Artykuły

O pamięci można nieskończenie. Rozmowa z Marianem Pankowskim

- O pamięci można by mówić nieskończenie. Ja zatrzymałem w swoim słowniku tysiące wyrażeń, wspomnień, od wczesnego dzieciństwa. Są to słowa odnoszące się do naszego ciała albo do uczuć, albo związane ze świadomością przekroczeń normy. I to wszystko wypływa na powierzchnię w momentach sprzyjających twórczości literackiej - Dorocie Jovance Ćirlić opowiada Marian Pankowski.

Dorota Jovanka Ćirlić: Po lekturze pańskiej "Podróży rodziców mojej żony do Treblinki" nikt nie będzie miał wątpliwości, że to sztuka biograficzna. Czemu dopiero teraz sięgnął pan po fakty z czasów drugiej wojny światowej?

Marian Pankowski: Tak jak w przypadku tomu prozy "Z Auschwicu do Belsen" musiałem odczekać tych pięćdziesiąt lat, nie liczyłem ich zresztą, bo wcześniej nie potrafiłbym z siebie wydobyć wszystkich przeżyć, które nosiłem w sobie w stanie nienaruszonym, a więc bolesnym. "Podróż" jest biografią mojej nieżyjącej już żony Reginy. Rzeczywiście poznaliśmy się w poczekalni u dentysty, odbyliśmy też taką dyskusję, która pokazała naszą ówczesną nierówność intelektualną. Odbierałem wówczas poezję jako wzruszenie, pozaintelektualnie, bezkrytycznie Regina, córka adwokata, była bardziej dojrzała, ja, syn robotnika fabrycznego, byłem właściwie pół-dzikusem.

Ale dyskutowaliście o Tuwimie.

To mój mistrz. Byłem gorącym zwolennikiem Skamandra. Znałem już wiersze Leśmiana. Urzekał mnie zmysłowością wyobraźni, ale jeszcze nie wiedziałem, że był twórcą słowa odnowionego, które naszczepia nową rzeczywistość.. Poza tym wciąż żyłem moimi ptakami, Karpatami, pierwszą miłością, która została w Polsce, a także moją gruźlicą przywiezioną z obozu. Renia była oczytana. W czasie okupacji ukrywała się w Warszawie. Miała dostęp do biblioteki pani domu, absolwentki romanistyki w Lozannie. Wzięła udział w Powstaniu, była w AK. Po wyzwoleniu obozu jenieckiego znalazła się w Belgii. "Podróż" nawiązuje do losów jej rodziny. W sztuce potworności wpisane w nasze losy łagodzą sceny wręcz "ludyczne", jak na przykład pojawienie się Żydów sanockich. Dobrze znałem tych kupców i starałem się oddać cechy ich galicyjskiej polszczyzny. Gdy sztuką zainteresuje się teatr, chętnie przeczytałbym aktorom ich role, żeby usłyszeli mowę dziś spoza grobu.

Czym jest dla pana pamięć?

O pamięci można by mówić nieskończenie. Ja zatrzymałem w swoim słowniku tysiące wyrażeń, wspomnień, od wczesnego dzieciństwa. Są to słowa odnoszące się do naszego ciała albo do uczuć, albo związane ze świadomością przekroczeń normy. I to wszystko wypływa na powierzchnię w momentach sprzyjających twórczości literackiej. Przez cały rok notuję w brulionach fakty wypływające z przeszłości. Potem w grudniu, od wielu już lat, wyjeżdżam do Ostendy i tam zabieram się do pierwszej redakcji mojej nowej książki czy sztuki, po kilkakrotnym przeczytaniu tego, jak go nazywam, śmietnika fermentującego. U kogoś innego uległoby to zapomnieniu, a we mnie żyje własnym życiem. I przekładam te bolesne anegdoty, które można by przecież streścić w trzech zdaniach, na materię literacką. Czasem też wybucham śmiechem, kiedy przypomnę sobie, na przykład, jak moja mama, wróciwszy rano z piekarni, powiedziała: "Dziecko, zobacz, szron, fiołkom dupki pomarzną"

A co jest najważniejszym impulsem skłaniającym pana do tworzenia własnej fikcji literackiej?

Kiedy miałem dziesięć lat, chciałem być mistrzem świata w skoku wzwyż. Okazało się, że chłopcy o trzy głowy niżsi ode mnie skaczą wyżej niż ja, długi łamaga. Kiedy miałem czternaście lat, chciałem być skrzypkiem-wirtuozem. Pracowałem po osiem godzin dziennie, ćwiczyłem palce, ale brat powiedział mi, że fałszuję. A potem zakochałem się po raz pierwszy i zacząłem pisać wiersze, które się podobały i budziły zazdrość u kolegów. Obiecałem wtedy, a był to rok trzydziesty ósmy, że pierwszy tomik zadedykuję wybrance. Potem wojna, trzy lata obozów, aż wreszcie w Belgii ukazał się pierwszy tomik, "Pieśni pompejańskie", wydany własnym nakładem, a w nim wiersz zadedykowany tamtej dziewczynie i rodzicom. Od tego czasu nie przestaję pisać. Żyję moim pisaniem od przeszło pięćdziesięciu lat. Tak długo przebywam w Belgii. Kiedy pracowałem na uniwersytecie w Brukseli, pisałem tylko w czasie wakacji, uważając, że płacą mi za nauczanie, a nie własną twórczość. Teraz piszę już bez przerwy.

Dokonując redakcji fermentujących w pańskiej pamięci spraw, przetwarza je pan czy zachowuje niczym dokumentalista?

Nie, to jest fikcja. Weźmy choćby scenę z dziesięcioma dostojnymi Żydami sanockimi, rozdzieliłem między nich nasze cechy, ludzkie. To moje postaci, ja je kreuję wedle mojego widzimisię. Podobnie było w źle widzianej w ówczesnej Polsce sztuce "Śmierć białej pończochy", w której w usta Jadwisi, jej matki czy biskupa włożyłem moje własne widzenie świata. Bo sprawy, o których piszę, są jednak - módlmy się do Shakespeare'a, naszego wielkiego ojca - odwieczne. Skądinąd jednak fakty są ważne. To one wytyczają drogę naszego czytelniczego odczucia. Całkowita fikcja to bujanie w obłokach wedle tego, jak pióro nas niesie. Znam takie utwory z miesięczników literackich, gdzie są stronice pełne nawymyślanych zdań; przeważnie są po prostu nudne. Wszystko musi być najpierw ludzkie - dopiero później literackie.

Jeśli się nie mylę, miał pan jednak na początku swej drogi twórczej skłonność do awangardyzmu?

Nie. Zawsze byłem zwolennikiem Skamandra, tych impresji kolorowych, witalnych, tego szczęścia czy smutku antysymbolicznego, dopiero potem, wykładając poezję, dokładnie zbadałem awangardę polską. Pisząc "Podróż" włożyłem w usta Reni Fern własną krytykę awangardy, choć przyjaźniłem się z Przybosiem, a nawet tłumaczyłem jego poezję na Biennale Poezji w Knokke. Sięgnąłem jednak po te wiersze, w których można było odnaleźć ścieżkę uczucia, a nie tylko słowa dobrane retorycznie. Choćby to: "Iść tamtędy, kędy wczoraj ścięto brzozy na bierwiona / by usłyszeć pierwszą ciszę po ich szumie".

Zaczął pan jako poeta, potem przyszedł czas na prozę. Napisał pan także kilkanaście sztuk. Dlaczego ciągnie pana do dramatu?

Kiedy byłem w sanatorium po wyzwoleniu, wypożyczyłem z brukselskiego uniwersytetu tom dramatów Wyspiańskiego, który stał się dla mnie czymś w rodzaju Ewangelii. Zobaczyłem siebie jako dalszy ciąg tej tradycji dramatycznej. Polacy kochają poezję, ale historycznie pozostaje w dziejach scena polska i to, co się na niej dzieje. I Wesele, i Zemsta. Poezja to sprawa kameralna, scena jest narodowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji