Artykuły

Pewnego razu na Dzikim Wschodzie

"Kowboje" w reż. Anny Smolar w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Tomasz Domagała na stronie DOMAGALAsieKULTURY.

Każdy z was chyba oglądał w życiu western. Jedną z klasycznych scen, taką must have w każdym z nich jest moment, kiedy do lokalnego saloonu wchodzi główny bohater. Saloon ten zazwyczaj okupują miejscowi: żujący gumę i popatrujący na świat z pogardą, "przyrośnięci" do stołka przy barze outsajderzy bądź śpiący w kącie, nakryci kowbojskim kapeluszem luzacy. Wszystko trwa w bezruchu i marazmie. Słychać pająka uwijającego się w kącie i dźwięk polerowanej przez barmana szklanki. I wtedy "cały na biało" wkracza bohater. Zazwyczaj następuje próba nawiązania przez niego kontaktu z tubylcami, która to próba kończy się wielką rozpierduchą. Jak wiadomo, następuje potem przebitka na drzwi saloonu od strony zewnętrznej, wychodzi z nich bohater, i - zdmuchując dym z rozgrzanej giwery - otrzepuje się z kurzu, po czym, poprawiając kapelusz, rusza w swoją stronę ku właściwemu zadaniu.

Michał Buszewicz, autor tekstu lubelskiego spektaklu Anny Smolar, używa tego kowbojskiego sztafażu, żeby opowiedzieć o polskiej szkole; Anna Smolar zaś dokłada od siebie opowieść o teatrze i aktorach. Wyszło imponująco. Przełożenie Buszewicza jest proste - saloonem jest pokój nauczycielski. "Przyrośnięci" zaś do "barowych stołków" są: polonistka w kozaczkach (Edyta Ostojak), bezczelna "matematyca" (Jolanta Rychowska), dyrektor wuefista (Maciej Grubich) oraz geograf-pierdoła (Daniel Dobosz). Każdego z nich poznajemy głębiej, widzimy, jakimi są nauczycielami, jakimi ludźmi, poznajemy ich życie, marzenia, rozterki, obsesje. Wcześniej jednak do tego "saloonu" wkracza nasz główny bohater, uczeń, za nim zaś oczywiście próbujący go dopaść rodzic. Nie kończy się to jednak tak jak w westernie - jedną wielką rozpierduchą, nauczyciele bowiem przywiązują bohatera postronkiem do drzwi i - jak wszyscy wiemy - nim go wypuszczą, będą go dręczyć przez kilkanaście lat. Nieszczęsny, pozbawiony głosu młody bohater będzie się męczył, będzie chciał uciec, lecz z góry wiadomo, że na próżno. Metafizyczną opiekę nad całym tym światem sprawuje oczywiście mityczne kuratorium, którego głos najpierw słyszymy, żeby w finale zobaczyć Panią Kurator (oby nie z Krakowa!) na scenie, podczas wizytacji.

Anna Smolar, jak przystało na znakomitą reżyserkę, dołożyła jeszcze coś od siebie. Na te przenikające się i nakładające na siebie narracje Buszewicza nałożyła trzecią opowieść - o teatrze. Zobaczyła bowiem, że hierarchiczna, korporacyjna wręcz struktura szkoły rymuje się ze schematem teatru, instytucji z dyrektorem, reżyserem i aktorami. Najważniejszą z tej perspektywy sceną wydaje się ta, kiedy na początku spektaklu polonistka Edyta schodzi na widownię i mówi do nas jak do dzieci w klasie. Scena ta staje się więc początkiem autoteatralnej narracji - saloon/pokój nauczycielski staje się teatrem, "saloonowi" lokalsi/nauczyciele - aktorami, bohaterami zaś uczniowie, czyli publiczność. Potwierdzeniem tego wątku wydaje się użycie prawdziwych imion aktorów oraz wizyta Kuratorki w osobie uwodzicielsko palącej papierosa i schowanej za słonecznymi okularami dyrektorki Teatru Osterwy, Doroty Ignatjew. Pomysł, trzeba przyznać, znakomity, pozwala bowiem nam, widzom, zobaczyć, jak to wspaniale jest "cudze dzieci uczyć", pozwala też poczuć się uczniem, a właściwie przypomnieć sobie, jakie to było w polskiej szkole "wspaniałe" doświadczenie. Oczywiście wszystko to odbywa się w słodko-gorzkiej konwencji włoskiego westernu, takiego z przymrużeniem oka, zetknięcie jednak tych trzech opowieści, skontrastowane z tym, co znamy na co dzień z własnego doświadczenia, daje rezultat w postaci świetnego, wieloznacznego spektaklu, pełnego humoru, ale też i bezwzględnej, trzeźwej obserwacji patologii zarówno szkolnego świata, jak i tego, którego jest on tylko mini-wersją.

Buszewicz napisał znakomity tekst, pełen wnikliwych obserwacji, empatii i mądrego namysłu nad tematem. Bardzo podoba mi się też reżyseria Anny Smolar. Do jej poprzednich spektakli zawsze miałem jakieś zastrzeżenia (nie znaczy to, że uważałem jej spektakle za niedobre czy nieudane): a to zbytnią encyklopedyczność wywodu i jakiś rodzaj braku emocji ("Henrietta Lacks"), a to z kolei pompatyczność i brak proporcji w wyolbrzymianiu krzywd - zupełnie jednak nieporównywalnych, choćby z sytuacjami ich rodziców - dzieci emigrantów marcowych ("Kilka obcych słów po polsku"). "Kowboje" to jednak teatr Anny Smolar według mnie w pełni skończony. Spektakl w jakimś zupełnie innym stylu, trochę taki, jakby go zrobił Cezary Tomaszewski (tylko bez piosenek). Teatr na ważny temat, świetnie napisany, skonstruowany, a przy tym pełen emocji i empatii, zarówno wobec bohaterów, jak i widzów (w tym przypadku to to samo). Teatr, który nie tylko - jak w przypadku poprzednich spektakli Anny Smolar - oglądam, lecz również przeżywam i w pełni w nim uczestniczę. Taki teatr uwielbiam i dziękuję Twórcom, że mnie do niego zaprosili. Mam jedną uwagę: napisy na ekranach można by w tym kontekście zrobić tak, żeby wyglądało, że to nie ekrany, ale szkolne tablice, zaś tekst to nie tekst spektaklu, a słowa zapisywane przez uczniów. Warto to przemyśleć, bo będzie to taki dodatkowy smaczek. W obecnej formie ktoś może pomyśleć, że aktorzy nie znają tekstu i czytają z ekranu.

Spektaklu nie byłoby oczywiście, gdyby nie aktorzy. Wszyscy bez wyjątku znakomici - Ostojak (znowu ONA!), Rychłowska, Janowska, Ignatjew (!), Dobosz, Gąsiorowicz, Grubich. To już nie pojedynczy aktorzy, lecz znakomity zespół! Gratuluję, trudno jest bowiem stworzyć tak zgraną, tak utalentowaną i pracującą w jednym celu (świetny teatr) ekipę. Brawa za scenografię i obłędne, skomponowane na granicy groteski i kiczu, ale też i polskiej mody "wprost z ulicy", kostiumy Anny Met. Polecam uwadze zwłaszcza kozaczki a la "Beata z Bajmu" Polonistki oraz "garnitur" dyrektora wuefisty. Świetną atmosferę spektaklu, takie saloonowe napięcie budowała też, prócz aktorów, muzyka i światła Rafała Paradowskiego.

Smolar z Buszewiczem dali nam znakomitą lekcję teatru i empatii wobec polskiej szkoły, sadzając nas niejako na powrót w szkolnej ławie. Odróbmy ją wspólnie, żeby nie okazało się, że to wciąż "ośla ławka"...

Ps. Tekst został napisany 15-go października, ze względu jednak na ciągłość dziennika Konfrontacji Teatralnych publikuję go dopiero dzisiaj.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji