Artykuły

Nie chodzę już do filharmonii. Rozmowa z Szymonem Bogaczem

- Wyjście na scenę wiąże się dla mnie z nokautującą tremą. Nikt mi w szkole nie mówił, jak sobie z tym radzić. Uważam, że na uczelniach artystycznych powinien pracować cały oddział psychologów. Ludzie wyćwiczeni, z dużą wrażliwością, ale bez psychicznego przygotowania wychodzą na scenę i tam się spalają - Justynie Jaworskiej opowiada Szymon Bogacz.

Justyna Jaworska: Przydałaby mam się na początek "Encyklopedia Tematów do Rozmowy", z której korzystała bohaterka pańskiej sztuki.

Szymon Bogacz: To kolejna rzecz, którą chciałbym kiedyś napisać i mam nadzieję, że się uda. Brzmi trochę jak Pereca "Życie - instrukcja obsługi" i wyobrażałbym ją sobie jako swego rodzaju książkę do składania.

To podrzucam pierwszy temat: pańska sztuka miała się początkowo nazywać "Marta".

Przyzwyczaiłem się do tego tytułu, wydawał mi się prosty i neutralny - moja żona nadal mówi, że "Marta" i koniec. Myślałem też, żeby to nazwać "Szkoła latania", ale były już filmy pod podobnym tytułem. W końcu za namową Tadeusza Słobodzianka zdecydowałem się na więcej mówiące "Allegro moderato", czyli "umiarkowanie szybko". To jest właśnie tempo, w którym żyje główna bohaterka, dopóki w jej nijakim świecie coś nie pęka. Trochę się tylko obawiam, że muzyczny tytuł jeszcze mocniej określi mnie jako autora piszącego "muzycznie". Wolałbym się już od tej etykietki uwolnić.

Wyczucie kompozycji to chyba atut w przypadku dramatopisarza?

Tak, ale także ograniczenie (świetne ograniczenie!). Przy pisaniu muszę sobie wszystko poustawiać, zaplanować, odmierzyć, pewnie dlatego, że spędziłem w muzycznym świecie ponad piętnaście lat, grałem w wielu różnych orkiestrach i przez to mój słuch wie lepiej ode mnie, jak powinna brzmieć dana część symfonii, kontrapunkt Bacha czy zwrotka piosenki Prince'a (fraza powinna mieć osiem taktów, ni mniej ni więcej, a ta formalność zobowiązuje). Dlatego identycznie mam ze scenami: tu początek, tam koniec, taki a nie inny rytm, wszystkiego dokładnie tyle ile powinno być - przynajmniej taką mam nadzieję. Tylko monodram "Fraktal" powstawał inaczej, bo przy nim puściłem proces pisania na żywioł i zapisywałem nawet swoje wątpliwości. Poza tym wyjątkiem traktuję teksty jak konstrukcje, co bywa męczące.

A dlaczego pan już nie gra?

Odpowiedź na to pytanie jest w dramacie. Nie miał być może autobiograficzny jako fabuła, ale jeśli chodzi o odczucia - jak najbardziej. Czerpałem z własnych doświadczeń i z opowieści znajomych muzyków. Profesorowie, których opisałem, pewnie mnie za to zabiją, ale tacy właśnie ludzie u nas pracują: kiedy dzieje się coś złego, kompletnie nie potrafią pomóc. Przynajmniej jeśli chodzi o kwestie techniczne, bo z tak zwanym umuzykalnieniem bywało nawet bardzo dobrze - tutaj ukłon dla mojego profesora z Akademii Muzycznej w Warszawie, Wiesława Woźnickiego. Niestety, w kolejnych szkołach słyszałem od nauczycieli, że nie umiem grać i że oni mnie nauczą, tylko najpierw będę się musiał oduczyć tego, co już umiem. I tak było za każdym razem: najpierw zburzyć, a potem budować, zamiast powoli wprowadzać zmiany i nie psuć tego co dobre. Chyba w ogóle uczelnie artystyczne mają to do siebie, że słabszych po prostu łamią. Co cię nie zabije, to cię wzmocni - często słyszałem, że jeśli nie potrafisz sobie poradzić, to się nie nadajesz. Pierwszym nauczycielem, który skutecznie wszystkim pomagał, był pewien facet z Chicago, świetny Ardash Marderosian, którego Kuźnię Talentów w Warszawie chyba każdy dęciak odwiedził. Wtedy jego metody wydawały nam się kompletnie odjechane. Potrafiliśmy tylko ryć nuty, nic więcej.

Te porady w dramacie, jak się rozluźnić przy graniu, są bardzo amerykańskie...

Amerykanie grają na luzie i dzięki temu mogą grać aż do śmierci. Tymczasem szczyt formy dla instrumentalistów dętych najczęściej przypada u nas na okolice trzydziestki - czterdziestki, bo to jest granie siłowe, potem organizm stopniowo wysiada. A przecież wrażliwość muzyczna rozwija się nadal.

Można przynajmniej chodzić do filharmonii.

Ja już nie chodzę. Za bardzo się denerwuję, że ktoś z kolegów się pomyli. Nauczyłem się w końcu grać tak, jakbym chciał, ale jedynie dla własnej przyjemności, bo już wyjście na scenę wiąże się dla mnie z nokautującą tremą. Nikt mi w szkole nie mówił, jak sobie z tym radzić. Uważam, że na uczelniach artystycznych powinien pracować cały oddział psychologów. Ludzie wyćwiczeni, z dużą wrażliwością, ale bez psychicznego przygotowania wychodzą na scenę i tam się spalają. Rzuciłem warszawską Akademię na piątym roku.

Tuż przed dyplomem?

Prawie, został mi jeden egzamin. Raz, że zagranie dyplomu byłoby dla mnie straszne (psychicznie i fizycznie niemal niemożliwe), a dwa, że wtedy nie miałbym już odwrotu. Wszyscy mówiliby: nie rezygnuj, masz zawód, musisz grać, przecież robisz to świetnie! Sama decyzja nie była fajna i nie życzę podobnego wyboru nikomu, ale sprawy tak się ułożyły, że dzięki Bogu nie muszę się dalej męczyć. Tylko (o ironio!) trema i tak mnie dopada. Teraz przy stoliku mogę sobie swobodnie rozprawiać, ale kiedy na Festiwalu Raport w Gdyni siedziałem na scenie i musiałem powiedzieć cokolwiek, to było to najgorsze cokolwiek, jakie z siebie jak dotąd wydobyłem.

A jak się panu pisało z kobiecej perspektywy?

To akurat lubię, nudno i bez sensu jest siedzieć wyłącznie w męskich bohaterach. No i chciałem pokazać, że kobiety mają w orkiestrze trudniej. Nie wiem jak skrzypaczki, na pewno oboistki, flecistki, klarnecistki czy fagocistki, które pojawiły się względnie niedawno. Kiedyś instrumenty dęte były obsadzone wyłącznie przez mężczyzn, teraz kobiety stanowią tu mniej więcej połowę. Na studiach musiały znosić seksistowskie uwagi profesorów, choć mam nadzieję, że od czasu mojego odejścia wiele się zmieniło.

W filmie hollywoodzkim po tym, jak Marta oddycha pełną piersią i gra wreszcie "od siebie", przyszłoby szczęśliwe zakończenie. Dlaczego w "Allegro moderato" kończy się to dla niej katastrofą?

Gdy bohaterka odpuszcza sobie, wszystko wokół niej też puszcza. Nie wiadomo, co się dzieje naprawdę a co w jej głowie, ale ważne, że Marta uwalnia się radykalnie, także od rodziny. Oni są wobec niej zewnętrzni, tylko na pokaz. Gdybym był hollywoodzkim scenarzystą, też bym ich zabił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji