Artykuły

Dehnel i Tarczyński: Zdaje się wam, że zawrzało w całej Polsce? Tego samego złudzenia doświadczali spiskowcy w XIX w.

Co naprawdę wydarzyło się na słynnym weselu w Bronowicach? W nowym kryminale "Złoty róg" małżeński duet Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, tworzący jako Maryla Szymiczkowa, naprawia "niedopatrzenia" Stanisława Wyspiańskiego, których ten dopuścił się przy pisaniu "Wesela". Rozmawia Michał Nogaś w Gazecie Wyborczej.


Akcja powieści rozgrywa się m.in. w podkrakowskich wówczas Bronowicach - na słynnym weselu Lucjana Rydla opisanym w narodowym dramacie przez Stanisława Wyspiańskiego.


Maryla Szymiczkowa objawiła się światu w 2015 r. jako autorka kryminału retro "Tajemnica Domu Helclów", którego główną bohaterką jest żyjąca na przełomie XIX i XX w. żona krakowskiego profesora Zofia Szczupaczyńska, z zamiłowania (i z nudy) detektywka. Profesorowa powracała potem w "Rozdartej zasłonie" (2016) i "Seansie w Domu Egipskim" (2018); "Złoty róg" to czwarta część cyklu.


Maryla Szymiczkowa to dziecko literackiego małżeństwa Jacek Dehnel - Piotr Tarczyński. Pierwszy jest uznanym pisarzem, poetą, tłumaczem, był pięciokrotnie nominowany do Nike, został laureatem m.in. Paszportu "Polityki" i Nagrody Kościelskich. Drugi to tłumacz, historyk, amerykanista. Przełożył m.in. "Ducha króla Leopolda" Adama Hochschilda (2012), "Wszystkich ludzi prezydenta" Boba Woodwarda i Carla Bernsteina (2014), "Sprzedawczyka" Paula Beatty'ego (2018) czy "Calypso" Davida Sedarisa (2020).


MICHAŁ NOGAŚ: Odważnie, panowie! Szymiczkowa w posłowiu przyznaje co prawda, że: "»Złoty róg« powstał, jak wszystkie moje książki, z żyznej próchnicy literatury już istniejącej", ale porwać się na jeden z najważniejszych narodowych dramatów, czyli "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego, i wpleść go w intrygę szpiegowską to jednak dość śmiały ruch.


JACEK DEHNEL: Gdy zaczęliśmy pracę nad cyklem z profesorową Zofią Szczupaczyńską, od razu zaczęliśmy w niego wplatać i wykorzystywać w nim postaci ze zbiorowej wyobraźni Polaków. Jasne było, że "Wesele" jest tej wyobraźni jednym z kluczowych elementów. Dlatego już we wcześniejszych tomach pojawiał się Wyspiański: przygotowywaliśmy czytelników na to, że profesorowa zawita do Bronowic.


PIOTR TARCZYŃSKI: Już po drugim tomie, "Rozdartej zasłonie", wiedziałem, że na początku książki, która właśnie zmaterializowała się jako "Złoty róg", Szczupaczyńska będzie wychodzić z premiery "Wesela" oburzona, że "to wszystko było zupełnie inaczej". A że piszemy chronologicznie, to po trzecim tomie, "Seansie w Domu Egipskim", dotarliśmy do początku XX w. i nadszedł czas na „Wesele”.


"Złoty róg" to kryminał. Co zatem możemy czytelnikom zdradzić?


J.D.: Na pewno to, że tak jak u Wyspiańskiego wyraźnie obecny jest temat walki o niepodległość. To pewna nowość dla Szczupaczyńskiej, bo wcześniej ta sprawa jej zanadto nie interesowała, o powstaniu styczniowym myślała jako o „awanturze w Rosji”. Oczywiście nieco to przerysowujemy, ale należy pamiętać, że w latach, w których dzieje się akcja naszych książek, sytuacja w Galicji była jednak zupełnie inna niż w pozostałych zaborach. Inny był zakres swobód, postrzeganie władzy i związków z nią, działalność w oficjalnych ciałach monarchii austro-węgierskiej nie była traktowana jak zdrada narodowa, a Kraków zachował polski charakter. Mało kto myślał o niepodległości, a zwłaszcza o wzniecaniu powstań. Do dziś przetrwał w tym mieście sentyment do Franciszka Józefa, co przecież nie ma miejsca w przypadku niemieckich kajzerów czy rosyjskich carów.


P.T.: Kwestia niepodległości Polski, występowania przeciwko zaborcom, będzie się pewnie pojawiała w kolejnych tomach, bo takie są realia historyczne. Któraś z kolejnych książek będzie się toczyć w czasie I wojny światowej, jeszcze inna w 1918 r., po to, by pokazać, jak zmieniały się postawy mieszkańców Krakowa, z których część w ogóle nie uważała, że trzeba odzyskiwać jakąś niepodległość.


J.D.: "Złoty róg" różni się też od poprzednich części cyklu o Szczupaczyńskiej pod względem gatunkowym. Po pierwsze, zmierza w stronę powieści sensacyjno-szpiegowskiej, po drugie, jest nieco odmienny w warstwie narracyjnej – mamy tu sceny, których główna bohaterka nie widzi, mamy zmyślone listy, które mogliby napisać nasi bohaterowie. Lubimy uatrakcyjniać sobie pracę, a czytelnikom lekturę.


Szczupaczyńska nie tylko bierze udział w premierze "Wesela" w Teatrze Miejskim, ale wcześniej, sobie tylko znanymi metodami, trafia do bazyliki Mariackiej na ślub Lucjana Rydla, a następnie na słynne przyjęcie w Bronowicach. Długo myśleliście nad tym, jak ją dokleić do historii z dramatu Wyspiańskiego?


P.T.: Mogliśmy po prostu uczynić ją jedną z bohaterek dramatu, dokonać podmiany. Radczyni byłaby tu dość oczywistym tropem, ale rozegraliśmy to trochę inaczej, czyniąc ze Szczupaczyńskiej zapomnianą postać z "Wesela", która od samego początku powinna się w dramacie znaleźć. Gdyby się pan Wyspiański do pracy bardziej przyłożył, nie pominąłby naszej Zofii... Duże niedopatrzenie.


J.D.: Język to osobny aspekt. Postaci w „Złotym rogu” często mówią cytatami z "Wesela", choć czasem ich wypowiedzi znaczą coś innego niż u Wyspiańskiego, są inaczej sformułowane, nie zawsze się rymują. Czytaliśmy "Wesele" na nowo wiele razy, szukaliśmy kwestii, które mógłby wypowiedzieć w naszej książce któryś z bohaterów. Do tego doszła kwestia gwary, do której nie chcieliśmy niczego dodawać, bo to w rzeczywistości nie żadna prawdziwa gwara, ale język, który Wyspiański stworzył, czerpiąc ze słów, których używano i na wsi, i w mieście. To prowadzi do pewnych niekonsekwencji, gdy ten sam bohater mówi czasem "czy", a czasem "cy", ale u Wyspiańskiego jest dokładnie tak samo.


Ale przede wszystkim była to wielka frajda, bo przecież "Wesele" jest skarbnicą cytatów, jak "Trylogia", "Rejs" czy "Miś". Wielu z nas nawet nie wie, że na co dzień mówi tym dramatem. A cytaty to znakomita pożywka dla autora, bo pozwalają zawiązać pakt z czytelnikiem: oto wspólnie korzystamy z tego skarbczyka i wspólnie grzebiemy sobie w arcydziele literatury narodowej.


P.T.: Sytuacje, które w "Weselu" zostały przez Wyspiańskiego zarysowane lub tylko wspomniane, u nas rozwijają się lub wydarzają zupełnie inaczej. Długo myśleliśmy, jak wykorzystać bohaterów Wyspiańskiego w historii sensacyjno-szpiegowskiej. Ja z początku chciałem ambitnie zreinterpretować cały dramat. Wszystko miało się rozgrywać wyłącznie w Bronowicach, każdy z bohaterów dramatu miał odegrać jakąś rolę, a „Wesele” miało się okazać opowieścią zupełnie o czym innym, niż nam się zawsze wydawało.


Ale to okazało się ponad moje, czy nasze, siły. I doszliśmy też do wniosku, że dla czytelnika i tak mogłoby być nudne. Trzynaście rozdziałów, których akcja rozgrywa się w ciągu zaledwie jednej nocy, w kilku planach, ale na jednym weselu? Dlatego, nie zdradzając zbyt wiele, powiem, że zdecydowaliśmy się na inny zabieg.


J.D.: Wykorzystaliśmy spory zbiór bohaterów Wyspiańskiego, nawet jeśli któryś z nich jedynie przemyka gdzieś w sieni, ale fabułę oparliśmy na pięciu kluczowych figurach zjaw, co wydało się nam lepszym pomysłem niż znajdowanie na siłę nowej roli dla każdej postaci dramatu.


Książkę zaczyna opowieść o skandalu, jaki wywołała premiera "Wesela" w roku 1901. Wystawienie Wyspiańskiego naruszyło, przynajmniej na chwilę, krakowski spokój. Pisano i krzyczano, że to sztuka obrazoburcza, nieprawdziwa, niemoralna.


J.D.: Wszystko to prawda, niczego żeśmy tu nie zmienili i nie dopowiedzieli. Premiera odbyła się w atmosferze skandalu: matka Lucjana, profesorowa Rydlowa, najęła ludzi, by zaklejali plakaty przedstawienia, bo pojawiły się na nich prawdziwe nazwiska bohaterów, co było zresztą zakazane przez prawo i ostatecznie zareagowała państwowa cenzura.


P.T.: Gdybyśmy coś zmyślili, to odezwałby się od razu – i słusznie – jakiś ekspert od "Wesela" i powiedziałby, że to bzdura.


J.D.: Prawdziwa jest również kradzież z Muzeum Czartoryskich w Krakowie, która ma istotne znaczenie dla rozwoju akcji. Wydarzyła się dokładnie wtedy, kiedy miasto żyło ślubem Rydla i weselem w Bronowicach. Prawdziwe jest wreszcie ukazane w "Złotym rogu" ogromne społeczne zainteresowanie tymi wydarzeniami. Poeta do ostatniego momentu ukrywał datę uroczystości, ludzie faktycznie tłoczyli się w bazylice Mariackiej, nie dopuszczając do ołtarza rodziny, naprawdę trzeba było wezwać strażaków, by wyprowadzili gapiów. Z tak znakomitego materiału wyjściowego szkoda byłoby nie skorzystać, bo on często jest lepszy niż to, co mogłaby stworzyć nasza wyobraźnia.


P.T.: W posłowiu Maryla Szymiczkowa wspomina o wielu tekstach źródłowych i opracowaniach, które pomogły jej w pracy nad powieścią, na czele z klasyczną „Plotką o Weselu Wyspiańskiego” Boya-Żeleńskiego, który oczywiście znowu pojawia się u boku Szczupaczyńskiej.


Ludzie na ogół postrzegają dziś "Wesele" przez pryzmat dzieła Wajdy, częściej chyba sięgają po film niż tekst oryginalny. O samym ślubie wiele u Wajdy nie ma, widać tylko powozy zajeżdżające pod bazylikę Mariacką i uczennice wdzięczące się do Rydla. Tymczasem dzień ślubu był niezwykle ciekawy.


Ślubem i weselem Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną, córką gospodarza z Bronowic, cały Kraków żył, ponieważ...?


P.T.: Ponieważ Lucjan Rydel był w Krakowie postacią ważną.


J.D.: Syn szanowanego lekarza, rektora uniwersytetu, zacnej mieszczańskiej figury.


P.T.: Poeta, więc trochę dziwny. Rodzina stateczna, a tu taki ladaco. Ślub inteligenta z chłopką był wydarzeniem. Nie był to, oczywiście, pierwszy taki przypadek, już Tetmajer i Wyspiański przetarli szlaki. Ale z mieszczańskiego punktu widzenia młody Rydel był postacią od nich ważniejszą, bardziej rozpoznawalną, więc takie wydarzenie nie mogło przejść bez echa.


Nie zapominajmy wreszcie, że Kraków był wtedy prowincją i bardzo łatwo było jego mieszkańców czymś podekscytować. W poprzednich tomach pokazywaliśmy, że Kraków miał np. fioła na punkcie pogrzebów. Wystarczyło, że sprowadzono czyjeś zwłoki, a na ulice wychodziło całe miasto. Wystarczyło, że jakiś arcyksiążę przejechał przez Kraków pociągiem, a wszyscy przez kilka dni mówili tylko o tym. W ogóle cokolwiek bardziej niecodziennego niż przekupka sprzedająca kwiaty na Rynku aspirowało do miana wielkiego wydarzenia. Czemuż więc dziwić się tak ogromnemu zainteresowaniu ślubem Rydla? To jest, niestety, kolejne świadectwo tego, czym i jaki Kraków był na przełomie XIX i XX wieku.


J.D.: W 1893 r., gdy zaczyna się nasz cykl, Kraków miał 70 tys. mieszkańców. Niecałe dziesięć lat później ma już 85 tysięcy, ale to wciąż grajdoł. Wszystko jest kwestią skali, pomyślmy, jak dziś wyglądają stosunki społeczne w mieście takiej wielkości.


Jak wam się jawią bojownicy o niepodległość Polski, których ukazujecie w "Złotym rogu"? Można odnieść wrażenie, że choć walczą w słusznej sprawie, to jest to walka typowo polska - każdy ma własne zdanie, każdy wie lepiej i nie ma między nimi zgody...


P.T.: Myślę, że po lekturze książki czytelnicy zorientują się, jaki jest nasz stosunek do tej kwestii. Ambiwalentny.


J.D.: W sporach politycznych zawsze pojawia się problem, czego wolno dopuścić się w imię wyższej konieczności, ideałów, celu. I tak jest również w "Złotym rogu": ludzie często wykorzystują wzniosłe hasła do usprawiedliwienia drobnych interesików, przekroczeń, które dla sprawy absolutnie nie były konieczne, za to ułatwiły im coś prywatnie. Wszystko rzekomo w imię patriotyzmu. Nie, żeby w Polsce dzisiejszej było inaczej, słowem „ojczyzna” można bronić niejednej paskudnej sprawy.


P.T.: Nasza książka raczej stawia pytania o to, czego wolno się dopuścić w imię „sprawy”. Również Zofia – dość niespodziewanie dla niej samej – musi sobie na takie pytanie odpowiedzieć.


Jak bardzo "Wesele" wydaje się wam aktualne w 2020 r.?


J.D.: Przede wszystkim po raz kolejny dotarło do nas, jak to jest świetnie napisane i - właśnie - jak aktualne.


P.T.: Nie wiem, czy kiedykolwiek – od powstania „Wesela” – była taka dekada, w której ten tekst nie byłby aktualny. I zawsze tekst Wyspiańskiego jest "szczególnie ważny teraz", co oczywiście pokazuje jego wielkość.


J.D.: "Wesele" się nie starzeje dzięki maestrii Wyspiańskiego w operowaniu postaciami. Jest ich mnóstwo, co z łatwością mogłoby doprowadzić do rozklejenia się dramatu, do tego każda z tych postaci ma swoje motywacje...


P.T.: Ktoś się pojawia, coś mówi, ktoś mu wchodzi w słowo...


J.D.: Z pozoru panuje kompletny bajzel, pijany wid, a równocześnie jest to dramat skonstruowany genialnie.


P.T.: Trochę go wykorzystaliśmy, ale nie dał się połknąć w całości. Wybraliśmy z niego kwestię polityczną, nie skupialiśmy się na stosunkach miasto - wieś, na co szczególnie kładzie się nacisk w ostatnich inscenizacjach. Chcieliśmy, by to była także opowieść o umiejętności, czy raczej nieumiejętności, jednoczenia się Polaków. Znajdowania wspólnych priorytetów. Czy właśnie nieznajdowania. 


J.D.: To mi się wydaje szczególnie ważne dziś, bo po raz kolejny tego doświadczamy. Ówczesne zamieszanie wokół "robienia roboty patriotycznej" przypomina mi obecną atmosferę. Właśnie usłyszeliśmy od polityków, że protesty po tzw. wyroku tzw. Trybunału Konstytucyjnego są doskonale zorganizowane i przeprowadzane przez wyszkolone grupy, które tworzą Strajk Kobiet. Otóż myśmy poszli na jeden z protestów w Berlinie, gdzie teraz mieszkamy. Ludzie zebrali się spontanicznie, ktoś miał tylko dwa wieszaki, ktoś zapomniał głośnika, ktoś pytał o hasła. Wszystko było oddolne, często bez planu. Każdy miał dobre chęci, ale konspiracji w tym nie było żadnej. Według recepty z "Pana Tadeusza": "Ja z synowcem na czele i jakoś to będzie".


Oczywiście, gdy czyta się historię ruchów niepodległościowych, różnego rodzaju bojowników, widać, że oni naprawdę mieli pod górkę. I nie chodziło jedynie o ten straszny carat, prześladowania, ale także i o to, że społeczeństwo w zasadzie nie miało się gdzie tego nauczyć. Dalej mieli odruchy osiemnastowieczne: młodzieńcy robili jakieś próby siły, kaleczyli się, lali na rany gorący lak, by udowodnić sobie i innym, że będą odporni w śledztwie, składali uroczyste przysięgi. Ale nie o to już szło, tylko o bomby, przesyłanie bibuły, sieci przerzutowe, pozyskiwanie pieniędzy. O wszystko to, co w końcu zrobił profesjonalnie PPS Piłsudskiego…


P.T.: Ale jeszcze nie w czasie, gdy toczy się akcja "Złotego rogu". W tym rewolucjonizmie było wciąż za dużo romantycznych złudzeń, a za mało pozytywistycznej pracy u podstaw.


Dostrzegacie jakieś podobieństwa między gęstością atmosfery w czasach, które opisujecie w książce, a tym, czego doświadczamy dzisiaj?


J.D.: Z pewnością czuć wrzenie pod powierzchnią, ale nie oszukujmy się – nie wszędzie. Ekscytujemy się tym, co się właśnie wydarza, cieszy mnie, że na ulice wyszło kilkaset tysięcy osób. Ale Polska ma blisko 38 milionów mieszkańców. To wciąż poruszenie w pewnej bańce. Większej niż zazwyczaj, oczywiście, bo ten gniew widać w różnych kolejnych grupach społecznych, ale absolutnie nie można dziś myśleć, że większość społeczeństwa jest za całkowitym odrzuceniem status quo. Niestety, nie jest. I dokładnie tego doświadczali spiskowcy w XIX w.


P.T.: Wychowywano ich wedle określonych reguł i w konkretnym etosie. Im się mogło zdawać, że wszyscy chcą niepodległości Polski i rewolucji, a okazywało się, że wystarczy pojechać bryczką za miasto i tam ludzi już to zupełnie nie interesuje, nie uważają tego za swoją walkę, nie chcą niczym ryzykować.


Choć nie zapominajmy, że po raz pierwszy od wielu lat protesty wydarzyły się także w małych miejscowościach. A na kartonach znalazły się cytaty z ważnych dzieł. 


P.T.: Widziałeś jakieś z „Wesela”?


Jeszcze nie, ale Michał Rusinek dokładnie to śledzi i na pewno poinformuje. Ale na twórców naszej literatury postanowili się także powołać organizatorzy Marszu Niepodległości.


J.D.: Na samych lewicowców skądinąd. Przecież Żeromski czy Baczyński wcale nie ukrywali, że mają lewicowe poglądy.


P.T.: Bo nie chodzi tu nawet o nieprawidłowe odczytanie dzieł tych wybranych patronów, ale raczej o to, że ich zwyczajnie nie przeczytano.


J.D.: Usłyszałem kiedyś i stale powtarzam, bo wydaje mi się to bardzo celne, że „Polacy nie interesują się historią, oni się nią ekscytują”. A to zasadnicza różnica. Na pierwszy plan w ogóle nie wysuwa się rozumienie dziejów, a szkoda, bo to wiązałoby się z dowiadywaniem się czegoś ważnego i zapewne nieoczywistego, a nie jedynie z potwierdzeniem wyznawanych mitów czy plemiennych przekonań. Zamiast zmierzyć się z niejednoznacznością i zawiłościami, wolimy upraszczać.


P.T.: Nie wiem, jak dziś się uczy o tym w szkołach, ale za moich czasów „ruch narodowo-wyzwoleńczy na ziemiach polskich w II poł. XIX w.” to było coś – powiedzmy szczerze – pieruńsko nudnego. Ciąg kolejnych organizacji o trzyliterowych nazwach, na tle których sympatycznie wyróżniało się pismo „Pszczółka” księdza Stojałowskiego. Różniły się daty, nazwiska przywódców, ale wszyscy chcieli tego samego, niepodległej Polski od morza do morza. Tymczasem nie było wcale jednomyślności: ani co do metod, ani nawet co do celu. Żądać niepodległości czy może wystarczy autonomia? Monarchia czy republika? Na kim się oprzeć – na Rosji, Cesarstwie Niemieckim czy Habsburgach?


J.D.: Do tego dochodziły rozmowy o ważnych sprawach społecznych. Co z pańszczyzną i jej skutkami? Jak zjednać większość społeczeństwa, która nie była szlachtą i inteligencją? Jakie jest w tym wszystkim miejsce mniejszości? Nie uczy się wciąż tego, że były różne wersje myślenia o społeczeństwie, narodzie i kraju. Wszystko kumuluje się w tych dwóch trumnach - Dmowskiego i Piłsudskiego - którymi ekscytujemy się do dziś.


P.T.: A przecież powinna być i trzecia trumna, Daszyńskiego. Zbyt mało wiemy o roli i myśleniu lewicy w sprawach niepodległościowych, ale nie jest to przypadek, tylko celowa polityka edukacyjna.


Co będzie dalej z detektywką profesorową Szczupaczyńską?


J.D.: Chcemy ją posłać w podróż, nie można tak ciągle siedzieć w Krakowie, to niezdrowe. Zapewne, może już w następnym tomie, odwiedzi Zakopane. Chcemy pokazać tę pierwszą zakopiańszczyznę, jeszcze przed Witkacym czy Szymanowskim. Poza tym Wiedeń, ten czasów Freuda czy Klimta, jeszcze przed wybuchem I wojny światowej. Może Wenecja.


P.T.: Ale też nie będziemy z tymi podróżami zanadto szaleć. To jednak cykl o Krakowie, więc nie możemy zrobić nagle, jeden po drugim, tomu zakopiańskiego, wiedeńskiego i weneckiego. Będziemy to przeplatać, ale to potrwa, bo przecież pisanie o Zofii nie jest naszym głównym zajęciem.


Od Krakowa nie chcemy też za bardzo uciekać, bo przecież tam w pierwszych dekadach XX w. działo się naprawdę wiele. To miasto ma niesamowitą historię, niezwykle barwne postaci, historia zaraz przyśpieszy, więc materiału na kolejne tomy z pewnością nam nie braknie. Pytanie, czy starczy również energii i mocy przerobowych.


Kolejne tomy przygód Szczupaczyńskiej cieszą się w Polsce sporą popularnością. Ale niedawno Zofia zaczęła też podbijać Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone - i to w przekładzie znakomitej tłumaczki Antonii Lloyd-Jones. Już w 2018 roku ukazała się powieść "Mrs Mohr Goes Missing", czyli "Tajemnica Domu Helclów".


J.D.: Cieszy nas to. A że Szymiczkowa trafiła tam na dobrych, wpływowych wydawców, to mamy nadzieję, że pojawią się kolejne przekłady.


P.T.: Myśleliśmy, że Zofią zainteresują się raczej Austriacy, Czesi czy Ukraińcy ze względu na wspólną, habsburską historię. Tymczasem najpierw przekład pojawił się na rynku anglojęzycznym. Ale nie tracę nadziei, że dawna monarchia naddunajska odkryje kiedyś profesorową Szczupaczyńską.


Grunt, że u detektywki z Krakowa sytuacja zdaje się rozwojowa!


P.T.: Tak, Zofia nie zamierza składać broni. Ani parasolki.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji