Artykuły

Umiał usłyszeć swój czas

Zmarł Krzysztof Penderecki. Jego nazwisko to emblemat, symbol przewrotu, jaki dokonał się w polskiej muzyce ponad pół wieku temu - pisze Dorota Szwarcman w Polityce.

Trudno sobie wyobrazić nasze życie muzyczne bez Pendereckiego. Był w nim obecny od ponad 60 lat. Dlaczego to właśnie on stał się symbolem sukcesu polskiej muzyki? Dlatego, że jego kariera wybuchła i rozwinęła się wedle zasady Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi, czyli potrójna wygrana (pierwsza nagroda i dwie drugie) w Konkursie Młodych Związku Kompozytorów Polskich w 1959 r., a potem już tylko napięcie rosło. Wykonania na Warszawskiej Jesieni. Niemieccy krytycy zapraszający artystę i jego muzykę. Zamówienia od coraz to ważniejszych instytucji i na coraz szacowniejsze okazje: 700-lecie katedry w Münster (Pasja wg św. Łukasza), 25-lecie ONZ ("Kosmogonia"), 1200-lecie katedry w Salzburgu ("Magnificat"), otwarcie olimpiady w Monachium ("Ekecheirija"), 200-lecie niepodległości USA (opera "Raj utracony"). Dalej tempo nie zwalniało: utwory na 3 tys. lat Jerozolimy, 850-lecie Moskwy, 1000-lecie Gdańska Dla rozgłośni radiowych z różnych krajów, najwybitniejszych orkiestr, z Filharmonikami Berlińskimi i Nowojorskimi na czele. Zaszczyty, honorowe doktoraty, odznaczenia, stanowiska, w tym rektorat Akademii Muzycznej w Krakowie - długo by wymieniać.

Monumentalne dzieła

Dobrze wyczuł swój czas i potrafił go wykorzystać. Zaczynał od radykalnej awangardy, bo właśnie na nią przyszła pora. Był odkrywcą, eksploratorem nowych brzmień oraz nowych sposobów ich wydobywania, co sprawiało, że orkiestry odmawiały grania jego muzyki, bojąc się uszkodzenia instrumentów. Ale jego pomysłowość coraz bardziej imponowała słuchaczom, a ponadto utwory te były zwięzłe i miały logiczną formę. Każda kolejna kompozycja była fajerwerkiem, feerią dźwiękową, erupcją młodzieńczej energii.

Pierwszą zapowiedzią zmiany było w połowie lat 60. porwanie się Pendereckiego na wielką formę religijną - pasję. Pomysł wydawał się ryzykowny i egzotyczny: połączyć gatunek, którego od czasów Bacha nie uprawiał nikt, z muzycznym językiem awangardy. A jednak eksperyment udał się wybitnie. Pasja wg św. Łukasza stała się symbolem XX w., powstałym w cieniu całkiem niedawnych katastrof dziejowych, z drugą wojną światową na czele. Kolejnym wielkim dziełem religijnym była "Jutrznia" nawiązująca do muzyki cerkiewnej. Penderecki poważył się też w tym czasie na inną wielką formę - operę. Do dziś zadziwiają "Diabły z Loudun", napisane w 1969 r. dla teatru w Hamburgu. Ale już niecałą dekadę później powstał "Raj utracony" dla opery w Chicago, rozpoczynając nową epokę w twórczości kompozytora.

Muzyka Pendereckiego w latach 80. stała się całkowitym przeciwieństwem wcześniejszej. Już nie krótkie fajerwerki, lecz duże, czasem wręcz monumentalne dzieła, nie efekty perkusyjne i dysonanse, lecz stylistyka pokrewna wielkim twórcom neoromantycznym. Można powiedzieć, że było już w tym czasie dwóch Pendereckich, bo jednocześnie ten pierwszy, awangardowy, wciąż, choć zupełnie bez swojego udziału, robił zawrotną karierę twórcy muzyki filmowej - kompozytor dawał po prostu pozwolenia na wykorzystanie swoich dzieł, nie dbając o to, że będą umieszczone w kontekście czasem sprzecznym z ich pierwotną wymową, jak to się stało np. z fragmentami "Jutrzni" w "Lśnieniu" Stanleya Kubricka. Pomyśleć, nawiasem mówiąc, że ten film powstał w tym samym czasie, co zupełnie tradycyjna "Lacrimosa" Pendereckiego, napisana na odsłonięcie pomnika Poległych Stoczniowców w Gdańsku, która stała się później częścią "Polskiego Requiem". Z drugiej strony ciekawe, że gdy Penderecki sam jeszcze tworzył muzykę filmową (później przestał z braku czasu), to często były to stylizacje muzyki klasycznej lub barokowej, jak np. w "Rękopisie znalezionym w Saragossie".

Pradziadek

Do swoich młodzieńczych dzieł powrócił po latach jako dyrygent, gdy kilkanaście lat temu został zaproszony przez Narodowy Instytut Audiowizualny do programu "Penderecki Reloaded". Jego awangardowe utwory były zestawiane na koncertach z inspirowanymi tą muzyką produkcjami Jonny'ego Greenwooda i Aphex Twina. Kompozytor był bardzo zadowolony z tego projektu, ale już jako - jak to określił - pradziadek własnej muzyki. Mówił, że było to jak spotkanie z młodym człowiekiem, którego kiedyś znał i nawet lubił, ale nim nie jest. Młoda publiczność jednak właśnie tę muzykę sprzed pół wieku przyjmowała z entuzjazmem. A on tłumaczył to prawidłowością, że mody na style muzyczne powracają co kilkadziesiąt lat.

Miał zawsze ten luksus, że mógł robić, co chciał, i mówić, co myślał. Swój zwrot stylistyczny komentował w ten sposób, że młodzieńcza twórczość była burzeniem, ale przychodzi w życiu taki moment, że trzeba przestać burzyć, a zacząć budować. Jednak ostatnio mawiał już raczej, że trudno jest znaleźć coś nowego, bo właściwie wszystko już zostało napisane. Jeśli tak, to sam w dużym stopniu do tego się przyczynił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji