Artykuły

Trauma rzuca nam rękawicę. Rozmowa z Zytą Rudzką

- Zawsze zaczynam od jakiejś obsesji, a na całe szczęście mam ich całkiem sporo. (śmiech) W gruncie rzeczy zawsze piszę o sobie i zarazem nigdy nie piszę o sobie. Wychodzę od jakiejś osobistej traumy, od czegoś nawracającego, ale potem staram się te autobiograficzne tropy zamazać, zgubić, przykryć czymś innym - Justynie Jaworskiej opowiada Zyta Rudzka.

Justyna Jaworska: To jak to było z pani ciotką?

Zyta Rudzka: Pracowała w sklepie mięsnym w Szczecinie, był grudzień 1970, strzelano do robotników. Zabłąkana kula wpadła do środka i rozbiła syfon, którego odłamek rykoszetem przeorał jej policzek. Źle zszyto ranę i ciotka już do końca życia nosiła na twarzy wydarzenia grudniowe.

Jak Burbonica z pani sztuki - kulę nad okiem?

Tak, tylko że ciotka nigdy nie opowiadała o tym, co się stało. Rodzina się przyzwyczaiła, ale dzieci nie lubią patrzeć na zdeformowane twarze. Jako dziecko myślałam, że ta szrama jest od urodzenia i wydawała mi się okropna, dręczyła mnie obsesyjnie.

Właśnie o obsesje miałam zapytać.

Zawsze zaczynam od jakiejś obsesji, a na całe szczęście mam ich całkiem sporo. (śmiech) W gruncie rzeczy zawsze piszę o sobie i zarazem nigdy nie piszę o sobie. Wychodzę od jakiejś osobistej traumy, od czegoś nawracającego, ale potem staram się te autobiograficzne tropy zamazać, zgubić, przykryć czymś innym. Niewątpliwie nie jest to pisanie autobiograficzne w sensie szukania oczyszczenia czy wypowiedzenia.

Raczej rodzaj przesunięcia?

Tak, zresztą zazwyczaj uruchamia nas coś z zewnątrz. Czy to będzie właśnie ciotka czy sąsiadka, czy kilka zdań zasłyszanych od nieznajomej staruszki, po których napisałam powieść "Ślicznotka doktora Josefa". Dwie minuty rozmowy poruszyły we mnie coś takiego, że zbudowałam całą postać.

Jacek Kopciński dopatrzył się w pani tekście związków z Białoszewskim. Trafnie?

Pamiętam postać Białoszewskiego z filmu Barańskiego "Parę osób, mały czas" i chyba wiem, co nas łączy (jeśli miałabym się do niego porównywać): pisanie ludzi, którzy chodzą szybkim krokiem po mieście. Chodzą precz, przed siebie. On rejestrował różne szumy i ja też, choć to rejestrowanie wcale nie jest takie przypadkowe, nie polega na tym, że coś wpada a coś wypada. Raczej coś zostaje odjęte a coś dopisane, to jest praca z obcą materią. Przypadkowość, sygnał, niepełność narracji to oczywiście tylko forma, treścią w przypadku mojego tekstu jest utrata dziecka, jako doświadczenie rozpadu czy atrofii. Stąd w sztuce rozpaczliwe gesty zagospodarowania pewnego obszaru cierpienia. Co ciekawe, kiedy się to przydarza mojej bohaterce Burbonicy, jej opowieść nie budzi zaufania, jest niewiarygodna. To celowy zabieg. Nie zamierzałam wywołać prostego współczucia ani szoku, interesowało mnie właśnie wzbudzenie w odbiorcy nieufności. Ofiarom reżymu komunistycznego odmawiano prawa do ujawnienia swojej krzywdy. Na skutek krzywdy były wykluczane z przestrzeni publicznej. Dlatego to jest również historia o zadośćuczynieniu, o tym, czy jest ono możliwe. A może właśnie zadośćuczynienie buduje wspólnotę, scala ją po rozpadzie? To mój temat: pisanie o rozpadzie albo o tworzeniu wspólnoty.

Coś się jednak zmieniło, poprzednie pani sztuki były zabawniejsze.

Tym razem nie chciałam się zabawić. Doceniam groteskę, ale odnoszę wrażenie, że w odróżnieniu od metafory jest nadużywana we współczesnym dramacie. Zapewne ze względu na swoją widowiskowość. Łatwo przybiera postać kabaretowej zgrywy, wszystko, co ważne, bierze w nawias.

Ale metafora bywa trudniejsza w odbiorze

Albo tekst otwiera reżysera i przy jego pomocy komunikuje się z widzem, albo nie. Niektórzy lubią historie proste i krzepiące, inni wolą bardziej hermetyczne. Zbyt często oglądam w teatrze sztuki "o czymś", tak bardzo "o czymś', że już nie mogę niczego z mojego życia do nich przemycić. Pękniętą wystawili uczniowie na szkolnych warsztatach w Gdańsku i doskonale sobie z nią poradzili. W finale bohaterkę stojącą u mnie na skrzynce postawili na pustej odwróconej kolebce, a "Memorias" stał się w ich wykonaniu żałobną pieśnią. Sztukę odkodowały piętnastoletnie dzieci. I jeszcze Burbonica mówiła u nich z lekkim francuskim akcentem, graserowała, przez co od razu była bardziej obca. Naprawdę fajnie im to wyszło, wiele osób było mocno poruszonych. Okazało się, że niełatwa forma potrafiła się skomunikować z tym, co w nas ukryte, a co domaga się wyjawienia.

Mnie intryguje postać Zapatrzeńca

W planie realistycznym jego pierwowzorem był Włodek Pessel, antropolog kultury z Uniwersytetu Warszawskiego, który prowadził badania na śmietnikach i nawet napisał o tym książkę1. Na innym planie to postać, która prowadzi inwentarz rzeczy ocalonych po apokalipsie.

Czyli zostajemy w kręgu posttraumatycznym?

W pewnym sensie całe nasze życie jest posttraumatyczne po trudzie przejścia przez kanał rodny Ale, mówiąc serio, posttraumatyczność to chyba najważniejsza, może nawet jedyna istotna dla mnie kategoria. To, co ważne, przychodzi po bólu. Interesuje mnie fechtowanie się człowieka z samym sobą, a trauma zawsze rzuca nam rękawicę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji