Artykuły

Karuzela z łaźnią

Może kilkanaście lat temu, gdy powstawała "Łaźnia rzymska", sytuacja ta wydawałaby się nam tyleż zabawna, co i absurdalna, niemożliwa. Oto facet wyjeżdża na urlop, a po powrocie wstaje w swym domu ni mniej, ni więcej tylko unikatową łaźnię rzymską, odkrytą przypadkowo przez robotników, przy okazji remontu mieszkania. Dzisiejsza, możliwa wersja wypadków wyglądałaby nieco inaczej: właściciel wraca z urlopu, zastaje drzwi wyłamane; zauważa brak kilku sprzętów, a dodatkowo zalaną łazienkę. Czy taka niespodzianka zdoła rozchmurzyć twarz? Czy którakolwiek z tych wersji nadaje się na komediową bohaterkę? Okazuje się, że tak. A ponieważ w polskich realiach łatwiej śmiać się z możliwości nadmiaru (czyli wzmiankowanej łaźni z matronami z epoki bodaj Pompiliusza) niż braków; więc Teatr Powszechny im. J. Kochanowskiego Radomiu wystawił. sztukę Stanisława Stratijewa, a nie inscenizację komunikatu WUSW. Z perypetii, których doświadcza z powodu łaźni właściciel lokalu, Iwan Antonow, śmiali się (ponoć) widzowie w Wałbrzychu, Łodzi i Warszawie. Obecnie, śmiech rozbrzmiewa w małej radomskiego teatru. Bywa śmiech rozprężający, złośliwy, kokieteryjny, szczery, zaraźliwy, sprowokowany i prowokujący, a pewnie i ze sto innych. Lecz cenny bywa on tylko wtedy.; gdy chichot widza mija, a pozostaje refleksja. Mam wątpliwości czy tak dzieje się przy okazji radomskiej inscenizacji. Oczywiście, na bok odrzućmy żarty o sytuacyjnym prawdopodobieństwie, bądź jego braku. Bułgarski satyryk przepuszcza przecież całe zdarzenie sceniczne przez filtr groteski; prezentuje typy ludzkie, funkcjonujące na zasadzie archetypów. Oto dom Iwana, odwiedzają różni ludzie: jeśli przychodzi handlarz dziełami sztuki czy organizacyjni notable, dobrze wiemy czego będą chcieli i jak będą się zachowywać. Śmiejemy się z ich zachowań na potwierdzenie własnych przypuszczeń. Niespodzianką mogą być tylko reakcje obywatela artysty Iwana Antonowa; ulegnie kombinatorom czy też nie. Lecz nie jest to dla widza szczególnie frapująca decyzja. Widza interesuje Iwan, jako element przetargu, jako śmieszny facet z problemem nie do pozazdroszczenia. Czym mocniej wije się on w spiętrzających się, groteskowych zdarzeniach, tym więcej wesołości wywołuje. Spodziewam się, że Stanisław Stratijew, uwzględniając komizm tej i innych postaci, wkładał również autorefleksję ze strony widza. Ze niby z kogo się śmiejecie, z siebie samych- (nawet jeśli nieświadomi tego) się śmiejecie. Świat jest taki, jakim go wspólnie kreujemy. Ludzie są tacy, jakimi im pozwalamy być. Jeśli więc radomskie przedstawienie nie wywołuje nic poza ucieszny śmiech, wyraża co najwyżej rozbawienie wobec rzeczywistości. Gdyby teatr gromił i temperował widzów, pewnie też nie zyskałby ich miłości. Mogli jednak realizatorzy "Łaźni rzymskiej", dalecy od moralizatorstwa, wypunktować to, co w przygodzie Iwana istotne - obronę prawa do własnej decyzji, do własnego życia. Wtedy śmiech publiczności kryłby w sobie jakąś nadzieję, a ta zwykle prowokuje do refleksji. Tymczasem reżyser przedstawienia, Jerzy Wasiuczyński pozwolił, aby sceną dość żywiołowo zawładnął dowcip. Wesoła komedyja toczy się, od pierwszej aż do ostatniej sceny. Wszystko; co w tekście było żartem znajduje dodatkową ilustrację w mimice i gestach aktorów. Jakby artyści nie wierzyli nawet w śladową inteligencję swych widzów, jakby nie mieli świadomości, że "Łaźnia rzymska" dzieje się o dwa kroki od publiczności. A z powodu tej bliskości wskazany przecież byłby umiar w szafowaniu środkami wyrazu. Ową bliskość umożliwiała wręcz pokazanie, że komediowy efekt uzyskać można bogactwem warsztatu - pod warunkiem, że się go posiada. A tak po scenie, trochę bez ładu i składu, pałętają się postaci ze sztuki Stratijewa np. Iwan - Andrzej Redosz, bez pomysłu na rolę.

Raz poważnymi tony szukający wiarygodności swego działania, innym razem przy pomocy niezbyt zasadnych min i minek. Andrzej Bieniasz (docent) należy do aktorów pełnych scenicznego temperamentu, szalenie zewnętrznych. To mu pomaga w budowaniu postaci, ale też przeszkadza - kolejne prace A. Bieniasza noszą ten sam krój i te same barwy. Janusz Kulik (ratownik) miał dużą szansę na tchnięcie w odtwarzaną postać szczypty poezji, Ratownik wyczuwa przecież delfiny, tak mu w duszy gra. Mogła to być postać inna od pozostałych - liryczna. Wykreowany został przygłup (podaję w oparciu o własne odczucia i głośne komentarze młodzieżowej widowni). Dokonania aktorskie obsady "Łaźni rzymskiej" miały znamiona powierzchownego odczytania, a i pracy nad rolami niezbyt pilnej. Potwierdza to nagłe zastępstwo Wojciecha Kosińskiego w roli aktywisty organizacji rejonowej. Efekt ani gorszy, ani lepszy niż w przypadku powstałych aktorów; zapewne 2 miesiące pracujących nad przedstawieniem. W rezultacie najciekawiej wypadł Włodzimierz Mancewicz i to bynajmniej nie dlatego, że kreując Głuchoniemego, niewiele miał do powiedzenia. Siła komiczna nie polega przecież na dosłowności, na puszczaniu do widowni perskiego oka, ale na umiejętności puentowania sytuacji. Oglądając "Łaźnię rzymską" tęskni się do dobrych kameralnych przedstawień prezentowanych na małej scenie (a były takie w ostatnich latach!). Inscenizacja sztuki S. Stratijewa owszem, wywołuje wesołość. Lecz tylko tyle. Nie zapamiętuje się ani muzyki Ewy Korneckiej, ani klimatu scenografii Karola Jabłońskiego i (swoją drogą, termy, rzymskie wyglądają nieco inaczej niż ozdobny brodzik na scenie, ale mniejsza o detale). Może jedynie wbije się w pamięć przestroga, aby nie zlecać tzw fachowcom remontu podczas naszego urlopowego wyjazdu. Chyba, że chcemy mieć karuzelę z łaźnią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji