Artykuły

Zmierzch długiego dnia

Zdumiewać musi. jeśli nie przerażać, okrutny, masochistyczny wprost ekshibicjonizm, z jakim pisarz uznany za jednego z najwybitniejszych dramaturgów XX wieku odsłania ponure tajemnice własnej rodziny. Ojciec - kabotyn i skąpiec, który żałuje pieniędzy nawet na leczenie żony i Syna, matka narkomanka, brat - nałogowy pijak, sam zaś autor występujący również jako bohater tego jawnie autobiograficznego utworu - chory i bezgranicznie osamotniony w kompletnym przecież gronie rodzinnym.

Atmosfera wzajemnego wyniszczania moralnego, wzajemnego wypominania sobie grzechów i przestępstw popełnionych przez niemal każdego z członków tej rodziny wobec pozostałych, atmosfera wiszącego nad wszystkimi przekleństwa, które jest najczęściej zawinione przez samych nieszczęśników - oto klimat tej przygnębiającej sztuki amerykańskiego pisarza. Czy da się to zinterpretować społecznie, socjologicznie, czy też należy sprowadzić wszystko do motywów czysto psychologicznych?

Myślę, że to drugie rozwiązanie byłoby grubym uproszczeniem sprawy. Szukając praźródeł rodzinnej tragedii, jaką obrazuje "Zmierzch długiego dnia", zwróćmy raczej uwagę na zwierzenie najbardziej tej tragedii winnego ojca. który początek nieszczęścia upatruje w swojej dawnej nędzy materialnej i wynikającej z niej pogoni za fetyszem dolara. Nadarzona w pewnym momencie nędzarskiego życia okazja łatwego zdobywania pieniędzy przesłoniła mu wszystko, skłaniając do rezygnacji z prawdziwych ambicji artystycznych (zapowiadał się niegdyś na dobrego aktora) i prowadząc do chorobliwej zachłanności i równie patologicznego skąpstwa.

Od wspomnień o tragicznych skutkach kapitulacji ojca wobec władztwa dolara nie zdołał się 0'Neill uwolnić nawet wtedy, gdy miał już ustaloną pozycję pisarza o światowej sławie, gdy był już trzykrotnym laureatem nagrody Pulitzera i zdobywca literackiej nagrody Nobla. Przetransponował więc je na tekst dramatu, który powstał w latach 1940-41, ale którego prapremiera ze Względu na drażliwość zbyt czytelnych treści odbyła się dopiero w trzy lata Po śmierci autora, to znaczy w roku 1956.

Z punktu widzenia zarówno scenicznej realizacji, jak i odbioru "Zmierzch długiego dnia" nie jest utworem łatwym. Ma bowiem bardzo mało tego. co potocznie nazywamy akcją, opierając się głównie na dialogowej ekspozycji wewnętrznych przeżyć bohaterów, a taka faktura dramatu grozi oczywiście statycznością i wymaga szczególnie dojrzałego, finezyjnego wprost aktorstwa, które by tę statyczność zdołało pokonać samą dynamiką interpretacji tekstu lub fascynującymi widzów cechami osobowości poszczególnych wykonawców.

Powiedzmy sobie szczerze, że o takie mistrzostwo aktorskie niełatwo jest na razie na scenie wałbrzyskiej. Stąd też przy wszystkich zabiegach inscenizacyjnych Krystyny Tyszarskiej cztery obrazy, które składają się na pierwszą część widowiska. są stosunkowo mało dynamiczne i dopiero po przerwie, po której następują jeszcze dwa obrazy, obraz ostatni stanowi dla widza zasłużoną nagrodę za jego cierpliwość.

Początkowo bowiem obracamy się w sferze pewnych nieporozumień wykonawczych. Odtwarzający postać ojca Ryszard Szerzeniewski ma wprawdzie grać rolę zmarnowanego aktora, któremu został już tylko kabotynizm, ale chyba nie powinien robić tego tak, żeby widz podejrzewał, iż sam wykonawca tej roli ma za sobą doświadczenia raczej estrady lub operetki niż teatrów dramatycznych. Tymczasem środki, jakimi posługuje się Szerzeniewski, do takich przypuszczeń skłaniają.

Występująca w roli żony-narkomanki Maria Murawska od początku - zarówno w geście, jak mimice i charakteryzacji - uderza w tonację takiej niesamowitości i tak bardzo przerysowuje zewnętrznie tę postać, że w rezultacie nie osiąga żadnego zróżnicowania między stanami tłumionej przecież i maskowanej żądzy narkotyku, a końcową sceną niemal całkowitego obłędu, jakiemu bohaterka ulega po zaaplikowaniu sobie odpowiedniej dawki morfiny. Rola jest trudna, to prawda, wysiłek aktorski ogromny, widać przy tym, że artystka dysponuje już niemałą skalą środków wyrazu, tylko po co ich tak jaskrawię nadużywać?

Mniej sporne wydają się interpretacje ról synów (Ryszard Pałczyński jako James Tyrone i Kazimierz Motylewski jako młodszy odeń Edmund). Szczególnie Kazimierz Motylewski zasługuje na uznanie za umiar i naturalność, z jaką odtwarza postać chorego Edmunda będącą scenicznym odpowiednikiem samego autora. Sprawnie również interpretuje bardziej epizodyczną i z lekka komediową rolę pokojówki Krystyna Hebda.

Spektakl - jak już się rzekło - nabiera "rumieńców" w swoich scenach końcowych, gdy w obrazie szóstym następują w pełni dramatyczne momenty krańcowo szczerej konfrontacji postaw między ojcem a Jamesem oraz między Jamesem a Edmundem. Punktem kulminacyjnym staje się chwila już zupełnie nie kontrolowanych, bo pijackich, wynurzeń Jamesa. Ryszard Pałczyński rozgrywa ją interesująco, świadomie wyzyskując okazję efektu, jaką zawsze nastręcza w teatrze sylwetka pijaka w stanie zamroczenia.

Pogłębieniu atmosfery widowiska dobrze służą zarówno akcenty dźwiękowe (niesamowite odgłosy syreny ostrzegającej przed mgłą na morzu), jak i scenografia podkreślająca zaniedbanie wnętrza, które dla bohaterów tragedii dawno przestało być domem prawdziwie rodzinnym.

Mimo więc różnych zastrzeżeń, jakie budzą poszczególne elementy przedstawienia, wałbrzyską inscenizację O'Neilla zobaczyć warto. Chociażby ze względów poznawczych. Jest to bowiem dopiero druga w Polsce realizacja sceniczna tych najbardziej osobistych zwierzeń wybitnego dramaturga.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji