Artykuły

Amant i patriota

- Przyzwoite wykonywanie tej pracy zabiera sporo czasu i nie jestem w stanie tego przeskoczyć. Ambicję schowałem do kieszeni, kiedy dotarło do mnie, że wysiłek, jaki wkładałem w zawód, nie przekładał się na moją satysfakcję i energię zwrotną - mówi BARTOSZ OPANIA, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

ELLE Lubi Pan powtarzać, że rodzina jest najważniejsza. W domu z powodu pracy bywa Pan rzadko... Męczą Pana wyrzuty sumienia?

BARTOSZ OPANIA Wyrzuty sumienia, poczucie winy i lęki towarzyszą mi od urodzenia we wszystkim. Po wielu latach nauczyłem się jakoś z nimi żyć. Ciężko znosiłem okres szkolny; w wypracowaniu potrafiłem każdy wyraz napisać z błędem ortograficznym i miałem kłopoty z głośnym czytaniem. Wtedy nazywano to lenistwem. Dopiero po latach okazało się, że mam dysleksję, dysgrafię i dysortografię. Mama bardzo to przeżywała, a ja czułem się trochę winny, że nie potrafię być jak inni. Od zawsze bałem się wojny. Bałem się, że wybuchnie nuklearna, a ja będę po niewłaściwej stronie barykady i będę musiał zginąć z rąk Amerykanów. Bardzo tego nie chciałem. Do dziś czuję się odpowiedzialny za to, co dzieje się w kraju...

ELLE To co z tą rodziną...?

B.O. Mam taki zawód, jaki mam. Przyzwoite wykonywanie tej pracy zabiera sporo czasu i nie jestem w stanie tego przeskoczyć. Ambicję schowałem do kieszeni, kiedy dotarło do mnie, że wysiłek, jaki wkładałem w zawód, nie przekładał się na moją satysfakcję i energię zwrotną. Zawsze wiedziałem, że życie jest ważniejsze. W moim zawodzie nie ma ani jednej roli, ani jednego zadania, propozycji, gaży, które byłyby istotniejsze od życia czy rodziny. Zawód jest ważny jako źródło zarabiania pieniędzy i tyle.

ELLE Jest Pan zadowolony z poziomu, jaki Pan zapewnia żonie i synom? B.O. Niewiele potrzebuję. Nie marzę o wypasionym samochodzie czy gadżetach najnowszej generacji. Nie interesuje mnie to i tego nie posiadam. Mieszkam w bloku na Ursynowie i nie miałbym nic przeciwko temu mieszkaniu, gdyby było trochę większe i przylegał do niego kawałek trawnika. A co do gadżetów - wolę mieć fajny scyzoryk od telefonu komórkowego czy iPoda.

ELLE Cudzoziemców szokuje, że w Polsce rodzice niemal całe życie wspierają dzieci.

B.O. Sam przez to przechodziłem. Przez pierwsze lata mogłem sobie pozwolić na iluzję bycia artystą, bo w ogóle nie zajmowałem się bytem. Mieszkałem na strychu u moich rodziców, oni mnie utrzymywali i karmili. A ja z pełnym brzuchem, ale zawsze z egzystencjalnym cierpieniem wybierałem tylko najciekawsze propozycje. Rodzice nadal mi pomagają, głównie jako dziadkowie moich synów, a to jest nie do przecenienia. ELLE Nie myślał Pan, że gdyby żona mogła wspierać Pana w tych wysiłkach finansowych, byłoby łatwiej? Mógłby Pan też częściej bywać z rodziną.

B.O. Miałbym poczucie porażki, gdyby moja żona musiała pracować tylko dlatego, że ja sam nie jestem w stanie zapewnić godnych warunków rodzinie. Umówiliśmy się, że ja nas utrzymuję, a żona opiekuje się dziećmi i domem. To była nasza wspólna decyzja. Podzieliliśmy się rolami. Ani ja, ani ona nie wartościowaliśmy, czyja rola jest lepsza, czyja gorsza. Zawsze chyliłem czoła przed kobietami, które wychowywały dzieci i zajmowały się domem, bo mam świadomość, jaka ważna i ciężka to jest praca. Dlatego nie mogę pojąć, skąd w niektórych kobietach tyle pogardy dla tych, które wybrały inny model życia?!

ELLE Może to wcale nie pogarda, tylko lęk, że jak dzieci dorosną, nic takiej kobiecie nie zostanie.

B.O. Moja żona jest teatrologiem. Od lat pisze teksty do szuflady, namawiam ją, żeby zaczęła je publikować. Wierzę, że to da jej wielką satysfakcję.

ELLE Pana ojciec, kiedy Pan był mały, powiedział, że marzy, by jego dzieci żyły w wolnym kraju. Spełniło się. O czym Pan myśli, patrząc na swoich synów?

B.O. Ostatnio coraz częściej przyłapuję się na tym, że ogarnia mnie tęsknota za dawnymi czasami. To nie jest nostalgia za PRL-em, ale za ludźmi, za solidarnością. Moje pokolenie miało jasne autorytety. Powiedzmy, że nasze życie było jak ogromne pole, po którym biegły dwie drogi - jedna była dobra, druga zła. Ta dobra nie zawsze szła prosto. Czasami była kręta, wyboista, dziurawa, gdzieś znikała znienacka... Ale była, widzieliśmy ją. Myślę, że było mi łatwiej żyć, niż żyje się pokoleniu mojego 16-letniego syna. Mam wrażenie, że oni stoją przed tym samym wielkim polem, tylko na nim nie ma już żadnej drogi. Wszystkie kierunki są dozwolone, mogą iść w każdą stronę. I nie wiedzą, co zrobić. Są bardziej zagubieni niż my. Potrzebują autorytetu, drogowskazu, co jest dobre, a co złe. A dostają reklamy.

ELLE Czyli?

B.O. Czyli wszystko jest dozwolone. Młody chłopak przechwala się, że poznał "trzy laski i zalicza jedną za drugą"... Fantastyczny przekaz, prawda? Albo np. popularny niedawno "Mamy cię", gdzie "zabawa" polegała na oszukiwaniu przyjaciół. W tym programie wydanie przyjaciela, członka rodziny jest OK. Możesz na niego donieść, zdradzić go, sprzedać, bo twoja zabawa, twój fun jest najważniejszy. Sądzi pani, że mnie nie stać na poczucie humoru? Zapewniam, że tak nie jest. Tylko ja zawsze ustawiam się w kontrze do tego, co można nazwać poprawnością towarzysko-środowiskową. Nie potrafię się dostosować.

ELLE Zawsze był Pan taki zasadniczy?

B.O. Kiedyś wyobrażałem sobie, że nic nie jest mi potrzebne do szczęścia. Miałem swoją gitarę, umiałem na niej grać i chciałem być artystą. Pisarzem, aktorem, a najlepiej muzykiem rockowym. Szkoła mnie nie interesowała. Wydawało mi się wtedy, że wykształcenie nie jest ważne.

Nigdy nie byłem też eurofilem. Wychowałem się w podziwie dla kultury anglosaskiej (świętokradztwo, prawda?). Oglądałem mnóstwo filmów amerykańskich i w wieku lat 17 nabrałem przekonania, że jak ktoś mnie wyrzuci ze statku u wybrzeży Nowego Jorku, to "ja wam wtedy pokażę!" (śmiech). Pokolenie mojego syna myśli w podobnych kategoriach. I ja w pewnym sensie to rozumiem.

ELLE Czy istnieje pasja, która łączy trzy pokolenia Opaniów?

B.O. Łuk. Jak miałem siedem lat, tato sam zrobił mi pierwszą kuszę z trzonka do siekiery, mam ją do dzisiaj. Tę fascynację przekazałem moim synom. To szlachetna broń. O wiele trudniej zastrzelić jelenia z łuku niż z karabinu snajperskiego z lunetą. I jest to o wiele bardziej humanitarne. Ale - zastrzegam - nie strzelam do zwierząt! Tylko do tarczy. Jest to dla mnie rodzaj relaksu, medytacji. Najbardziej kręci mnie robienie łuku. Są dwa rodzaje, tzw. prosty, europejski - mało wygięty, grubszy w części środkowej, zwężający się ku końcom. I drugi, tzw. łuk refleksyjny, azjatycki - krótszy, mocniejszy. W stanie nienapiętym jest wygięty w przeciwną stronę niż po napięciu, co zwiększa siłę rażenia. Ten podoba mi się najbardziej. Żeby go zrobić, trzeba przez rok moczyć drewno w łoju, żeby nabrało giętkości, konsystencji. Niedawno bytem w Chinach i przywiozłem synom i tacie tuk tybetański. Jeszcze z niego nie strzelałem, boję się go złamać.

ELLE Pana ojciec marzył kiedyś o upadku komunizmu, Pan z kolei śnił o Ameryce. O jakiej Polsce marzy Pan dla synów?

B.O. Polsce tolerancyjnej dla inności. Każdej inności, nie tylko dla gejów, lesbijek. Dla mnie również, bo ja czuję się w tym kraju dyskryminowany. Tolerancja to trudne zadanie. Nie może dziatać tylko w jedną stronę. Kiedy mówię o sobie np. "praktykujący katolik", nawet część mojego środowiska z pobłażliwym uśmiechem próbuje mnie wepchnąć do jednej beczki z Rydzykiem i Giertychem, co jest idiotyzmem. Ja szanuję inność. Nie kpię sobie z obrzędowości i symboli innych religii. Poza tym chciałbym dożyć chwili, w której będę mógł powiedzieć, że to jest mój prezydent, mój premier, moja Polska. Ta koalicja to hańba! Czuję się oszukany nawet przez Platformę Obywatelską, na którą głosowałem. Ale też niech nikt mi nie wmawia, że Polska poprzedniego układu była lepsza.

***

Bartosz Opania

Ma 36 lat. Urodę amanta, nieprzeciętny talent, chimeryczny charakter i temperament. Bardzo szybko udowodnił, że sam jest znakomitym aktorem, a nie tylko synem znakomitego aktora Mariana Opani. Choć w zawodzie pracuje dopiero 10 lat, w samym Teatrze Telewizji zagrał ponad... 30 ról. "Za zasługi" nadano mu tytuł Młodego Księcia Teatru Telewizji. Na stałe związany z Teatrem Ateneum. W kultowym serialu "Na dobre i na złe" wciela się w doktora Witka Latoszka. W kinie brawurowo zagrał główne role w "Daleko od okna" Jana Jakuba Kolskiego i "Ciszy" Michała Rosy. Ma żonę Agnieszkę i dwóch synów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji