Artykuły

Szkoda słów, szkoda gadania

"Nocny azyl - tam, gdzie spotykają się marzenia" w reż. Reinharda Hinzpetera w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

"Nocny azyl - tam, gdzie spotykają się marzenia" wg Maksyma Gorkiego. Reżyseria: Reinhard Hinzpeter Przeciętny, nijaki spektakl, tyle że słychać w nim trzy języki - taki rezultat trzymiesięcznej pracy nad "Na dnie" Gorkiego zobaczyliśmy podczas piątkowej premiery w Teatrze im. Słowackiego.

Trzy języki, dużo gestykulacji, sporo bezradności, kilka ciekawszych momentów wydobytych siłą aktorskiej desperacji z morza nużącej nijakości. Sztuka Maksyma Gorkiego mogłaby zabrzmieć ostro, przejmująco i współcześnie, gdyby... Gdyby przede wszystkim nie reżyser, który nie potrafił sobie z nią poradzić na podstawowym poziomie: interpretacji, tworzenia sytuacji, tworzenia postaci. Nie potrafił też ciekawie wykorzystać własnego pomysłu, czyli zatrudnienia aktorów polskich, niemieckich i słoweńskich. Przed premierą zapewniał, że używanie na scenie trzech języków zaowocuje czymś niezwykłym - porozumieniem głębszym, intuicyjnym, prawdziwym. I że widzowie też wezmą udział w owym porozumieniu.

Aktorzy rzeczywiście starali się wybrnąć z niełatwej sytuacji rozmowy z partnerem gadającym po niemiecku, słoweńsku czy polsku, a to tłumacząc na chybcika kluczowe fragmenty, a to reagując nadwyraziście, a to gestykulując, ale czy prowadziło to do owego istotniejszego porozumienia? Raczej służyło podpowiadaniu widzom, o co mniej więcej chodzi w scenie. W "Na dnie" akcji jest niewiele; to portret zbiorowości, ludzi wyrzuconych na margines, beznadziejnie bytujących w nędznym azylu. Aby ten portret scenicznie zaistniał, nie można skupiać się (a tak stało się w tym przedstawieniu) na próbach przekazania (i zrozumienia), co ci ludzie właściwie mówią.

Pomysł sam w sobie nie był zły; można sobie wyobrazić przedstawienie, w którym kwestia porozumienia ludzi z różnych kultur przeprowadzona byłaby błyskotliwie, inspirująco, głęboko. Nawet wiele lat temu oglądaliśmy takie przedstawienie w Krakowie - był to "Sen nocy letniej" Karin Beier z teatru w Stuttgarcie. Ale w "Nocnym azylu" sprawa ta była jedynie zewnętrznym ozdobnikiem, a w miarę trwania ponadtrzygodzinnego spektaklu stawała się irytującym utrudnieniem, męczącym obowiązkiem i dla widzów, i dla aktorów.

O co właściwie chodziło reżyserowi? Wydaje się, że jedynie o poinformowanie widzów, że we współczesnym świecie - tak jak w czasach Gorkiego - istnieją przytułki dla tych, co wypadli z gry bądź za nią nie nadążają. I że nie są to miejsca przyjazne, wszyscy są w nich nieszczęśliwi (również ci, którzy nimi rządzą), niektórzy nawet chorzy i ogólnie źle się dzieje. Informował nas o tym rozwlekle, długo i nużąco. Jakimś cudem na parę (krótkich niestety) momentów niektórym aktorom udawało się odbić od tego mulistego dna i może nie tyle zabłysnąć, ile pokazać, że mogliby ciekawiej zagrać w lepszej wersji "Na dnie". Byli to: Janko Petrovec (Baron), Marcin Kuźmiński (Satin), Rafał Dziwisz (Kostylew), Barbara Kurzaj (Lisica), Sabina Kogovsek (Kwasznia). Te parę chwil to stanowczo za mało jak na tak długie przedstawienie. Przedstawienie, które - jak wiele "międzynarodowych projektów" lepiej wyglądało we wnioskach o dotację niż na scenie.

Zdjęcie z próby przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji