Artykuły

Wybiórcza historia tańca

"Trucizna" w reż. i choreogr. Marty Ziółek w Polskim Teatrze Tańca w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Ruchu Muzycznym.

Ten spektakl to księga o tańcu, o tym, że ma on NISZCZĄCĄ MOC, że truje i leczy, ale też jest zjawiskiem społecznym i osobistym

Księga w literaturze jest symbolem mądrości, prawdy, nauki. Stanowi summę ludzkiej wiedzy i sztuki. Może jednak mieć znaczenie negatywne - jako źródło złych i niemoralnych informacji. Każdy naród czy religia ma swoje księgi. Czy Trucizna Marty Ziółek aspiruje do bycia "księgą tańca"?

Marta Ziółek należy do grona interesujących młodych choreografek, które po studiach zagranicznych wróciły do Polski. Ma w dorobku wiele spektakli, by wymienić tylko "Ciało oko", "Black on Black", "5 rzeczy albo kilka twierdzeń o choreografii", "Seans z Pamelą", "Zrób siebie", "PIXO", "To...". Wszystkie one są głosem pokolenia, bo Marta Ziółek każdym kolejnym spektaklem próbuje opisać swoich rówieśników. Najbardziej było to widoczne w "Zrób siebie".

Gdy oglądałem "Truciznę", przypomniał mi się jej projekt solowy "5 rzeczy albo kilka twierdzeń o choreografii", w którym rozprawiała się z mitycznymi wielkimi choreografami - od Isadory Duncan i Wacława Niżyńskiego po Jeróme'a Bela i Meg Stuart.

W "Truciźnie" Marta Ziółek "pisze" teraz na scenie księgę z prologiem, rozdziałami i epilogiem (w warstwie tekstowej stylizowaną... na staropolszczyznę). To księga o tańcu. O tym, że taniec truje i leczy, o tym, że taniec jest zjawiskiem społecznym i osobistym. Wreszcie patrzy na taniec historycznie, bo odwołuje się i do średniowiecznych manii (epidemii) tanecznych, które opanowały Europę, i do tańców społecznych (social dancing) z XX wieku. Tańce dworskie mieszają się na scenie z vogiem, trampem, housem, tańcem współczesnym i klasyką baletową. Choreografka dostrzega między nimi pewne powinowactwa: mają charakter wspólnotowy, zachęcają ludzi do wspólnej zabawy, wspólnego protestu, tworzenia, do manifestowania publicznie swoich przekonań... Różni je strona estetyczna, ale ta zdaje się mieć dla niej mniejsze znaczenie.

W "Truciźnie" Ziółek posługuje się podobnymi chwytami, które znamy z jej wcześniejszych spektakli: ujęcia teledyskowe, kontrastowe, szybkie tempo, blichtr mieszający się z poważną refleksją, cytaty, a nawet autocytaty, słowa, projekcje wideo, tancerz-wokalista...

Wykorzystuje popkulturowe klisze i klimaty, które już znamy, ale nie ukrywa tego. Tym razem odwołuje się do "Climaxu" Gaspara Noe i piosenki "Poison" zespołu The Prodigy. Pierwsza inspiracja nawiązuje do tańca jako wspólnoty i tego, czym taniec może być dziś, czym jest. Druga odnosi się do niszczącej mocy tańca. Choreografka i reżyserka zarazem nie ukrywa, że bazuje i wykorzystuje bogactwo doświadczeń ludzi, z którymi pracuje. W "Truciźnie" są to prywatne historie tancerzy Polskiego Teatru Tańca, którzy nie obawiają się zwierzeń (robili to w wielu już spektaklach) z tego, że taniec ich niszczy (kontuzje, choroby), ale jednocześnie traktują go jak lekarstwo (najczęściej jest ich życiem, czasami nie potrafią robić nic innego). Dla ludzi spoza branży wydaje się dziwne: jak uprawiać zawód, który niszczy? Dla tych, którzy choć trochę znają środowisko, wewnętrzne wynurzenia brzmią jak banał.

Marta Ziółek świetnie miksuje i remiksuje, tworząc własny, rozpoznawalny styl. Wyraża się językiem pokolenia trzydziestolatków, a do takich należą tancerze Polskiego Teatru Tańca. Zaufali jej, bo dostali możliwość potańczenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji