Artykuły

Woland bez szans

"Mistrz i Małgorzata" w reż. Andrzeja Marii Marczewskiego w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Henryka Wach-Malicka w Dzienniku Zachodnim.

Inscenizacja "Mistrza i Małgorzaty" w Teatrze Zagłębia, kolejna w twórczości Andrzeja Marii Marczewskiego, wydaje się najmniej harmonijna z dotychczasowych (miałam okazję je oglądać). Tym razem z trzech przeplatających się w powieści wątków, reżyser - i autor adaptacji jednocześnie - na plan pierwszy wysuwa historię Jeszuy i Piłata, nie obudowując jej jednak żadną metaforą. Celebrowana w podniosłym, rapsodycznym stylu i rażąca dosłownością krzyżowaniem Chrystusa, zdejmowaniem umęczonego ciała - bardziej kojarzy się z rekolekcjami niż z teatralnym przedstawieniem; z wyraźną szkodą dla powagi tematu.

Te sceny nie pojawiają się często, ale są nachalnie ilustracyjne, a przez to pozbawione tajemnicy, która jest u Bułhakowa punktem wyjścia do refleksji filozoficznej o istocie dobra i zła. Są też bardzo rozciągnięte w scenicznym czasie, co zakłóca tok akcji i sprawia, że opozycja między światem diabelskim i światem boskim wcale nie jest oczywista, a dla widzów nieznających powieści może być nieczytelna.

Zemsta niekonsekwencji

Skupienie się na historii ewangelicznej jest jednym z możliwych sposobów adaptacji "Mistrza i Małgorzaty", ale pod warunkiem, że pozostałym wątkom wyznaczy się odpowiednie miejsce w opowiadanej historii, albo z nich zrezygnuje. Tymczasem w Teatrze Zagłębie mamy wrażenie, że reżyser wprowadza trupę Wolanda tylko dlatego, że cierpienia moralne Piłata - w tej roli Andrzej Śleziak - i religijny dyskurs muszą mieć jakieś tło. Ta niekonsekwencja mści się natychmiast.

Tło nigdy nie stanowi dość silnego negatywu planu pierwszego i dlatego Woland wygląda tu raczej na pojawiającego się z rzadka kabaretowego sztukmistrza niż na czarta, świadomego swojej siły i wpływającego na rzeczywistość. Wojciech Leśniak - aktor utalentowany (często w rolach szatanów obsadzany) z tak ustawionego Wolanda niewiele może wykrzesać, choć trudno nie zauważyć jego jadowitego wdzięku i przenikliwego spojrzenia, śledzącego groteskowy świat moskiewskich ludzi-marionetek. Ale moskiewskiej realności też w tym spektaklu mało, co z kolei redukuje konflikt Mistrz-współczesność - do kilku niezbyt oczywistych gestów pisarza.

Tymczasem gorzko-mściwy portret literackiego światka, jakim Bułhakow rozliczał się z ludźmi, którzy odebrali mu sens ludzkiego i artystycznego istnienia, uzasadnia w powieści ingerencję sił nieczystych-w rosyjską rzeczywistość lat 30. XX wieku. W spektaklu Marczewskiego o biurokracji i udręce codziennego życia w tamtym czasie raczej się opowiada niż je pokazuje, choć przenikanie się scen realnych ze scenami z powieści Mistrza jest pomysłem nośnym teatralnie i porządkującym narrację. Mimo to "moskiewskiego absurdu" jest za mało i dlatego nie bardzo wiadomo, po co Woland w ogóle w tym mieście wylądował i po jakiego, nomen omen, diabła ukatrupił Berlioza.

Mistrz bez charyzmy

Najlepszą sceną spektaklu jest spowiedź Iwana Bezdomnego w szpitalu wariatów, w kapitalnym wykonaniu Łukasza Konopki. Gdyby napięcie tej rozmowy i wyczuwalny wręcz irracjonalizm sytuacji zostały rozciągnięte przez reżysera na cały wątek współczesny, mielibyśmy naprawdę dobre przedstawienie. Nie do końca wybrzmiewa trzeci wreszcie plan "Mistrza i Małgorzaty" - miłość tytułowych bohaterów. Można zrozumieć, że ten Mistrz pozbawiony jest temperamentu i namiętności; w końcu kobiety kochają różnych mężczyzn. Ale Mistrz bez charyzmy?! Bez umiłowania własnego dzieła do utraty tchu?! Krzysztof Korzeniowski nie przekonuje do swojej postaci co, niestety, osłabia udaną rolę Joanny Litwin-Widery. Jej Małgorzata to wielka determinacja w kruchym ciele, ale też odwaga i fascynujący braku pokory wobec konwenansów.

W sosnowieckim spektaklu zdarzają się sceny ciekawie skomponowane, kilka nawet porusza. Całość nie oddaje jednak bogactwa, a nade wszystko głębi prozy Bułhakowa, co na pewno nie jest winą pisarza.

* * *

Na marginesie

Premiera "Mistrza i Małgorzaty" w Teatrze Zagłębia - uświetniająca inaugurację sezonu kulturalnego w tym mieście była ciężką próbą dla widzów, nieznających obyczajów niektórych urzędników sosnowieckiego magistratu. Niektórych, powtarzam, ale trudnych do zniesienia. Zachodzi podejrzenie, iż osoby te rzadko w teatrze bywają, a już na pewno nie wiedzą, że w czasie przedstawienia wyłącza się komórki i nie przepycha się między rzędami w czasie spektaklu, żeby sobie przez ten aparacik na korytarzu porozmawiać! Zdumiewające jest nie to, że zadzwonił pierwszy telefon, bo to się zdarza. Zdumiewający jest fakt, że nikt się po tym ostrzeżeniu nie zreflektował, a komórkowa muzyka odzywała się kilkanaście razy. O czasy, o obyczaje

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji