Artykuły

Nadzieja w remoncie

Koncert inauguracyjny w reż. Roberta Skolmowskiego w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Teatr Muzyczny w Łodzi zainaugurował sezon galowym koncertem, bo na premierę go nie stać. Z powodów, o których informowano wprost ze sceny (m.in. "największa widownia a zarazem najniższa dotacja w Polsce") i o których informowała sama scena poziomem artystycznym prezentacji.

Koncert przygotował Robert Skolmowski, pieczętujący się nieokiełznanym rezerwuarem pomysłów i przesadą w ich mnożeniu. W czasach dominującego minimalizmu barokowość jego reżyserii nie tylko drażni, ale i nuży: no bo ileż razy można wjechać na scenę samochodem (żeby nie wiem jak był piękny, a ten koncertowy był) i tyłem wyjeżdżać, gościnnie występującego tenora (Dariusz Stachura) wnosić na scenę na tacy i wynosić, a konferansjerowi (Iwo Orłowski) kazać fikać nogami przybyłe okazji, jakby był girlsą od kankana? A gdzie sens wyświetlania na ekranie fragmentów przedstawień i tworzenia z tych projekcji tła dla występujących na scenie?

Robert Skolmowski świetnie zaczął. Usłuchał mistrza suspensu Alfreda Hitchcocka (który na początek filmu zalecał trzęsienie ziemi, a później kazał napięciu rosnąć) i na początek dał trzęsienie: świetne "Willkommen" z "Kabaretu", podczas którego zaprezentował wszystkich wykonawców. Kłopot w tym, że później napięcie wyłącznie opadało.

Koncert podzielony na dwie części "Życie to jest to" i "Pomarzyć - dobra rzecz" został pomyślany - tak przypuszczam -jako wizytówka teatru. I jest to wizytówka wielobarwna, na której pewne kolory już nieco wyblakły, inne nie powinny się wcale znaleźć, a jeszcze inne gryzą się ze sobą wściekle. W harmonijną całość układają się nieliczne, niestety.

Każdy, kto odwiedzi "Muzyczny" i obejrzy koncertowe widowisko, będzie miał pewność, że teatrowi remont jest niezbędny: ten budowlany i ten artystyczny. Nie ma łatwego zadania nowa dyrekcja, a szczególnie szef artystyczny-Zbigniew Macias, który w koncercie również wystąpił i własną klasą wyznaczył poziom, o jakim większość występujących może tylko pomarzyć.

W krainie szczęśliwych marzycieli, którym ślepy (i głuchy) los pozwolił na publiczne prezentacje znajdują się m.in. Anna Dzionek, Agnieszka Greinert i zespół baletowy. Ten ostatni dodatkowo dotkliwie pokrzywdzony koniecznością przekazywania wyobrażeń o choreografii Iwony Runowskiej. Najwyższe profesjonalne umiejętności, poza Maciasem, zaprezentowali: niedościgniona Anna Walczak, Ireneusz Pietras oraz Kamila Cholewińska-Rak, Tomasz Rak, Aleksandra Drzewicka. Dobre wrażenie pozostawiły również Agnieszka Gabrysiak i Małgorzata Kustosik.

Ale prawdziwym bohaterem wieczoru i adresatem największych owacji był pozostający całkowicie poza konkurencją - Tadeusz Kozłowski. Wiedza, że to jeden z najwybitniejszych współczesnych dyrygentów, znów okazała się niewystarczająca dla kolejny raz urzeczonej mistrzostwem artysty widowni. Mając w pamięci brzmienie orkiestry Muzycznego jeszcze sprzed wakacji, skonfrontowanie go z tym, co możemy usłyszeć podczas koncertu, jest potężnym zaskoczeniem. Wydaje się, że Kozłowski z każdą orkiestrą może osiągnąć wszystko. Zdaje się, że potrafiłby nawet wycisnąć wodę z kamienia. Wspaniałym pomysłem było włączenie do programu suity "Upiór w operze" Webbera, za którą Maestro i muzycy dostali największe brawa.

Teraz poprosimy, żeby na scenie było tak samo dobrze jak w orkiestronie. Chyba jest to możliwe, wszak remont tuż-tuż. W równym stopniu czeka na niego teatr, co widzowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji