Artykuły

Najbardziej oczywista czułość. Rozmowa z Arturem Pałygą

- Wszystkie te mieszkania odremontowano, powynoszono z nich te stare meble, te wykładziny z odciśniętymi śladami po taborecie, te stare kuchenki, na których stały stare czajniki, te wysłużone łóżka. I wprowadzili się młodzi ludzie, młode kobiety, które pozachodziły w ciążę, pojawiły się dzieci. Nie wiem, trudno myśleć o tym bez czułości - Justynie Jaworskiej mówi Artur Pałyga.

Justyna Jaworska: Jak to było z "Nieskończoną historią", jak do pana przyszła?

Artur Pałyga: Zacząłem publikować dość późno, w tym sensie, że nazbierałem sporo rzeczy w szufladach, w strzępach, w plikach, jakichś brudnopisów, pomysłów, szkiców, niedoróbek. Kiedy usłyszałem o zbliżającym się terminie konkursu "Metafory rzeczywistości" w Poznaniu, odgrzebałem jedną z takich rzeczy, nigdy niedokończoną powieść, którą pisałem kiedyś nocami, potem szlifowałem, potem zmieniałem, potem wracałem do starej wersji, odłożyłem na parę miesięcy, znów do tego wróciłem i tak dalej. W zamyśle miała to być taka polska odyseja, gdzie Odyseuszem byłaby starsza pani, pobożna, radiomaryjna, która jedzie w trasę odszukać syna zmarłej sąsiadki. Ten syn miał być księdzem i miała z tego wyniknąć cała masa perypetii. Doszedłem do końca czegoś, co nazwałem częścią pierwszą. Wiele razy próbowałem ruszyć z miejsca z częścią drugą, czyli jak Aniela Dąbkowa wyprawia się w świat, ale to wszystko było nie to, i w końcu chyba ta Aniela nie chciała donikąd wyjeżdżać. No więc kiedy ogłoszono konkurs poznański, wyciągnąłem ten tekst i popracowałem nad nim ponownie, tym razem przerabiając całość na dramat, bo skoro to konkurs na dramat, to przecie nie wyśle powieści. I jak już adaptowałem własną prozę na scenę, to pomyślałem, że teraz jest to znacznie fajniejsze, że nabiera nowych sensów i że Aniela Dąbek słusznie czyniła, broniąc się rękami i nogami przed wyjazdem w Polskę, albowiem czekała na zupełnie inną podróż. I że nic już więcej tam być nie powinno. Że jest cisza. I tyle. Albo nie cisza, może hałas, ale nic więcej. A ponieważ nigdy nie skończyłem tej historii, więc, aby przekuć słabość w zaletę, dałem tytuł "Nieskończona historia", zapakowałem do koperty i wysłałem do Poznania.

Ze wszystkich pańskich sztuk ta jest chyba najbardziej... czuła. Komu by ją pan dedykował?

Kiedy wprowadzałem się do kamienicy, w której mieszkam dziś, było to zaraz po śmierci starszej kobiety zmarłej w tym mieszkaniu. Byliśmy wtedy z zoną jedynymi młodymi na tym piętrze. Niedługo potem zmarła mieszkająca samotnie sąsiadka, też staruszka. Pamiętam starszego pana, który zaraz po jej śmierci pukał, dzwonił do jej drzwi, bo przyniósł jej ser i mleko, i jabłka. I to ja z nim wtedy rozmawiałem, i musiałem mu powiedzieć, że ona umarła. I on zostawił te torby pod jej drzwiami, bo co z nimi teraz zrobić, po co one teraz. Potem zmarła sąsiadka z naprzeciwka, też samotnie mieszkająca. A potem samotny, starszy wiekiem siad. Wszystkie te mieszkania odremontowano, powynoszono z nich te stare meble, te wykładziny z odciśniętymi śladami po taborecie, te stare kuchenki, na których stały stare czajniki, te wysłużone łóżka. I wprowadzili się młodzi ludzie, młode kobiety, które pozachodziły w ciążę, pojawiły się dzieci. Nie wiem, trudno myśleć o tym bez czułości. To chyba jakaś taka najbardziej oczywista czułość. No i jeśli miałbym komuś dedykować ten tekst, to im wszystkim. Wszyscy ci bohaterowie są mi rzeczywiście bardzo bliscy i ogromnie ich lubię, ale nie potrafi wytłumaczyć za co i dlaczego.

Świetnie słyszy pan ich głosy. Lubi pan Białoszewskiego?

Kiedyś był mi obojętny. Jakiś wiersz zwrócił moją uwagę, potem dramaty, potem "Pamiętnik". Kiedy rodził się mój syn, chodziłem do szpitala z "Szumami, zlepami i ciągami" w kieszeni. Ale Białoszewski nie był jakiś szczególny, nie wyróżniłbym go spośród innych czytanych, gdyby od pewnego czasu nie zaczęto wymieniać jego nazwiska przy okazji moich tekstów, co na początku, pamiętam, strasznie mnie zdziwiło. Białoszewski?! Zdumiałem się! A potem oswoiłem się z tą myślą i już mi z nią dobrze. Może rzeczywiście? Różne rzeczy w człowieku mniej lub bardziej świadomie zostają. Wydaje mi się, że dziennikarstwo mi jakoś pomogło w tym słyszeniu. Dziennikarstwo, które lubiłem i w którym dobrze się czułem, opierało się na słuchaniu, na wysłuchiwaniu.

Ma pan za sobą kolejny bardzo owocny rok realizacji teatralnych: "Wszystkie rodzaje śmierci", "Ostatni taki ojciec", "Turyści", a niedawno "Transformacje" i "Tak wiele przeszliśmy...". Który tekst był największym wyzwaniem?

Nie potrafię wyróżnić jednego. Mógłbym o każdym. Spróbuję krótko o każdym. "Wszystkie rodzaje śmierci" - tekst powstawał w niezwykłej atmosferze, pełnej nieznanego mi skądinąd rodzaju skupienia, stwarzanej przez Pawła Passiniego, który grał, improwizował podczas prób, a ja pisałem. To było najbliższe tworzeniu muzyki, jak mi się wydaje. "Ostatni taki ojciec" tu nałożyły się przemyślenia nad "Listem do ojca" Kafki z wygrzebanymi z szuflady zapiskami, szkicami do powieści, która nigdy nie powstała, a która tworzyła się dużo wcześniej. To była samotna praca, w domu, nocami, w ciszy. "Turyści" wymyśleni wspólnie z Piotrkiem Ratajczakiem specjalnie dla trzech bydgoskich aktorów, praca pełna różnych dziwnych emocji i borykania się z materią tej historii, która się jakoś ciągle wymykała. "V(F)ICD 10.Transformacje" napisane na konkretne zamówienie Pawła Łysaka, który dawała mi dość konkretne wskazówki, na przykład, że to się ma nie składać w fabułę. Znów pomyślałem i opowiadałem znajomym, że w ten sposób jeszcze nie pracowałem, że to coś kompletnie nowego. A opowiadałem o rzeczach, które są mi bardzo bliskie z racji tego, że ja ich znam, tych tak zwanych niepełnosprawnych, bo z nimi pracuję i przeżywałem bardzo mocno te historie na długo zanim je napisałem. "Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami" tu też startowałem z kawałkiem jeszcze innej nigdy nieskończonej powieści (nazbierało się tego trochę przez te trzydzieści osiem lat) i myślałem, że może go po prostu adaptuje, ale znów wyszło zupełnie inaczej niż wszystko dotychczas. Tu sytuacja, miałem wrażenie, wypychała mnie jako autora, chciała, żebym się jako autor cofnął i zrobił więcej miejsca wspomnieniom i historiom samych aktorów. Dużo radości było w tej pracy. A rok 2009 kończę pracę nad tekstem "Już się ciebie nie boję, Otello", który powstaje w Lublinie na scenie InVitro i który rodzi się z długich, intensywnych rozmów z reżyserką Joanną Lewicką i ze wspólnego czytania Shakespeare'a. To jeszcze inny, nieporównywalny z niczym wcześniej rodzaj pracy. Za każdym razem to jest jak nowa planeta po prostu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji