Artykuły

Malta kontra Ministerstwo Kultury. Proces o 300 tys. zł

- To był precedensowy proces. Z ministrem Glińskim wygrało prawo i sprawiedliwość - z Michałem Merczyńskim, menedżerem kultury, twórcą festiwalu Malta w Poznaniu, rozmawia Michał Nogaś w Gazecie Wyborczej.


MICHAŁ NOGAŚ: Sąd odrzucił apelację Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w głośnym procesie o dotację na festiwal Malta w 2017 r. Minister Piotr Gliński postanowił jej nie wypłacić, bo nie podoba mu się chorwacki reżyser Oliver Frljić. Masz satysfakcję?


MICHAŁ MERCZYNSKI: Wygrało prawo i sprawiedliwość.


Oczywiście, że mam satysfakcję, choć jest we mnie sporo goryczy. Czy naprawdę trzeba było ten proces wytaczać? Nie przestaję się dziwić decyzji ministerstwa sprzed trzech lat. Tym bardziej że pamiętam wywiad, którego Piotr Gliński udzielił w TVP Info Krzysztofowi Skowrońskiemu wkrótce po tym, jak jeden z portali prawicowych zaczął grzmieć, że jak to możliwe, by reżyser "Klątwy" był kuratorem Malty, skoro obraża i prowokuje. A przecież o tym, że Frljić pracuje dla festiwalu było wiadomo od 2015 r., kiedy komisja ministra Glińskiego wysoko oceniła zaproponowany przez niego wraz z Goranem Injaciem program i przyznała pieniądze na jego realizację. We wspomnianej rozmowie minister przyznał wprost – umowa została zawarta, wszystko odbyło się zgodnie z prawem i musi zrealizować to, do czego się zdeklarował, bo ma poczucie, że gdyby się wycofał, przegrałby proces. A jednak postanowił zaryzykować.


Przez prawie rok zastanawialiśmy się w fundacji, co zrobić. Podjęliśmy współpracę z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, która przekonała dwóch znakomitych prawników – Wojciecha Marchwickiego i Przemysława Tacija – by reprezentowali nas pro bono. Najpierw wysyłaliśmy do ministerstwa listy i wezwania do wypłaty zawartej w umowie kwoty i dopiero po trzech takich próbach, zgodnie z procedurą, rozpoczęliśmy pracę nad pozwem. Złożyliśmy go w czerwcu 2018 r., a w kwietniu 2019 r. sąd wydał korzystny dla nas wyrok. Wspierał nas rzecznik praw obywatelskich. 


Władza złożyła apelację, ale sąd ją właśnie odrzucił. Uznał, że pacta sunt servanda. Zawarto umowę, w której znalazły się trzy punkty, których niezrealizowanie mogłoby Maltę pozbawić dotacji. Ponieważ dotrzymaliśmy wszystkich postanowień, minister nie mógł nie wypłacić nam zapisanej kwoty.


Nasi mecenasi kładli też nacisk na aksjologiczny wymiar sprawy. Zauważyli, że doszło do nadużycia władzy, ingerencji w wolność kształtowania programu przez twórców i że w tym konkretnym przypadku mieliśmy do czynienia z cenzurą ekonomiczną ze względu na nazwisko jednego z kuratorów. Wyrok sądu apelacyjnego jest prawomocny i będzie realizowany. Chyba że ministerstwo wystąpi o jego kasację, na co ma dwa miesiące.


Zostaną nam zwrócone wszystkie koszty związane z procesem, ale za odsetki od tych 300 tys. – 7 proc. w skali roku – zapłacimy wszyscy.


Minister złamał umowę, koszty poniosą wszyscy obywatele.


– Tak stanowi polskie prawo.


Swoją drogą warto przypomnieć, że minister Gliński, gdy odmawiał nam wypłaty dotacji, zarzekał się, że wszędzie tam, gdzie w jakiejkolwiek formie pojawi się sztuka Frljicia, nie będzie Ministerstwa Kultury. Tymczasem na Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku pokazano realizację “Hamleta” z Rijeki w reżyserii Frljicia, a resort, który wsparł finansowo to przedsięwzięcie, zachował się inaczej niż w przypadku Malty. Przedstawiciele ministra siedzieli na widowni, gdy aktor wcielający się w tytułową postać pojawił się na scenie w koszulce festiwalu Malta z 2017 roku z przekreślonym hasłem "My, naród. We, the People". Nie było żadnych reperkusji, co mnie cieszy, ale też i zastanawia – po cóż były te wszystkie deklaracje?


Nazywasz ten proces precedensowym.


– Tak, instytucja kultury wystąpiła na drogę sądową przeciw ministerstwu i wygrała. Być może ten proces będzie ważnym punktem odniesienia do ewentualnych kolejnych spraw, choć bardzo bym chciał, by w przyszłości nikt nie miał już potrzeby ich zakładać.


Czym innym były i są oczywiście procesy indywidualne z zakresu prawa pracy. Sam wytoczyłem taki mojemu byłemu pracodawcy, gdy Narodowy Instytut Audiowizualny [podległa ministrowi kultury instytucja, którą Merczyński utworzył w 2009 r. i kierował do 2017 r.], obecnie FINA, czyli Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny, nie dotrzymała warunków naszego rozstania. Wygrałem, podobnie jak dwukrotnie wygrał Paweł Potoroczyn, były szef Instytutu Adama Mickiewicza.


Proces coś zmienił w relacji między Maltą a ministerstwem?


– Niezależnie od procesu i wyroku współpracujemy. Składamy kolejne wnioski. Z trzyletniego planu 2016-18 ministerstwo wypłaciło dwie z trzech obiecanych w umowie kwot. W ubiegłym roku wsparło nas kwotą 200 tys. zł, w tym – 300 tys. Realizujemy założony program, nie ma tu między nami sporów.


Żałuję, że w 2017 r. nie byliśmy się w stanie porozumieć. Tym bardziej że wicepremier Gliński podkreślał w rozmowie ze mną, że ceni teatr niezależny, brał udział w warsztatach Grotowskiego, a ja wyjaśniałem, że na Malcie pokażemy zupełnie inny spektakl Frljicia, czyli "Turbofolk" o sytuacji na Bałkanach sprzed wielu lat. Wiedząc to wszystko, wycofał się z partnerskiej umowy.


Co ta sytuacja mówi ci o podejściu do roli kultury i życia kulturalnego ze strony obecnych władz?


– Pracuję w tym obszarze życia publicznego ponad 30 lat. I wiem, że różne były rządy i aksjologie. Rozumiem, że minister nie musi każdemu przyznawać dotacji. Ale ostatnie kilka lat pokazuje ogromny przechył. Ta łajba płynie cały czas prawym halsem.


Być może dlatego, że zdaniem wielu wcześniej płynęła wyłącznie lewym?


– Może z lekkim przechyłem w lewo, ale przede wszystkim prosto. Pamiętam konkursy organizowane przez ministerstwo za poprzedniej władzy, jako dyrektor NIA realizowałem często ministerialne programy, pracowałem z różnymi twórcami i pamiętam, z kim i jakie umowy zawierałem. Stawiano na zdecydowanie większą różnorodność. Dziś przechył w jedną stronę jest widoczny bardzo mocno.


Nie wydaje mi się też słuszne, że ministerstwo próbuje odwrócić wieloletnią reformę zakładającą decentralizację życia kulturalnego w Polsce. Resort przejmuje we współprowadzenie coraz więcej instytucji kultury, dotychczas prowadzonych przez samorządy. Z pewnością ich sytuacja finansowa staje się dzięki temu lepsza, nie muszą startować w dużej liczbie konkursów, dostają pieniądze z budżetu, ale to stanowi pokusę dla władz centralnych, by silniej kontrolować funkcjonowanie takich miejsc.


Dekoncentracja kapitału i kompetencji jest zdecydowanie lepszym kierunkiem, bo daje większe poczucie niezależności i wolności.


Rolą ministerstwa jest tworzenie pomocnych dla sektora rozwiązań prawnych. Mówi się o tym zresztą w resorcie Glińskiego, wciąż jednak brak konkretów – prace dotyczące statusu i sytuacji ekonomiczno-prawnej artystów się przedłużają.


Akurat w poniedziałek minister podpisał umowy o współprowadzeniu orkiestr Amadeus w Poznaniu i AUKSO w Tychach, Teatru Dzieci Zagłębia w Będzinie, Filharmonii Łomżyńskiej i Teatru Muzycznego w Łodzi. To kolejne takie ogłoszenie w ostatnich miesiącach. Czy minister tak ochoczo podejmuje decyzje o współprowadzeniu, by mieć wpływ na obsadę kierownictwa i ich program?


– W pewnym stopniu na pewno, często tego typu działania owocują wyborem nowej dyrekcji.


Warto zresztą przypomnieć, czym kończy się nadmierna ingerencja władz. Myślę o dwóch zwłaszcza haniebnych przypadkach – w Teatrze Polskim we Wrocławiu oraz Starym Teatrze w Krakowie.


W tym drugim sytuacja wyszła nieco na prostą...


– Tak, choć doskonale pamiętamy, jak funkcjonował ten teatr za czasów Jana Klaty, pamiętamy jego głośne “Wesele”, którym żegnał się ze Starym. Czy jesteś w stanie wymienić ważne premiery tej sceny z ostatniego sezonu?


Nie.


– Ja również.


A Teatr Polski we Wrocławiu? Tylko tam można było zobaczyć jednocześnie maraton Krystiana Lupy i wspaniałe 14-godzinne “Dziady” w reżyserii Michała Zadary. Za czasów dyrekcji Krzysztofa Mieszkowskiego ta scena tętniła życiem, miała różne oblicza. To był teatr poszukujący, denerwujący, ale mądry. A dziś? Dziś nie ma już scenografii do “Dziadów”, co oznacza, że obecna dyrekcja nie chce już do tego spektaklu wracać.


Przy okazji sięgamy kolejnego problemu – roli i misji telewizji publicznej. Dlaczego sztuka Zadary, w której ważny był każdy przecinek, każde słowo, nie została przez TVP zarejestrowana? Przecież to byłby wielki prezent dla przyszłych pokoleń! Telewizja publiczna nie nagrała także wspaniałego “Wesela” pokazanego w Krakowie z okazji 70-lecia Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Zrobiła to stacja prywatna, TVN Fabuła. Gdy pokazaliśmy ten spektakl dwa lata temu na ekranie na placu Wolności w Poznaniu, widzowie nie mogli wyjść z zachwytu. Przedstawienie zorganizowano w ten sposób, że na widowni siedzieli studenci i goście, a na scenie była druga trybuna, na której usadzono wszystkich aktorów – absolwentów. Od najmłodszych do najstarszych. Mówili Wyspiańskiego, najpierw na siedząco, potem wstawali, coraz bardziej się zagrywając. To były niebywałe trzy godziny. I co z tego pozostanie? W archiwach mediów publicznych – nic. Klęska.


Trzeba o tym mówić wprost – media publiczne to obszar, który w ciągu zaledwie kilku lat został potwornie zrujnowany. Nawet jeśli rząd wykorzystuje je jako narzędzie propagandy, a co do tego nikt nie ma przecież wątpliwości, to upadek radia i telewizji w dziedzinie kultury jest czymś zatrważającym. Naprawdę nie mam nic przeciwko temu, by jakieś swoje okienko miał tam pan Zenon Martyniuk, skoro podoba się części widzów, ale czy naprawdę TVP musi nadawać aż takie znaczenie jego piosenkom?


Nawet za rządów Silvia Berlusconiego we Włoszech w telewizji publicznej RAI, której wiele można zarzucić, nie pojawiało się italo disco. U nas w ostatnich latach disco polo stało się w zasadzie najważniejszą ofertą kulturalną, a wybitni aktorzy i reżyserzy – jako ci niewygodni dla władz – nie są już do telewizji publicznej zapraszani. Lata, w których TVP współtworzyła polską kulturę, dbała o dobro narodowe, minęły.


Czego możemy się spodziewać w kolejnych trzech latach rządów PiS? W obozie władzy słychać, że trzeba “wziąć się za samorządy”. A to źle wróży kulturze.


– Dziś w Polsce samorządy są bez wątpienia najważniejszym partnerem sektora kultury, także jeśli chodzi o ilość przekazywanych środków. Jednak w tym roku pieniędzy było już mniej, a to wskutek różnych legislacyjnych działań rządu. Fundusze najpewniej jeszcze się zmniejszą, choćby z powodu pandemii. Widzę to w ciemnych barwach, przyglądając się jednocześnie temu, jak kiepsko radzimy sobie z odmrażaniem działań w sektorze kultury. A nie wiemy przecież, co przyniosą kolejne miesiące.


Pomoc rządu okazała się niewystarczająca nie tylko dla twórców. Firmy, które zajmują się techniką sceniczną, organizują pracę i występy artystów, wiele placówek interdyscyplinarnych – wszyscy oni znaleźli się na skraju bankructwa. Znam wiele osób pracujących w sektorze kultury, które w tym roku nie wystawiły jeszcze ani jednej faktury! I choć pomoc władz, wsparcie na przykład w ramach programu kultury cyfrowej jest faktem, nie można dziś jasno powiedzieć, na ile okazało się pomocne i skuteczne. Frustracja i rezygnacja rosną.


Obawiam się więc, że w najbliższych latach kurs z mocnym przechyłem na prawo będzie kontynuowany, nie sądzę też, by doszło do przełomu w relacjach między fundacjami, trzecim sektorem a ministerstwem, nie widzę też szansy na poprawę jakości mediów publicznych.


Choć jestem lekkim pesymistą czy też może realistą, wierzę, że jako środowisko się nie poddamy. Przypominam sobie spot reklamowy związany z akcją “Kultura się liczy”, którą Narodowe Centrum Kultury przygotowało kilka lat temu. Pokazywał ulicę w mieście, a na niej samochody, ludzi, budynki, witryny sklepowe. I nagle to wszystko zaczęło znikać – architektura, książki na wystawie, uliczny grajek, a nawet samochody, które przecież ktoś musiał wcześniej zaprojektować. Warto wyobrazić sobie taki świat, by zrozumieć, że bez kultury nie potrafimy oddychać, ona jest jedną z najważniejszych składowych naszego życia. I mam nadzieję, że nasze władze mimo wszystko zdają sobie z tego sprawę.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji