Artykuły

Teatry Warszawskie

Teatr Komedja: "Tajemniczy Pan", komedja w 3ch aktach Zygmunta Nowakowskiego. Teatr Mały: "świerszcz za kominem" 4 akty z powieści K. Dickensa

Sezon bieżący był bardzo ubogi w nowości dramatyczne polskie. Z tem większą więc ciekawością powitano zapowiedź wystawienia w teatrze "Komedja" pierwszej sztuki znanego aktora i reżysera krakowskiego, dr. Z. Nowakowskiego. Autor nazwał ją modnie, ekspresyjnie: "Tajemniczy Pan". Sztuka ta jest lekką, zabawną groteską, daleką od szlachetnej komedjowości charakterów i sytuacji. Nie znaczy to, by i ten rodzaj scenicznego widowiska nie posiadał swojej racji bytu. Przeciwnie. Gdy autorowi udaje się wydostać na scenie wiele zabawnych, karkołomnych sytuacji, nieprawdopodobnych a wesołych możliwości artystycznych - to widz współczesny nie pyta o inne wartości. Czyni to słusznie.

Racja teatru jest inna, niż literatury. Dobrze jest, jeżeli te dwie ewentualności składają się równomiernie na dzieło teatralne. Jest jednak gorzej a nawet często zupełnie źle, gdy w teatrze zacznie zawodzić swoje treny literatura i tylko literatura. Dr. Z. Nowakowski, jako człowiek teatru, w komedji swojej poszedł po linji tylko wartości scenicznych. Osiągnął rezultat dodatni, gdyż jego "Tajemniczego Pana" słucha się lekko, zajmująco, wesoło. I nie zwraca się wcale uwagi, iż cały pomysł obraca się stale w ramach paradoksu.

Refleksje te przychodzą po przedstawieniu, gdyż w czasie trwania akcji płynna, wartka dynamika wydarzeń porywa za sobą słuchacza i bawi go zmienną ruchliwością faktów. Już samo wejście na scenę "Tajemniczego Pana" jest ekscentryczne. Wchodzi na bal do cudzego domu nieproszony, obcy. Wyciąga z kieszeni pugilares, na rzuca się z towarzystwem swojem nieznanym ludziom. Ni z tego, ni z owego zaczyna umizgi do pani domu, którą po kilkuminutowym djalogu całuje w usta i... rzecz ciekawa, nikt go nie wyrzuca za drzwi z tego dostojnego, poważnego profesorskiego domu. Wreszcie idzie grać w karty. Ogrywa wszystkich. I wtedy wpada na myśl niespodziewaną dla widza: usiłuje pozbawić się życia. Przeszkadza mu wtem gospodarz domu, szanowny profesor, jegomość gołębiego serca i siwiutkiej głowy. Gdy dowie się jednak o zalecankach "tajemniczego pana" do swojej żony, odda mu rewolwer. Wtedy następuje strzał. "Tajemniczy Pan" pakuje sobie kulę w głowę. Robi to szczęśliwie. Chirurg orzeknie wprawdzie, iż zabawny samobójca nie będzie widział, słyszał, mówił, ale tragedja trwa kilka minut.

W akcie drugim "tajemniczy pan", otoczony opieką pani domu, jej córki, a nawet całego komitetu pań, zbierających składki na jego cel, wygodnie sobie leży w zielonej pidżamie na bielutkiem łóżku, wśród kwiatów. Wszyscy są przekonani na widowni, iż nieborak smutnie wegetuje. Wtem warjacko wesoła niespodzianka pochwytuje widza. Na scenie pozostają pani domu i "tajemniczy pan". Zrywa się on z łóżka, gestykuluje, peroruje. A przed chwilą wróżył mu chirurg smutną wegetację, panie-opiekunki załamywały ręce. Tylko pani domu zna istotny stan zdrowia swojego pupila. Niebawem okaże się, że i jej córka poznała się z tą tajemnicą. Kim jednak jest ten człowiek, który oczarował aż tyle kobiet przez jeden nieszczęsny strzał w swoją mizerną łepetynę? Tajemnicy tej nie zwierzy nikomu. Dowie się jej tylko pani domu już po jego odejściu.

W akcie trzecim zjawi się na scenie żona "tajemniczego pana". Głos obowiązku powoła go znów bezapelacyjnie na... stanowisko męża i ojca. A zresztą miesiąc kuracji w zacnym domu "opiekunki" pogodził "tajemniczego pana" z życiem. Rozstanie z panią domu jest piękne. Ostatnie "do widzenia" brzmi, jak echo melodji, która płonęła słońcem i mieniła się kolorytem łąk wiosennych.

"Tajemniczego pana" grał K. Adwentowicz. Położył nacisk na niesamowitość postaci. "Panią domu" z umiarem odtworzyła H. Sulima. Zakochana córka miała w p. Kościeszance miłą realizację. "Pana domu" grał sympatycznie i ciekawie p. Maszyński. Komedję tę wyreżyserował p. Janusz, dając jej właściwy rozmach. Szczególnie akt II w reżyserji Janusza budzi niesłabnące zainteresowanie.

"Teatr Mały" wprowadził na afisz znaną, sentymentalną opowieść sceniczną K. Dickensa p. t. "Świerszcz za kominem". Przeróbka ta z popularnej powieści obiegła wszystkie sceny europejskie i amerykańskie, budząc wszędzie miłe, dobre uczucia. Jest ona w epoce współczesnej prawie, że egzotyczna. Czyż jest autor współczesny, któryby zaryzykował i potrafił odmalować świat tak prosty, czysty, idealny? Spoty kamy się bowiem przeważnie z niesamowitemi opowiadaniami, postaciami o łajdackich instynktach, w najlepszym wypadku maskowanych kulturą towarzyską lub umysłową.

Dickensowski "Świerszcz za kominem" przypomina czasy w literaturze, gdyż zakwitała wiosna demokracji. Pod siermięgą żyły wtedy wszystkie cnoty, bujnie krzewiły się dobre, mądre uczucia. Przyjemnie jest spędzić wieczór w teatrze i znaleźć się w tej atmosferze dalekiej, idealizowanej rzeczywistości. Wydarzeń wielkich tu niema. Spokojnie, szczęśliwie płynie życie tu ludziom. Nawet w nieszczęściu stać ich na piękno wiary w mądrość Opatrzności.

"Teatr Mały" miłą tę opowiastkę o woźnicy Johnie i jego ślicznej żoneczce Kropeczce wystawił z dużą pieczołowitością. Osiągnięto rezultat zgrania się zespołu i wy dostania na jaw wielu aktorskich point. Johna wyrzeźbił szeroko, zamaszyście p. Szymborski, Kropeczkę-żonusię wyszczebiotała ślicznie i ponętnie p. Malicka.

Nieszczęśliwą parę starego Kaleba i jego ślepą córkę Bertę odegrali pp. Gawlikowski i Umińska. Wszyscy artyści, zajęci w tej sztuce, byli dostrojeni do wysokiego kamertonu ról czołowych. Dekoracyjnie osiągnięto również dobre rezultaty. Przedstawienie było bardzo interesujące pod względem teatralnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji