Artykuły

Nie pomogła "podpórka" Radiem Maryja

"Prze(d)stawienie" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Zabieganie reżyserów o nagłośnienie ich przedstawień, a zatem i nazwisk, a w konsekwencji szybka medialna kariera - przybiera rozmaite formy. Powiedziałabym, że nawet sięgające w tej gonitwie za "sławą" granic patologii. Dzieje się to wtedy, gdy w głowie takiego "artysty" dominują żenujące niedomogi intelektualne i miast talentu widzimy zwykłą niemoc artystyczną. Wtedy następuje gorączkowe poszukiwanie tzw. podpórki zapewniającej "sukces" przedstawieniu. Taką "podpórką" najczęściej bywa jadowity atak na Kościół, ośmieszanie osoby sługi Bożego Jana Pawła II i naigrawanie się z niego, a ostatnio coraz częściej reżyserzy "inspirują się" Radiem Maryja, próbując przez atakowanie i ośmieszanie tego Radia zaistnieć w świadomości społecznej. Dość przytoczyć tu choćby dwa spektakle: "Darkroom" czy najnowszą premierę Teatru Studio "Prze(d)stawienie". W obu spektaklach "podpórka" nie pomogła, bełkot pozostał bełkotem, a kicz kiczem.

Reżyser "Prze(d)stawienia" Agata Duda-Gracz dokonała adaptacji sztuki Tankreda Dorsta i Ursuli Ehler, dopisując własne kawałki. Kiedy ogląda się ten spektakl, można odnieść wrażenie, że cała ta bełkotliwa konstrukcja została zrealizowana po to tylko, aby zaprezentować kluczową scenę nazwaną "Procesja spadkobierców". Reżyser spektaklu zapytana o tekst tej sceny powiada: "Nie ja go napisałam, wzięłam to z Radia Maryja".

A scena wygląda następująco: dwie męskie postaci w kalesonach, obnażone do pasa odmawiają Dziesięć Przykazań (jednak z celowo pominiętym początkiem "Jam jest Pan Bóg twój, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli", co ma znaczenie zasadnicze w wymowie spektaklu, gdzie postaci raz po raz pokazują, że świat żyje już bez wartości, nie ma w nim Boga). Następnie na hasło: "Procesja czwarta, procesja spadkobierców", na scenę wychodzą jacyś przebierańcy: biskup, grany przez Dorotę Pomykałę, wykrzykujący o masturbacji; Jezus wołający: "Myjcie się"; jegomość krzyczący przez tubę, że wierni mają obowiązek dbać o materialne potrzeby Kościoła; postać prawie nagiego księdza mającego na sobie oprócz stuły tylko slipy. Dalej widzimy kalekę bez nóg z aureolą świętego, który na wózku inwalidzkim wywija jakiś taniec dyskotekowy w takt pieśni maryjnej. Ktoś inny informuje: "Na Przystanku Jezus wiele wspaniałej katolickiej młodzieży, a wokół wszyscy się pieprzą". Na koniec przewodnik owej dzikiej procesji zaprasza do wspólnej zabawy w dyskotece, wołając: "Alleluja i do przodu". Przez cały czas uczestnicy procesji zawodzą karykaturalnie: "Do Maryi Świętej modły zanosimy (...). Patronko najświętsza na niebie wysokim, na grzechy nasze brudne patrz łaskawym okiem".

Oczywiście, sztandary, figurki, wiara, historia, patriotyzm, wszystko w formie ironii, kpiny. Owszem, z Radia Maryja Duda-Gracz wzięła niektóre cytaty, na przykład ten, że trzeba siać, wzięła też klimat maryjności, która w polskim katolicyzmie odgrywa tak ogromną rolę, a którą jeszcze bardziej wzmocnił nasz Ojciec Święty Jan Paweł II. Reżyser wpisała to w inny, ironiczny kontekst, nadając temu własną interpretację (to się nazywa manipulacja) i tworząc z naszej pobożności karykaturę. Jakby chciała powiedzieć: "Spójrzcie na tę procesję maryjną i zobaczcie, jak wygląda ten wasz katolicyzm. Te sztandary, figurki. Przecież to jest śmieszne. Boga nie ma, umarł wraz ze wszystkimi wartościami". Parsifal - Mordred (Wojciech Zieliński, wychłodzony z emocji) powiada: "My już nie modlimy się do tego chudego Żyda na krzyżu".

Słowo "katolik" pojawia się w spektaklu jako leitmotiv. Wypowiadane jest w różnych okolicznościach, na przykład Sir Kay (Karol Wróblewski), siedząc na sedesie z opuszczonymi kalesonami, deklaruje swoją katolickość i wygłasza monolog na temat Boga, wiary, księdza, u którego się spowiadał, a który - według niego - został nasłany przez wrogów. Pojęcie "katolik" pojawia się tu zawsze w kontekście jeśli nie ekstremów, to w każdym razie w naświetleniu ironicznym, negatywnym. Zastanawiam się, o co tu chodzi, dlaczego katolickość, Kościół tak uwierają reżyser spektaklu.

Dorst i Ehler w swojej sztuce nawiązującej do legendy o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu poszukujących świętego Graala próbowali ukazać historię Europy na tle dwóch wojen światowych i totalitaryzmów. Owo symboliczne poszukiwanie świętego Graala to marzenie o idealnym państwie. Oczywiście nie do ziszczenia. Zamiast idealnego państwa jest upadek wszelkich idei, deprecjacja wartości itd. Agata Duda-Gracz przed premierą zapowiadała, iż przedstawi współczesną historię Polski (stąd pewnie obraz wiszący nad sceną przedstawia okrągły stół będący skrzyżowaniem Ostatniej Wieczerzy z wydarzeniem w Magdalence). A co wyszło? Po prostu bełkot z obrazkami, niektórymi nawet ładnymi malarsko, nawiązującymi czy to do spektakli Kantora (scena wojny), czy do obrazów Caravaggia (w oświetleniu).

W tym nieudanym artystycznie spektaklu nie do zniesienia jest wiele rzeczy, m.in. ta natrętna składanka scenek przeplatanych wyciemnieniem. Można by to od biedy wytrzymać przez jakieś dwadzieścia minut, ale nie półtorej godziny. Do tego nie ma tu relacji między postaciami, bohaterowie są pozbawieni osobowości, są niczym papierowe postaci z komiksu. Każdy mówi swoją kwestię i wychodzi. Nie obchodzi go, co myśli partner, co dzieje się w jego duszy i umyśle, jakie ma emocje. A jeśli przez moment Dorota Pomykała (Ginewra) w scenie z mężem, królem Arturem (Mariusz Słupiński, bez wyrazu), daje kawałek prawdziwego aktorstwa, mówiąc, że Graal to ciało i krew, i że do jego poszukiwania trzeba dwojga - brzmi to jak dysonans.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji