Artykuły

Czarny Anioł nie żyje

Zmarła Ewa Demarczyk. Ostatni raz wystąpiła w grudniu 1999 r. w Poznaniu, od tamtej pory stopniowo wycofywała się z życia publicznego.


Zjawiskowa, charyzmatyczna, wybitna, tajemnicza. Jedyna.


Inni nagrywają dziesiątki płyt i setki piosenek, ona płyty tylko dwie, utworów kilkanaście. Zaśpiewanych genialnie, zinterpretowanych w oryginalny sposób, absolutnie nie podrobienia. Wszystkie należą do kanonu polskiej piosenki. Stała się ikoną, stworzyła swój wizerunek, który zapadł w pamięć i stał się wieczny: czarne włosy, oczy pociągnięte czarną długą kreską, blada twarz, czarna sukienka. Na scenie żadnych fajerwerków, tylko punktowy reflektor, i te oczy bez jednego mrugnięcia wpatrzone w światło. No i głos, z taką ekspresją nie śpiewał nikt. Głos był naturalny, „biały", nieszkolony, czasami „na krzyku", emocjonalny. Dykcja doskonała. Nad publicznością miała władzę całkowitą. Porównywano ją do Edith Piaf, ale ja uważam, że była naszą Niną Simone. Śpiewała z samego wnętrza, na tysiąc procent, zdarzało się, że w garderobie po koncercie mdlała. Jej interpretacje pozostają z nami na zawsze: Karuzela z madonnami, Czarne anioły, Tomaszów, Taki pejzaż.


To od niej zaczęła się w Polsce moda na piosenkę poetycką, bo to ona jako pierwsza sięgnęła po teksty Białoszewskiego, Tuwima, Mandelsztama, Baczyńskiego. Miał szczęście ten, kto widział ją na żywo, ale nawet oglądanie zarejestrowanych kamerą jej koncertów robi ogromne wrażenie. Właściwie pożegnaliśmy ją już dawno, bo od dwudziestu lat nie występowała, całkowicie wycofując się z życia towarzyskiego. Nie mogły artystki odnaleźć nawet autorki jej biografii wydanej kilka lat temu. Odizolowana na własne życzenie Teresie Torańskiej powiedziała: „Ja się na ludziach zawiodłam". Podobno mieszkała w Wieliczce, zajmowała się ogrodem. Zmarła w domu 14 sierpnia, miała 79 lat.


WYRAZISTOŚĆ DOSTRZEGALNA


Miała zajmować się architekturą. Rodzice inwestowali w nią od dziecka: nauka rysunku, gry na pianinie, w jednym z niewielu wywiadów, jakich udzieliła, powiedziała: „Mnie od początku chowano na geniusza. Może dlatego, że byłam brzydka?". Niska, ciemnowłosa, oczy hipnotyzujące. Architektura jej nie podeszła, postanowiła zdawać do krakowskiej szkoły teatralnej. No i dostała się. Oceny z egzaminu wstępnego: „warunki zewnętrzne: dostateczny, dykcja: dostateczny minus, głos: dobry, wyrazistość: dostrzegalna". Już wiedziała, że jej życie należy do sceny, bo miała za sobą pierwsze doświadczenia aktorskie w kabarecie Cyrulik. Tam zobaczył ją Piotr Skrzynecki i zabrał do Piwnicy pod Baranami. Spotkanie tych dwóch osobowości miało ogromne znaczenie dla przyszłości Demarczyk. To Skrzynecki poznał ją z Koniecznym, a ten zdecydował, żeby ona zaśpiewała Czarne anioły Wiesława Dymnego, choć pierwotnie miała je wykonać w Piwnicy Barbara Nawratowicz. Skrzynecki odtąd podtykał Demarczyk kolejne teksty do śpiewania, podobno to on też zwrócił jej uwagę, żeby podczas występów stała nieruchomo, bez machania rękami i ruszania ciałem. Jej image narodził się w Piwnicy. Przestała się kręcić podczas śpiewania i koncentrowała się na piosence, skupiając wzrok na reflektorze. Był jeden. Stąd ten sceniczny minimalizm. Oko malowała na wzór Elizabeth Taylor z Kleopatry, czarne sukienki szyła mama.


Za Czarne anioły dostała pierwszą nagrodę w Opolu w 1963 r. i już pół roku później otwierały się przed nią drzwi do kariery międzynarodowej. Występy w paryskiej Olympii były początkiem wielu zagranicznych koncertów, których szczyt przypadł na lata siedemdziesiąte. Odeszła wtedy z Piwnicy pod Baranami i poświęciła się całkowicie koncertowaniu, przez jakiś czas utwory zapowiadał Skrzynecki. Była gwiazdą Związku Radzieckiego, gdzie jej płyta, wielokrotnie wznawiana, sprzedała się do dziś w 17 milionach egzemplarzy. Występowała na całym świecie, dostawała owacje na stojąco, nagrody i odznaczenia. Po jednym z większych wyróżnień powiedziała: „Te wszystkie odznaczenia nie są tak istotne. Najważniejszy jest moment, gdy gaśnie światło, zaczyna się muzyka, a na sali pełno ludzi".


Próby z nią trwały bardzo długo, praca nad jednym utworem przez pół roku nikogo nie dziwiła. Była precyzyjna i wymagająca


JAKA JESTEM NAPRAWDĘ


Od swoich muzyków wymagała całkowitego podporządkowania i perfekcji. Od organizatorów - przygotowanej sceny z czarną podłogą i dwoma czarnymi fortepianami. Jerzy Gruza mówił, że była „twarda, trudna i uparta". Stawiała na swoim, jak na przykład wtedy, gdy nie spodobała jej się okładka płyty Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego. Zdjęcie było nie takie, więc dziesięć tysięcy okładek poszło na przemiał. Konieczny, do którego miała potem żal z powodu odmiennej wizji artystycznej, powiedział, że była zaborcza. Nie znosiła sprzeciwu. Sama mówiła, że lubi panować tylko nad widownią i jej uczuciami, „To jedyny rodzaj władzy, jara mi odpowiada". Po zerwaniu z Koniecznym jej kompozytorem został Andrzej Zarzycki. Wspominał: „Ewa prowadziła bardzo udramatyzowane życie, bo była w nim taka sama, jak i na scenie. Wszystkie odmiany ludzi miała w sobie - przy każdym utworze korzystała z innego wizerunku. Próby z nią trwały bardzo długo, praca nad jednym utworem przez pół roku nikogo nie dziwiła. Była precyzyjna i wymagająca, zespół zmieniała, gdy tylko coś jej się nie spodobało, czyli właściwie co chwilę. Muzycy musieli nie tylko świetnie grać, ale też znać wszystkie melodie na pamięć, bo na scenie oświetlona była zawsze tylko Ewa".


Marzyła o własnym teatrze, ale kiedy dostała od miasta odpowiednią siedzibę, odnaleźli się spadkobiercy przedwojennych właścicieli nieruchomości. Przygarnął ją burmistrz Bochni, ale to już był koniec jej marzeń. W 2000 r. rozwiązała umowę z muzykami i zniknęła. Gdzie? Dlaczego? Jedni mówili, że ktoś jej źle doradzał, inni, że bała się, iż się skompromituje, ponieważ traci głos. Ostatni koncert z zespołem wykonała w Poznaniu w 1999 r., niektórzy twierdzą, że później jeszcze występowała, że śpiewała do playbacku, ale trudno to potwierdzić.


W 2012 r. otrzymała Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za całokształt twórczości, wręczył ją osobiście ówczesny minister Bogdan Zdrojewski. Powiedział „Rzeczpospolitej", że okazało się wtedy, iż w swoim archiwum Ewa Demarczyk ma ponad sześćdziesiąt nieopublikowanych dotąd utworów, większość w wersji koncertowej. Zaproponował, że ministerstwo wyda płytę. Ewa Demarczyk się ucieszyła i choć płyta dotąd nie wyszła, to można mieć nadzieję, że kiedyś jeszcze usłyszymy Ewę Demarczyk. Może zupełnie nową, nieznaną?


Nie lubiła dziennikarzy, chroniła swoje życie prywatne, wywiadów udzieliła bardzo niewiele, w jednym z nich tłumaczyła: „Nie mogę zabronić pisania o sobie, tego nie mogę. Nie chcę tylko, żeby to było prywatne. Żeby wyszło na wierzch: jaka jestem poza śpiewaniem. Jaka naprawdę".                                 


Cytaty pochodzą z książki Angeliki Kuźniak i Eweliny Karpacz-Oboładze Czarny Anioi. Opowieść o Ewie Demarczyk


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji