Artykuły

Filharmonie i opery chcą grać do końca, jak na "Titanicu" - dopóki jest to możliwe

Zamierzają grać, nawet jeśli jest to zupełnie nieopłacalne, gdy na widowni może przebywać tylko 25 proc. słuchaczy. Coraz więcej teatrów musi odwoływać spektakle, bo muzycy też zapadają na COVID-19 - pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.


- Gdybyśmy byli w Ameryce, w której kultura jest finansowana ze środków prywatnych, to musiałbym zwolnić pracowników - mówi Wojciech Nowak, dyrektor naczelny Filharmonii Narodowej w Warszawie.

- Mówimy o bardzo poważnym kryzysie, w jakim za sprawą koronawirusa znalazły się kultura, życie koncertowe i edukacja artystyczna. W jego opanowaniu ważna jest finansowa pomoc państwa - uważa Artur Szklener, dyrektor Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, który podkreśla, że kultura to ważna gałąź polskiej gospodarki.

Właśnie przemówił jednak europoseł PiS Joachim Brudziński: "Kpiarze i szydercy [to o artystach] proszą o pomoc" - zatweetował, dając do zrozumienia, że teatry i filharmonie trwają przy życiu tylko dzięki łasce partii rządzącej.


"Macie rację, gdy mówicie, że rząd łaski nie robi, gdy pomaga dziś teatrom czy innym instytucjom kultury. Oczywiste jest, że ten rząd i ten minister takiej pomocy udzielą. Ale żenująca jest ta paskudna hipokryzja tych, którzy dziś kpią i szydzą a jutro pochlipują i proszą o pomoc" - grzmiał Brudziński.


Mając do czynienia z takim nastawieniem urzędników państwowych, instytucje kultury muszą teraz się z nim zmagać niemal na równi z koronawirusem. A sytuacja, która po uderzeniu drugiej fali pandemii zapanowała w teatrach i filharmoniach, staje się coraz bardziej dramatyczna.


Muzyk ma koronawirusa, koncert odwołany

Nie chodzi tylko o zmniejszenie liczby widzów na widowni do zaledwie 25 proc. i generowane z tego tytułu straty. Coraz częściej trzeba odwoływać spektakle - COVID-19 nie oszczędza również muzyków i ich rodzin, a nawet pojedynczy przypadek w zespole oznacza natychmiastowe odwołanie planów artystycznych i konieczność przeprowadzenia w zespole testów na obecność koronawirusa.

W Operze Krakowskiej odwołano kilka dni temu próbę do „Orfeusza w piekle” Jacques'a Offenbacha, którego premierę zaplanowano na 22 października. Powód: żona chórzysty ma COVID-19.

Widzowie Opery Wrocławskiej, którzy liczyli na otwarcie nowego sezonu artystycznego zapowiadającego się bardzo obiecująco pod rządami nowego dyrektora artystycznego, śpiewaka Mariusza Kwietnia, dostali w minioną sobotę informację: „Z przyczyn niezależnych od organizatorów, mając na względzie przede wszystkim bezpieczeństwo naszych widzów, z przykrością informujemy o konieczności odwołania spektakli w dniu 10 października i 11 października”. Wieczór operetkowy i przedstawienie „Nabucco” Giuseppe Verdiego przeniesiono więc na inny termin, ale dat jeszcze nie podano. Ich ustalenie może być trudne.

W poniedziałek, 12 października, Polska Opera Królewska w Warszawie poinformowała o odwołaniu prapremiery „Hioba” Krzesimira Dębskiego.

Dotowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zespół gra gościnnie w zabytkowym Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach Królewskich, gdzie na widowni zasiada ok. 100 osób. Czy jest sens grać dla 25 osób, może 30?

Ale nie to było powodem odwołania „Hioba” - ten spektakl akurat miał być pokazywany w Świątyni Opatrzności na Wilanowie, gdzie nawet przy ograniczeniu widowni do 25 proc. weszłoby 450 osób. - Odwołaliśmy „Hioba” i koncert kameralny następnego dnia, ponieważ mamy w zespole wykryte przypadki COVID - informuje „Wyborczą” Polska Opera Królewska. 


Plan B w Filharmonii Narodowej

Podobną sytuację przerabiała już Filharmonia Narodowa w Warszawie 2 października, na samym początku nowego sezonu artystycznego 2020/21. Po długiej przerwie od marca, gdy zawieszono poprzedni sezon i muzycy Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Narodowej grali jedynie pojedyncze koncerty, wszyscy liczyli na to, że życie koncertowe wróci do normy. Ale 2 października rano do dyrektora Wojciecha Nowaka zadzwonił telefon - u jednego z muzyków wykryto koronawirusa.

Decyzja zapadła błyskawicznie: odwołanie koncertu inauguracyjnego tego samego dnia i jego powtórki w sobotę, przeniesienie wszystkiego na 29 i 30 października. Testy tej części zespołu, która miała styczność z chorym. Na szczęście wypadły negatywnie i orkiestra mogła zagrać koncert 9 października i następnego dnia ten sam program na otwarcie 24. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena.

Sytuację opisuje Wojciech Nowak, dyrektor naczelny Filharmonii Narodowej: - My ten sezon artystyczny w całości przebudowaliśmy pod kątem pandemii. Jeszcze przed wprowadzeniem żółtej strefy przygotowaliśmy dwa warianty programu. Jeden tylko do grudnia ze zmniejszonymi obsadami w orkiestrze i drugi - od stycznia do czerwca przyszłego roku - w zależności od tego, jak się rozwinie sytuacja. Nie wprowadziliśmy na ten sezon sprzedaży abonamentów, czyli biletowych karnetów na wybrane koncerty, bo nie wiemy, ile miejsc możemy sprzedawać z większym wyprzedzeniem. Bardzo trudno w ten sposób pracować - przyznaje.


Gramy zgodnie z wytycznymi

Na razie nikt nie myśli o całkowitym odwołaniu wszystkich koncertów. Dopóki obowiązuje „tylko” żółta strefa, a nie czerwona, która zakazuje organizowania wszelkich imprez, teatry i filharmonie chcą działać. - Gramy zgodnie z wytycznymi - mówi Agnieszka Frei z Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu.

Chodzi o zastosowanie najwyższych środków ostrożności. Publiczność na widowni siedzi w maskach, poszczególni słuchacze usadzeni są od siebie w odległości 1,5 metra, a więc dwa lub trzy fotele pozostają puste. Na korytarzach są rozdysponowane dozowniki płynu do dezynfekcji rąk.

Odległość 1,5 metra obowiązuje także na estradzie. Muzycy kwintetu smyczkowego siedzą pojedynczo w pulpitach. Składy orkiestr są w ogóle mniejsze o połowę.

- Nasz normalny skład to ponad 80 muzyków w orkiestrze. Teraz, aby zachować przepisowe 1,5 metra odległości, gramy z nie więcej niż 40 muzykami w zespole, nazywamy to składami „covidowymi” - mówi Wojciech Nowak, szef Filharmonii Narodowej.

Wątpliwości budzi to, że większość muzyków nie nosi masek podczas grania, nawet jeśli  grają np. nie na oboju czy flecie, tylko na skrzypcach i wiolonczeli. Twarzy nie zakrywają także dyrygenci. Dlaczego, jeśli słuchacze są zmuszeni nosić maski?


Piotr Beczała nadal śpiewa

A co z operą? Naukowcy piszą wyraźnie: „Z każdym wydechem z ust i nosa wydostają się drobne kropelki śliny i wydzieliny nosowej. Opadają one zwykle na ziemię w odległości mniejszej niż 1,5 m od emitującej je osoby. Gdy krzyczymy lub głośno śpiewamy, ich zasięg jest już spory, a kropelki emitowane przez osobę zakażoną zawierają wirus SARS-CoV-2”.

Czy wokaliści nie obawiają się więc śpiewać na scenie blisko siebie? Tego przecież wymaga inscenizacja - Werther z opery Jules’a Masseneta musi przytulić do serca ukochaną Charlottę i zaśpiewać z nią w duecie pieśń miłości. Nie może tego zrobić, przestrzegając 1,5-metrowej odległości.

Chodzi o przedstawienie Massenetowskiego „Werthera” w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie, którego premiera odbyła się 8 października, tuż przed wprowadzeniem w całym kraju żółtych stref. Tytułową postać śpiewał w nim sławny polski tenor Piotr Beczała.

Na moje pytanie, czy występując, nie obawia się swoje o zdrowie, odpowiada: - Nie, nie obawiam się występów. Testuję się na COVID-19 przed każdym koncertem czy produkcją operową. Przyleciałem do Warszawy z negatywnym testem, starałem się nie kontaktować z dużą liczbą ludzi. Na scenie znajduje się kilka osób jednocześnie i ryzyko jest niewielkie. Zresztą zapadłem na COVID w marcu i mam ciągle stwierdzone antyciała - przyznaje Piotr Beczała.


Czy to się jeszcze opłaca? Nie.

Do problemów organizacyjnych dochodzi aspekt finansowy. Już granie dla połowy widowni narażało teatry i filharmonie na duże straty, ograniczenie przychodów z biletów o kolejne 25 proc. jeszcze pogarsza sytuację. Odwołanie sezonu też się nie opłaca. - Od marca do tej pory odnotowaliśmy stratę w wysokości 7 milionów złotych - mówi Waldemar Dąbrowski, dyrektor naczelny Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, która przez pół roku pozostawała nieczynna z powodu pandemii.

Tylko że granie spektaklu też kosztuje - wprawdzie muzycy orkiestry i chóru są na etatach, ale już zakontraktowanym do konkretnych ról solistom śpiewakom i dyrygentowi trzeba płacić honoraria.

Przychody z biletów pomagały częściowo pokryć te koszty. W przypadku Opery Narodowej i Filharmonii Narodowej przychód własny instytucji stanowi jedną piątą jej budżetu, ok. 20 milionów złotych. To wpływy z biletów i bardzo opłacalnego wynajmu sal podmiotom zewnętrznym na firmowe gale i wręczania nagród. Teraz to nie wchodzi w grę.

A jak to wygląda poza Warszawą?

- Tak, utraciliśmy wpływy z powodu pandemii w kwocie kilkuset tysięcy złotych, ale jako że nie jesteśmy instytucją, której głównym zadaniem jest zarabianie pieniędzy, staramy się realizować nasze statutowe cele. Liczymy również na rekompensatę tych strat w ramach ogłoszonego przez MKiDN Funduszu Wsparcia Samorządowych Instytucji Kultury - mówi Tomasz Janczak, szef Filharmonii Dolnośląskiej w Jeleniej Górze.

Instytucja stara się realizować swoje plany repertuarowe. 16 października gości Antoniego Wita, który zadyryguje symfoniami Schuberta i Dworzaka. 23 października w ramach IV edycji Karkonoskiego Festiwalu Operowego wystawi widowisko operowe „La Traviata” Giuseppe Verdiego. - Oba te wydarzenia będą dostępne również na żywo w internecie - informuje dyrektor Janczak.


Lepiej być muzykiem w Polsce niż Ameryce

- Gdybyśmy byli Ameryką, już dawno musiałbym zwolnić wszystkich pracowników - mówi Wojciech Nowak, szef Filharmonii Narodowej. To aluzja do tragicznej sytuacji muzyków w Stanach Zjednoczonych pozwalnianych z orkiestr, ewentualnie wysyłanych na tylko minimalnie płatne urlopy lub od marca pozostających w ogóle bez zatrudnienia.

W czerwcu tego roku nowojorska Metropolitan Opera w Nowym Jorku, słynna Met, ogłosiła stratę w wysokości 60 milionów dolarów. We wrześniu jej dyrektor Peter Gelb musiał odwołać cały sezon artystyczny. Również nowojorski Broadway pozostaje nieczynny do czerwca 2021 r. To i tak wersja optymistyczna. - Jeden z moich kolegów muzyków z orkiestry Met jeździ teraz jako taksówkarz w Uberze i jest na skraju załamania nerwowego - słyszę od znajomego instrumentalisty.  

Instytucje amerykańskie, z których tylko niektóre mogą liczyć na wsparcie federalne, czyli państwowe, i to zaledwie w kilku procentach, bazują jedynie na wsparciu prywatnych darczyńców.


Takie dramaty na razie nie grożą muzykom w Polsce, zwłaszcza w tych instytucjach, które mają luksusową sytuację w postaci wysokiej dotacji z MKiDN, która nie jest łaską PiS, jak chciałby tego Joachim Brudziński.

Zwolnienia nie wchodzą w grę, bo pieniądze na utrzymanie składu osobowego instytucji kultury na razie są. Wojciech Nowak mówi też o życzliwym zachowaniu się sponsorów Filharmonii Narodowej z PGE i PKO BP, którzy nie wycofali się z ustaleń sponsorskich, mimo że zaplanowane koncerty się nie odbyły - zakładają, że zostaną przeniesione na inny termin w przyszłości i wtedy zrealizowane. Również wielu lepiej sytuowanych stałych słuchaczy Filharmonii zdecydowało się nie domagać się zwrotu biletów na odwołane koncerty. - Jesteśmy im wszystkim bardzo wdzięczni - podkreśla Wojciech Nowak. 


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji