Artykuły

Zmiana dekoracji to za mało

Ten spektakl mógł powiedzieć bardzo wiele, o bardzo wielu sprawach nas dotyczących. Tymczasem jest zaledwie pstrokatą aluzją, co to niby igra z konwencją, sugeruje nieśmiertelność tematu, a faktycznie zarzyna go wraz z tekstem

Po co Andrzej Bubień zabrał się za tragifarsę kołtuńską (jak nazwała swą sztukę Gabrieia Zapolska)? Zapewne w jak najbardziej słusznej sprawie demaskacji: kołtuństwa jako kasty nieśmiertelnej, wartości rodzinnych jako fasady podwójnej moralności, a nawet okrucieństwa.

Nasza rzeczywistość dostarcza niejednego klucza do inscenizacji "Moralności pani Dulskiej" - od różnorakich przyczyn kryzysu rodziny, po koloryt współczesnego kołtuństwa. Tak czy siak, postacie Zapolskiej mogą nas obchodzić. Pod ręką Andrzeja Bubienia wygłosiły tylko swoje kwestie. Reżyser drastycznie skrócił dystans historyczny. Przebrał bohaterów Zapolskiej we współczesne ciuchy, umieścił ich na nowoczesnej sofce pośrodku sceny (takiej jak w tych wszystkich "big braderach").

Felicjan (Niko Niakas) dystansu na kopiec Kościuszki nie pokonuje spacerując po pokoju, tylko na elektrycznej bieżni jak w fitness clubie. Z wieży sterowanej pilotem słyszymy m.in. muzykę grupy Ich Troje i różne hip-hopy. To wszystko dzieje się na tle gigantycznego ekranu, który zmienia jaskrawe barwy przestrzeni scenicznej. Wszystko rozgrywa się w bardzo ostrym świetle, w estetyce techno. Jednak w tej drapieżnej przestrzeni nie żyją drapieżni ludzie. Młoda Hesia Dulska przekonuje nas, że jest wrzątkiem hormonów, gwałcąc kaloryfer w pierwszych scenach. Nie za bardzo się udało, więc do końca spektaklu dyszeć będzie żądzą i to dosłownie. Jolanta Teska jako pani Dulska nie wykreowała postaci o silnej, dominującej osobowości, a wszak krzyk Dulskiej powinien zmiatać wszystko albo zamieniać w słup soli, z publicznością włącznie. I to jest największa słabość tego spektaklu. Wszak to Dulska pociąga za sznurki w swoim domowym teatrze marionetek. Reżyser nie popracował nad charakterem tej postaci, grzebiąc aktorski kunszt Jolanty Teski. I to pociąga za sobą resztę, bo nikt tu nie jest przekonywająco jej podporządkowany. Każdy gra swoją rolę, jakby dla siebie. Niko Niakas bardzo ciepło przedstawił biednego Felicjana. Wygląda jak ofiara mobbingu rodzinnego w głębokiej depresji. Jednakże jak tu uwierzyć, że doprowadziła do tego Dulska?

Podobnie jak nie można uwierzyć, że Zbyszko (Tomasz Mycan) porwał się na służąc i Hankę (Małgorzata Chojnowska-Wiśniewska). taką szarą mysz w dżinsach. Debiutujący Tomasz Mycan poziomem nie odstaje od reszty zespołu w tym przedstawieniu. I tu dają o sobie znać mankamenty w psychologicznym rysunku. Dandysa filistrem podszytego nie można bowiem grać, jakby "chciało mu się chcieć". Wyraziście wypadła Małgorzata Abramowicz jako ciotunia Juliasiewiczowa, a także Anna Romanowicz-Kozanecka w roli prostej Tadrachowej.

W tym wszystkim jest Ktoś bardzo interesujący. Mela Dulska zagrana przez Marię Kierzkowską. Aktorka może ją dołączyć do swojego panteonu postaci samotnych w świecie, o kruchych nerwach, wierzących naiwnie w dobro i w rezultacie przegranych. Wyglądało to tak, jakby Maria Kierzkowska zagrała Melę, w odruchu buntu przeciwko temu, co się dzieje na scenie: mam to wszystko gdzieś, robię swoje jak tylko najlepiej potrafię. I zrobiła. Za co publiczność gorąco jej podziękowała.

Świetny tekst Zapolskiej, z kunsztownie zindywidualizowanymi językowo postaciami, nie zabrzmiał na scenie Horzycy. Sama zmiana dekoracji i strojów wystarczy na tingel-tangel. Dla teatru to za mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji