompromitujące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji