Artykuły

Reportaż o końcu świata 2020

Piotr Tomaszuk, szef Teatru Wierszalin, po raz pierwszy sięgnął po opowieść o świecie, którym nazwał swój teatr w roku 2007, dopiero po 16 latach od narodzin niezwykłej sceny. 13 lat później, w znacznie odświeżonym składzie, znów przyciąga do Supraśla historią równie niezwykłą, co tragiczną.


Tragedia osady Wierszalin, wyznawców proroka Ilji, ma bowiem wiele wymiarów. Nie tylko to historia nawiedzenia, czy raczej uwiedzenia, ale także historia odrzucenia, niezrozumienia, poszukiwania swojego świata. Na ten aspekt narodzin wierszalińskiego mitu zwrócił uwagę Piotr Tomaszuk witając widzów na pierwszym odświeżonym spektaklu, w progu Teatru Wierszalin w Supraślu. Wspomniał o wciąż nie do końca zbadanej i nieopowiedzianej historii bieżeństwa. O tym, że uciekinierzy z Grzybowszczyzny i okolic przed nadciągającymi niemieckimi wojskami, zresztą z ukazu cara w roku 1915, ruszali w głąb Rosji, owej „matuszki Rossiji”, może i opresyjnej, ale mówiącej w zrozumiałym im, prostym ludziom, języku. Z dobrze znaną religią, obyczajami. Kiedy wybuchła rewolucja, za nic mająca Boga i religię, wracali w rodzinne strony, tyle że do obcego kraju. Bo na tych terenach, po 123 latach rosyjskiego panowania odradzała się Polska. Polska, która za chwilę znów musiała walczyć z Rosją, tym razem sowiecką, Polska, w której o równości wyznań nie było mowy, Polska, w której mówiono i pisano w urzędach po polsku, w języku niekoniecznie opanowanym przez prostych chłopów, którzy do tej pory byli nie z własnej wszak winy poddanymi rosyjskiego cara. I może właśnie dlatego – zastanawiał się Tomaszuk – podjęli oni pomysł Eliasza Klimowicza na stworzenie własnego świata, mitycznego szczytu, wierchu, Wierszalina, by znaleźć szczęście na ojcowiźnie, która była ich ziemią, ale już inną, bardziej obcą niż przed wyruszeniem w bieżeństwo.


„Wierszalin. Reportaż o końcu świata” to także rodzinna historia samego Tomaszuka, znana mu od dziecka. Dlatego zanim przystąpił do realizacji spektaklu na podstawie książki Włodzimierza Pawluczuka, długo mierzył się z tematem. Za to kiedy w 2007 roku po raz pierwszy objawił światu swoją wizję – wzbudził zachwyt, który nie przemija do dziś. Bo w tym przedstawieniu jest wszystko to, z czego reżyseria Tomaszuka i cały Teatr Wierszalin słyną w świecie. Znakomicie dobrani aktorzy, którzy muszą zmieniać role podczas przedstawienia, rewelacyjna muzyka Piotra Nazaruka, fantastyczny klimat scenografii Eweliny Pietrowiak. Kto zna tutejsze klimaty, widział choćby na zdjęciach las krzyży na Świętej Górze Grabarce, ten z miejsca odnajdzie się w przestrzeni wykreowanej przez Pietrowiak. Przestrzeni zredukowanej do minimum, gdzie pojedynczy rekwizyt ma czasem niezwykłe znaczenie. Ot choćby druciane okulary Rafała Gąsowskiego – wśród ludu były symbolem mądrości, w finałowej scenie jakże pasują już nie do egzorcysty w czarnych rękawiczkach, ale bezwzględnego kata z NKWD.


Piotr Tomaszuk, wzorem starych ksiąg, na przemian skupia się na opisie obyczajów, korzystając przy tym z autentycznych wspominków o działalności Ilji zebranych przez Pawluczuka, eksponując cielesność swoich bohaterów, by w kolejnej scenie ukazywać ich wymiar duchowy, rozmodlenie, czy nawet nawiedzenie. Nie stara się analizować, dlaczego właśnie Klimowicz porwał tłumy swoją wizją, raczej, zgodnie z tytułem sztuki, z okruchów wydarzeń buduje przed oczami widzów obraz i klimat jaki towarzyszył tym ludziom. Wierzącym w cuda, a jednocześnie zaprzeczającym samym sobie. W jakiś sposób naiwnym, a z drugiej strony przekonanym o swojej wierze w proroka i jego słowa. Gdzieś w tle, zresztą pokazana w sposób pełen czułego humoru – jawi się chciwość, chłopska chytrość, trudna do opanowania seksualna chuć, ale też czołobitność przed silniejszymi, nawet jeśli tylko wmawiają im, że kiedyś byli ich carem. I nawet jeśli te opowieści zdają się anegdotami, ciekawostkami z świata bez telewizji i internetu, to pokazane w wierszalińskim rytmie obrzędu, w tradycyjnie już doprowadzonych do perfekcji scenach zbiorowych czy to szaleństwa, czy religijnej ekstazy – hipnotyzują i uwodzą widzów. Świetnie śpiewający aktorzy, w strojach mocno nadszarpniętych zębem czasu, z groteskowo wymalowanymi twarzami, są w pewien sposób narzędziami w ręku Tomaszuka. To on wybrał wątki z reportażu Pawluczuka i zapanował nad historią o nadziei, która przerodziła się w zbiorową histerię, czy narodziny sekty. A że to znakomity materiał na teatralny spektakl, który też może podpowiadać, czym jest samo istnienie Teatru Wierszalin – to już inna sprawa.







Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji