Artykuły

Destrukcja zamiast dekonstrukcji

Choć łatwo sprowadzić "Ziemię obiecaną" Klaty do modnej krytyki kapitalizmu, to przy odrobinie refleksji nie sposób nie dostrzec nieoczywistości i złożoności tego spektaklu - pisze Monika Kwaśniewska dla dwutygodnik.com.

Jan Klata przeniósł wydarzenia "Ziemi obiecanej" w środowisko maklerów giełdowych i biznesmenów, w którym starzy wyjadacze demonstrują swoją nieograniczoną władzę, a młodzi ambitni siedzą przy laptopach, zawierają spółki, węszą Wszystko jest tu prowizoryczne i nietrwałe, pozbawione oryginalności, wirtualne, "nieznośnie lekkie". Ogromną przestrzeń wypełniają jedynie prowizoryczne sprzęty: ustawione równomiernie plastikowe, przezroczyste krzesła i stoliki, trzy stoły bilardowe, dwie perkusje, w tle bar i wysoki podest - fragmenty restauracji, nocnego klubu, korporacji. Klata wydaje się więc ostentacyjnie rezygnować z kontekstu historycznego i "rodzajowości" literackiego pierwowzoru oraz zawartej w nim walki nowego ze starym.

Choć premiera spektaklu odbyła się na łódzkim Festiwalu Dialogu Czterech Kultur - przedstawienie pozbawione jest miejscowego kolorytu. Mimo że spektakl grany jest w starej łódzkiej fabryce, przestrzeń ta nie współgra w żaden sposób z treścią spektaklu. Wieś - u Reymonta symbol dawnego "sielskiego", prostego, ale uczciwego życia - zredukowano do jednego snopka siana i klatki z wypchanymi kurami. Zaś przedstawiciel tego starego świata - ojciec Borowieckiego - siedzi w piżamie, powtarzając w kółko jedno, niedokończone zdanie. Ślady wysokiej kultury pojawiają się jedynie w formie giełdowej licytacji i listy książek, którą Borowiecki daje Madzie.

Z powieści Reymonta Klata zachował natomiast schemat sytuacji opisujących mechanizmy rządzące światem wielkich interesów. Gdyby jednak reżyserowi chodziło jedynie o krytykę turbo-kapitalizmu - musiałby chyba wybrać inny, nie zakorzeniony tak silnie w świadomości polskiej publiczności tekst. Radykalność gestu wymazującego wszystkie ślady przeszłości każe podejrzewać, że nie jest on neutralny, że czegoś się od widza domaga Przeszłość i tradycja, choć pozornie usunięte, przywoływane są w licznych, choć dość mglistych i pochodzących z różnych porządków znakach: siano kojarzy się z Chochołem; stara fabryka działa atmosferą i historią, a wynikający z jej architektury podział na trzy części budzi skojarzenie z moralitetem; ojciec mówi czasami kluczowe dla postaci kwestie, przypominając wtedy starego mędrca. Przeszłość wiedzie więc w tym spektaklu osobny, widmowy żywot. Jej ostentacyjne wypieranie służy nie tyle krytyce kapitalizmu, co ukazaniu współczesnej wspólnoty - wykorzenionej, usilnie zapominającej o swoim pochodzeniu. Prowokuje więc pytanie o cenę współczesnej "ziemi obiecanej".

Klata wyostrzył wszystko, co u Reymonta niskie, brudne, obrzydliwe. Spektakl otwiera przemówienie Bum Buma (Marcin Czarnik) zaczerpnięte z filmu "Wall Street", w którym jak refren powtarza się hasło: "Greed is good". Żądza i chciwość okazują się bowiem głównym motorem działania męskich postaci. Społeczność biznesmenów przypomina niekiedy stado, w którym samce walczą między sobą o dominację. We współczesnej "ziemi obiecanej" nie ma idealistów. Groteskowość i sztuczność dość schematycznie budowanych postaci czyni z nich żałosne karykatury. Maks (Jakub Giel) wciąż wciera sobie w dziąsła kokainę i, używając cały czas tej samej "gadki", uwodzi kobiety. Sprawiający wrażenie wiecznie spoconego i brudnego Moryc (Michał Majnicz) - to człowiek zdolny oszukać każdego, by zarobić pieniądze. Kessler (Edwin Petrykat) jest cynicznym i bezwzględnym szefem, podstarzałym zboczeńcem czerpiącym rozkosz z masażu szczotkami do ubrania po nagim torsie. Müller (Wiesław Cichy) to stary dorobkiewicz, ordynarny "z chłopa król", który odda w ręce mafii każdego, kto stanowi dla niego zagrożenie. Karol (Bartosz Porczyk) to młody, ambitny, trochę nijaki elegancik w drodze na szczyt, dopiero uczący się zasad świata biznesu. Na początku bezskutecznie stara się bronić wartości, w które wierzy: przyjaźni, solidarności w interesach, wierności w miłości. Szybko przekonuje się jednak, że w tym świecie nie ma miejsca na wyższe uczucia i ideały. Przyjaźń jest tylko wspólnotą interesów, miłość - fizycznym pożądaniem lub intratną transakcją.

Kobiety opakowane w opinające ciało, niemal identyczne gorsety, są jedynie kolejnym towarem w tej rozgrywce o władzę, ale też znakiem wirtualizacji świata. Sceny negocjacji i zawierania transakcji przerywają co jakiś czas sekwencje, w których mężczyźni w nocnym klubie podziwiają striptizerki tańczące na rurze przy dźwiękach piosenki: "This Is A Men's World". W świecie wyzutym z materialności - ich ciała wydają się jedyną obietnicą realnej gratyfikacji. W rezultacie jednak mężczyźni zaspokajają się, patrząc, nie wyciągają ręki, by sprawdzić realność obrazu. Podobnie jest w przypadku Karola i Lucy (Ewa Skibińska) - ich romans, choć pełen wulgarnych, perwersyjnych póz - nie prowadzi do prawdziwego, choćby fizycznego, zbliżenia: przeżywając erotyczne uniesienia, postacie stoją daleko od siebie. Lucy wydaje się więc być dla Karola nie tyle kobietą, co fantazmatem. Na innym poziomie funkcjonują dla niego związki z Anną (Paulina Chapko) i Madą (Anna Ilczuk). Choć obie są piękne i seksowne - relacje z nimi interesują go głównie ze względów finansowych. Pierwsza rozmowa (telefoniczna) między Karolem a Anką dotyczy posagu. Natomiast przyprowadzona do niego przez ojca Mada zostaje przez obu mężczyzn potraktowana jak wystawiony na sprzedaż produkt.

Jakiekolwiek uczucia są w tym męskim świecie oznaką słabości. W rezultacie jest tu ona jedynym świadectwem człowieczeństwa. Prowadzi kobiety w stronę rozpaczy, ale też samoświadomości. Ze sceny na scenę stają się one mniej groteskowe i sztuczne, coraz bardziej samodzielne. Anka ze słodkiej, miłej i całkowicie nijakiej lalki staje się pewną siebie, zbuntowaną kobietą, która jasno wyraża swoje zdanie, artykułuje zarzuty pod adresem narzeczonego, a potem tańczy za jego plecami z innym mężczyzną. Mada w poleconych jej przez Borowieckiego lekturach znajduje metafory swojej sytuacji. Spotkanie z nim aranżuje jako cytat z "Braci Karamazow" Fiodora Dostojewskiego, a potem sceny z "Café Mueller" Piny Bausch. Mada wydaje się pokazywać Borowieckiemu, że dorobek kultury, który dla niego jest jedynie spisem tytułów - dla niej jest źródłem bolesnej świadomości, w którym znalazła słowa i obrazy do opisania swoich emocji. Jednocześnie absolutna szczerość jej uczuć wydaje się oskarżeniem rzuconym w twarz Karola. Również Lucy zaczyna okazywać prawdziwe uczucia, szuka realnej bliskości, próbuje dotknąć kochanka, zaczyna rozmowę. Z zabawki erotycznej przemienia się w kochającego i cierpiącego człowieka.

Kobiety - zyskując podmiotowość - obnażają brutalność, bezduszność i obłudę Karola, który stopniowo łamie wszelkie obietnice, a w końcu dopuszcza się krzywoprzysięstwa. Scena, w której podczas libacji alkoholowej przysięga przed ogromnym krzyżem, że nie miał romansu z Lucy - jest jego ostateczną klęską, aktem rezygnacji z resztki człowieczeństwa i honoru. Potem pozostaje mu już tylko patrzeć na swoje ofiary. W kolejnej, ostatniej już scenie, Lucy idzie do niego przy dźwiękach piosenki Whitney Huston "I Will Always Love You". Gdy staje na środku sceny, zrzuca z siebie futro i staje naga, na scenę wbiega palący się Bum Bum. Wobec dwóch bezkompromisowych aktów rozpaczy - teatralnych, ale też do bólu osobistych - przerażony i bezsilny Karol załamuje się. Tak naprawdę nagość Lucy i samospalenie Bum Buma stają się lustrem odbijającym jego destrukcyjną siłę i wypalone wnętrze.

Podobną do postaci kobiecych rolę odgrywa w tym spektaklu Bum Bum. To on otwiera i zamyka przedstawienie. Ubrany w biały, malarski kombinezon zupełnie nie pasuje do grupy przyodzianych w eleganckie garnitury mężczyzn. Obecny niemal w każdej scenie - siedzi przy stoliku z głową opartą o blat i tylko czasami wybucha rozpaczliwym, przeszywającym krzykiem - podkreślając momenty, w których postaci przekraczają kolejną granicę moralności i człowieczeństwa. To on inscenizuje zlekceważoną przez innych śmierć Bucholca, on zabiera ze sceny umierającego Adama Borowieckiego (w obu rolach Zdzisław Kuźniar). On w końcu wnosi na scenę krzyż do przysięgi Borowieckiego i ostatecznie, niczym diabeł z III części "Dziadów", dopuszcza się za niego bluźnierstwa - krzycząc w imieniu Karola: "Przysięgam". Bum Bum przypomina błazna, performera, furmana śmierci, kapłana, który dąży do obnażenia fałszu, bezwzględności i braku moralności. Pod tym względem zarówno postaci kobiece, jak i on wydają się przedstawicielami wartości, które zostały z tego świata wyparte, być może wraz z pamięcią o przeszłości i tradycją. Głęboko pesymistyczny finał nie daje jednak nadziei na ich zwycięstwo. Pokazuje tylko cierpienie, rozczarowanie, ból, desperację, śmierć. Destrukcję zamiast dekonstrukcji.

"Ziemia obiecana" Klaty świadczy o ciągłym szlifowaniu stylu reżysera i poszerzaniu pola jego zainteresowań. Świetny rytm, imponujące (choć nierówne), mocno groteskowe aktorstwo, zachwycające sceny muzyczno-wizualne - dowodzą wysokiej klasy spektaklu. I choć łatwo sprowadzić "Ziemię obiecaną" do dość stereotypowej krytyki kapitalizmu, to jednak nie sposób nie dostrzec wielowymiarowości, nieoczywistości i złożoności tego spektaklu. Klata tworzy go za pomocą pozornie prostych, wyraźnych znaków, które przez kontekst i maksymalne zagęszczenie przestają być oczywiste, zaskakują pojemnością. Obok wątku społeczno-ekonomicznego, pojawia się więc na przykład konfrontacja z mitem i przeszłością oraz refleksja na temat współczesnej wspólnoty. Spektakl bierze pod lupę zarówno system, jak i żyjących w nim ludzi, przygląda się zbiorowości, bezwzględnie wskazuje palcem tak fałsz, jak i cierpienie. Przy czym to człowiek, a nie system, wydaje się tu najważniejszy, to o niego rozgrywa się tu walka, to jego słabości i rany się tu ogląda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji