Artykuły

Festiwal Szekspirowski. Dzień dziesiąty

"Romeo i Julia" w reżyserii Krzysztofa Rekowskiego ma zadatki na znakomity spektakl. Niestety jego twórcy grzeszą niekonsekwencją - specjalnie dla e-teatru pisze z Gdańska Paweł Sztarbowski.

Miejscem akcji jest zdezelowane blokowisko i otaczający je betonowy parkan (znakomita, funkcjonalna scenografia Macieja Chojnackiego). Na obrzydliwym podwórku z rozlanym śmierdzącym bajorem sąsiadują ze sobą skłócone rodziny Caputettich i Monteckich. Tu pojawia się pierwsza niekonsekwencja - mimo podłych mieszkań członkowie obu rodów ubierają się tandetnie acz drogo i porządnie. Finansowo powodzi im się chyba nieźle. Ojcowie domów to cwaniaczki, może gangsterzy, może drobni biznesmeni spod ciemnej gwiazdy, tym bardziej, że Książę, przed którym odczuwają respekt, jeździ na eleganckim wózku inwalidzkim i stylizowany jest na szefa mafii a la Marlon Brando w "Ojcu chrzestnym".

W tym obskurnym otoczeniu i podejrzanym towarzystwie odegrana zostanie tragedia miłosna. Romeo to marzyciel z gitarą, Julia - bujające w obłokach dziewczę z rozwianym włosem, które czeka na księcia z bajki. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie nienaturalny język, którym bohaterowie przemawiają na serio, bez cienia ironii, próbując stworzyć psychologicznie wiarygodne postaci. A tego bez zmiany szekspirowskiej frazy zrobić się nie da. Brzmi to sztucznie i pretensjonalnie. W tę miłość zakończoną rychłym, potajemnym ślubem nikt nie wierzy, mimo wystylizowania ojca Laurentego na zwariowanego księżunia w sweterku i sandałach, który leczy ziółkami swoich parafian. Wszystkie zabiegi uwspółcześniające wydają się urwane w pół drogi, nie dość drastyczne. Zamiast przybliżać szekspirowskie postaci dzisiejszemu widzowi, oddalają je, czyniąc ich los nieprawdziwym i wydumanym. Interesujące wydają się niektóre przesunięcia akcentów, jak np. uczynienie Parysa kochankiem pani Capuletti. Tym jednym posunięciem reżyser wyjaśnia, czemu ojcu Julii tak bardzo zależy na wydaniu jej za mąż za swojego rywala.

Najlepiej wypada scena końcowa. Po samobójstwie dwojga kochanków i Parysa odbywają się zeznania świadków wydarzeń oraz wszystkich, którzy znali zmarłych, a teraz jest im przykro godzić się z ich nieszczęsnym losem. Kolejno podchodzą do mikrofonu i wygłaszają mini-przemówienia. Iście amerykańska, tandetna tradycja pogrzebowa, która groteskowo komentuje całą tę sytuację. Gdyby ta scena wyznaczała pomysł na cały spektakl, mogłoby dojść do ciekawej interpretacji "Romea i Julii" - obnażającej ckliwość historii, a jednocześnie poprzez groteskowe środki wydobywającej jej tragizm. Świetnym przykładem do naśladowania może tu być "Otello" w reżyserii Luka Percevala.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji