Artykuły

Wiktor Bagiński: Ciągle powiększamy elitarny klub prawdziwych Polaków

Chciałem w przedszkolu zaśpiewać piosenkę Enrique Iglesiasa, a pani mi powiedziała, że jestem zbyt ciemny, więc mogę zaśpiewać najwyżej Boney M. Miałem sześć lat. Wtedy zaczęło się moje zmaganie z czarnością - mówi reżyser teatralny Wiktor Bagiński.

"Piotruś, ty tutaj masz jak pączek w maśle" - mówi do swojego czarnego niewolnika pani Czapska.

- Mówi to, kąpiąc go w mleku.

Recz dzieje się w XVIII wieku.

- W rezydencji Radziwiłłów w Białej - nomen omen - Podlaskiej.

Rzeczywiście kąpała go w mleku?

- Kąpiel jest akurat moją reżyserską fantazją, mającą podkreślić status czarnego niewolnika na dworach polskich magnatów.

Nie tylko Radziwiłłów?

- Nie tylko. Sprowadzanie czarnych niewolników, którzy mieli pełnić funkcje dekoracyjne, było w ówczesnej Polsce, o czym dzisiaj prawie nikt nie wie, dość powszechne.

Funkcje dekoracyjne?

- Czarni mieli ładnie wyglądać, podawać swoim paniom, na przykład wspomnianej Magdalenie z Czapskich Radziwiłł, kosze z egzotycznymi owocami, a panom podpalać fajki.

Nigdy w szkole o tym nie słyszałem, a ty?

- Też nie, co jest, przyznasz, znamienne. Dowiedziałem się o tym już jako dorosła osoba z tekstu "Niewolnicy Rzeczypospolitej", który w "Newsweeku" napisał Jakub Barua. Z tego, co pamiętam, Barua pochodzi z Kenii, studiował w łódzkiej Szkole Filmowej, a dzisiaj jest kustoszem Muzeum Narodowego w Nairobi. Szukając połączeń między Afryką a Polską, trafił na to przemilczane zjawisko czarnego niewolnictwa. Dzisiaj na szczęście już opisane w książce "Afryka w Warszawie. Dzieje afrykańskiej diaspory nad Wisłą". Jej autorzy, Paweł Średziński i Mamadou Diouf, piszą o Polsce od czasów czarnych niewolników za panowania Jana III Sobieskiego do Augusta Agboli O'Browne'a, czarnego powstańca warszawskiego.

Którego sportretował na jednym ze swoich obrazów, znajdującym się dzisiaj w kolekcji Muzeum Warszawy, Karol Radziszewski.

- Karol robił przymiarki do tego portretu, zapraszając do pozowania kilku chłopaków, i ja, będąc wtedy studentem pierwszego roku filozofii na Uniwersytecie Warszawskim, także mu pozowałem. Mam więc może jakiś malusieńki udział w powstaniu tego dzieła.

A wracając do czarnych niewolników w Polsce - zadziwił mnie i sam fakt ich obecności, i rola, jaką dostali. Nie harowali, jak Afrykanie na południu Stanów Zjednoczonych, zbierając bawełnę.

- W Rzeczpospolitej byli "maskotkami".

Traktowano ich inaczej, nie tak brutalnie jak w Stanach, ale nadal na zasadzie kompletnego uprzedmiotowienia, jako nie-w-pełni-ludzi. Czarni niewolnicy byli w ówczesnej Polsce jak dzisiaj torebki Louis Vuitton, albo raczej samochody Ferrari, bo ich cena była zawrotna. Na zakup i utrzymanie niewolników mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi.

Franz Fanon, autor fundamentalnej w tej materii książki "Czarna skóra, białe maski", która była inspiracją dla twojego znakomitego spektaklu pod tym samym tytułem, pisał, że "Czarny w oczach Białego nie ma żadnego statusu ontologicznego".

- Otóż to, czarny to rzecz. Czarny człowiek nie funkcjonuje jako pełnoprawny podmiot ludzki. Niezwykle ciekawie myśl Fanona rozwija dzisiaj Achille Mbembe, kameruński historyk, którego książkę "Polityka wrogości" wydał u nas krakowski Karakter. Mbembe twierdzi, że wszyscy jesteśmy dzisiaj sprowadzani do statusu przypisanego kiedyś czarnym, czyli do bycia przedmiotem.

"Mamy przyjemność powitać państwa na kolejnym spotkaniu anonimowych rasistów" - od tych słów zaczynacie wraz z pochodzącą z Zimbabwe Sibonisiwe Ndlovu-Sucharską wasze przedstawienie. Po widowni przechodzi szmer niezadowolenia.

- Trochę to jest żartobliwe, ale tylko trochę, ponieważ nie sposób uciec od rasizmu strukturalnego i w tym sensie wszyscy jesteśmy ukrytymi rasistami. Rasizm jest bowiem silnie zakorzeniony nie tylko w społeczeństwach byłych potęg kolonialnych, ale wszędzie, także w Polsce. I nie jest to nawet od nas zależne, to nie musi być wcale świadoma decyzja. Pewne rzeczy są po prostu w nas zinternalizowane. Także we mnie. Przecież wychowałem się w polskiej kulturze, uczyłem się "Murzynka Bambo".

Co to jest nanorasizm?

- To forma stygmatyzacji, opierająca się na kolorze skóry. Ale miękka forma, a nie fizyczna przemoc. Objawia się w żartach, dowcipach, kodach kulturowych, wierszykach, piosenkach. Nanorasizm jest terminem ukutym przez Achille Mbembe. Zaczyna się od spojrzenia. Patrząc na mnie, dostrzegasz najpierw czarną osobę i dopiero potem reagujesz. I albo nie masz z tym żadnego problemu, albo masz. Nie ma tu więc "naturalnego" spojrzenia pozbawionego czynnika koloru.

Ale daj pan spokój, rasistowskie spojrzenie?

- Nawet sobie nie uświadamiamy, ile klisz nałożonych jest na nasze widzenie. Co więcej, Sibonisiwe zwraca uwagę na to, że czarna osoba nigdy nie wie, czym takie spojrzenie się skończy: uśmiechem, obojętnością, a może agresją? My, czarne osoby, doświadczyliśmy wszystkich tych wariantów i nic nie możemy z tym zrobić, bo nie ukryjemy ani nie zmienimy naszego koloru skóry. Rozumiem, że to twoje "ale daj pan spokój" jest nawiązaniem do roli Michała Świtały, który w naszym spektaklu oburza się na koncepcję rasistowskiego spojrzenia, uważając, że to już przesada.

To nie jest twój pierwszy spektakl, w którym zajmujesz się kolorem skóry. Pamiętam "Negronautki" w Instytucie Teatralnym, które poprzedził dostępny tylko dla białych kobiet "casting do roli murzynki" i akcja crowdfundingowa "Send me back to Africa", polegająca na zbieraniu pieniędzy potrzebnych do wysłania wszystkich czarnych osób z Polski do Afryki. Pieniędzy nie udało się zebrać, zebrałeś za to setki rasistowskich komentarzy.

- "Negronautki" sprzed paru lat były, można powiedzieć, początkiem długiego procesu, zakończonego w tym roku tryptykiem teatralnym. Najpierw zrobiłem w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie, gdzie kończę studia, "Otella".

"Otella", za którego dostałeś niedawno na Forum Młodej Reżyserii nagrodę przyznawaną przez Grzegorza Jarzynę "za formułowanie oryginalnego języka teatralnego, świadome podejmowanie artystycznego ryzyka i odwagę w poruszaniu istotnych problemów współczesnej rzeczywistości".

- Po tymże "Otellu" powstało na Festiwalu Teatru Dokumentalnego Sopot Non-Fiction "Zmurzynienie", dla którego inspiracją była twórczość found footage Tomasza Kozaka. I na koniec "Czarna skóra, białe maski" w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Wszystko to traktuję jako całość, jako moją kompletną wypowiedź. Bardzo osobistą wypowiedź, bo nie chcę uwrażliwiać ludzi na temat rasizmu teoretycznymi wywodami, ale właśnie przy pomocy osobistego doświadczenia. Zresztą wszyscy ci czarni intelektualiści, o których wspomnieliśmy, jak Fanon, Mbembe czy, dodajmy, James Baldwin, autor poruszających "Zapisków syna tego kraju", mówią do mnie, żebym nie cytował teoretyków, ale głośno wyrażał swoje czarne doświadczenie, bym tworzył własną podmiotowość, tak przecież inną od ich doświadczenia, bo Fanon jest z Francji, Mbembe z Kamerunu, Baldwin ze Stanów Zjednoczonych.

A ty jesteś z Polski.

- I to jest właśnie ważne - napięcie między mną a moim krajem. "Czarna skóra, białe maski" w opolskim teatrze są więc zapiskami syna tego kraju, syna Polski.

Wśród tych teatralnych zapisków jest scena rekonstruująca pobicie cię przez dwóch rodaków. Jeden z nich, z krzyżykiem na łańcuszku, przytyka ci go do ust, krzycząc: "Całuj krzyż, brudasie pier***ony!".

- Nie wierzę w żadne wyznania ze sceny, wierzę w pokazanie na niej tego, co mnie spotkało. A to pobicie było dla mnie wyjątkowo traumatyczne, stało się otwartą raną.

Pracując nad spektaklem, wybraliśmy się z ekipą na odrzańską wyspę Bolko, gdzie wdał się z nami w rozmowę pan po kilku piwach. "Przepraszam państwa, ale się nie zgadzam. W Polsce nie ma rasizmu" - powiedział, na co odparłem, że jednak jest, bo sam go wielokrotnie doświadczyłem. "A ma pan na to jakieś dowody? Jakąś rejestrację wideo?" - nie dawał za wygraną. I wtedy sobie uświadomiłem, że żyjemy w czasach, w których każdy ma swoją wersję.

Żyjemy w czasach postprawdy.

- Otóż to, więc nie udało mi się przekonać pana, że nieraz byłem w Polsce ofiarą rasizmu. Trochę to w sumie było zabawne, trochę straszne, a w całości zupełnie niepojęte. Tak samo jak to, że człowiek z krzyżykiem na szyi może mnie bić za mój kolor skóry. Jak to jest możliwe?

Boisz się zaklasyfikowania jako czarny reżyser od "czarnych tematów"? W Polsce szybko dostaje się metki.

- Nie miałbym z tym żadnego problemu, ale też "czarność" nie jest wcale zawsze głównym tematem moich spektakli, choć tak się może na pierwszy rzut oka wydawać. "W czarnej skórze, białych maskach" opowiadam także o polskim społeczeństwie, w "Otellu" o przemocy seksualnej, a na wiosnę wyreżyseruję w Teatrze Polskim w Poznaniu "Parawany" Jeana Geneta, w których będę chciał opowiedzieć o próbie buntu i rewolucji. W roli głównej wystąpi kończący właśnie krakowską szkołę teatralną Alan Al-Murtatha.

Pół Polak, pół Jemeńczyk.

- Ciągle powiększamy elitarny klub prawdziwych Polaków.

Chciałbym wstąpić.

- Zapraszamy.

I jeszcze ? propos pytania o metkowanie - powiedziała mi kiedyś koleżanka ze szkoły teatralnej: "Wiktor, ty się cały czas czarnymi zajmujesz. Jesteś taki monotematyczny". Zapytałem ją wtedy: "A kiedy ty ostatnio wystawiłaś tekst niebiałego autora? Ciągle tylko jak nie Słowacki to Mickiewicz, jak nie Ibsen to Czechow. Jesteś taka monotematyczna". To zakończyło naszą rozmowę.

Jesteś rodowitym wrocławianinem?

- Urodziłem się we Wrocławiu, ale wychowałem się w Dzierżoniowie. Mieszkałem tam do 13. roku życia, a że byłem dobrze zapowiadającym się piłkarzem, kupiło mnie Zagłębie Lubin i potem Lech Poznań. W końcu zacząłem szukać innego miejsca dla siebie: filozofia, zajęcia u Doroty Sajewskiej w Instytucie Kultury Polskiej, w końcu teatr.

Z Nigerii jest twój tata?

- Tak, biologiczny ojciec jest Nigeryjczykiem, a mama Polką.

I jak to połączenie działało w Dzierżoniowie?

- Kocham Dzierżoniów, ale było różnie. Raz wesoło, a raz ktoś napisał pod naszym oknem "śmierć czarnucha" z dodatkiem swastyki. W Dzierżoniowie uświadomiłem sobie po raz pierwszy, że jestem czarny, w odróżnieniu od reszty mieszkańców, którzy nie musieli sobie przecież nigdy uświadamiać, że są biali. Dla białych ludzi kolor ich skóry jest "przezroczysty", nie muszą się z nim zmagać.

Mnie często pytano, kiedy uświadomiłem sobie po raz pierwszy, że jestem gejem, choć heteryków nie pyta się, kiedy uświadomili sobie, że są hetero. Różnica między nami jest taka, że ja mogłem swój homoseksualizm ukrywać, a ty koloru skóry nie ukryjesz.

- Nie mogę także - w odróżnieniu od ciebie - zadecydować, czy chcę mówić o tym, że jestem czarny. To świat o tym decyduje, to otoczenie mnie uświadamia. Jak wtedy, gdy chciałem w przedszkolu zaśpiewać piosenkę Enrique Iglesiasa, a pani mi powiedziała, że jestem zbyt ciemny, więc mogę zaśpiewać najwyżej Boney M. Miałem sześć lat. Wtedy zaczęło się moje zmaganie z czarnością.

W świecie piłkarskim było lepiej?

- Wśród kolegów z drużyny było dobrze. Czasami ktoś z przeciwnej drużyny, w ramach prowokacji, nazwał mnie czarnuchem. Ale najstraszniejszymi rasistami są kibice. Nawet kiedy grałem w młodzieżowej reprezentacji Polski, rzucali we mnie bananami.

Teatr to bezpieczna przystań?

- Teatr mnie zawsze fascynował i dlatego postanowiłem zostać reżyserem, ale myślę, że podświadomie szukałem bezpiecznego miejsca, gdzie mój kolor skóry nie będzie problemem, gdzie inni ludzie także zmagają się często ze swoją innością. Dlatego szybko zacząłem się kumplować w teatrze z gejami. Oczywiście, zdarzają się jakieś nieprzyjemne sytuacje, żarciki, szczególnie kiedy pozwalałem sobie na zbijanie kapitału towarzyskiego na tym, że jestem czarny, i zgadzałem się na "żarty z murzynów", ale w pewnym momencie trzeba to było ukrócić.

To ukrócanie, czy raczej nieustanna edukacja dotyczyła też zawsze moich partnerek, które przecież też nie były i nie są wolne od nanorasizmu. Tłumaczenie, że porównywanie wakacyjnej opalenizny do koloru mojej skóry nie jest śmieszne, nie ma końca.

A Polsatowski program "Twoja twarz brzmi znajomo", gdzie występują pomalowani na czarno aktorzy, jest śmieszny?

- "Blackface" to obrzydliwa rasistowska praktyka. Myślę, że to jest możliwe tylko u nas. Na zachód od Polski każdy producent, który by coś takiego stworzył, zostałby medialnie zlinczowany i zwolniony z pracy. I ci artyści, którzy się malują na czarno, też. W Polsce to nie jest żaden problem. Naprawdę, nie potrafię tego zrozumieć. Czy naprawdę trudno jest pojąć, że to jest dla nas, ludzi czarnych, odczłowieczające, haniebne i po prostu przykre? Smuci ten kompletny brak wrażliwości na doświadczenie Innego.

A zasmucił cię reporter Jacek Hugo-Bader, który pomalował twarz na czarno, by podczas Marszu Niepodległości zebrać materiał o reakcjach polskich nacjonalistów na "czarnego" uczestnika? Stały za tym same dobre chęci.

- Mógł poprosić mnie albo inne czarne osoby, żeby wzięły udział w tym marszu i opowiedziały o reakcjach. Dobre chęci nie mają tu żadnego znaczenia. Nie można się malować na czarno, "blackface" jest nie do zaakceptowania. I jeśli ktoś tego nie rozumie, to nie rozumie naszej wrażliwości. A gdyby pan Jacek Hugo-Bader chciał ją zrozumieć, zapraszam serdecznie do Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu na "Czarną skórę, białe maski". Osobiście zarezerwuję mu miejsce.

***

Wiktor Bagiński. Ur. 1994. Student IV roku Wydziału Reżyserii Dramatu Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Jego najnowszy spektakl "Czarna skóra, białe maski" można oglądać w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu (najbliższe terminy: 31 stycznia i 1-2 lutego).

*

Mike Urbaniak jest dziennikarzem kulturalnym "Wysokich Obcasów", weekendowego magazynu Gazeta.pl i felietonistą magazynu "Vogue".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji