Artykuły

Spotkanie ze Stefanem Garczyńskim

W księdze pamiątkowej wydanej w 100-lecie urodzin Mickiewicza ogłosił Tadeusz Pini obszerne studium o Stefanie Gar­czyńskim, zaczynające się od stwierdzenia, które i dziś, po siedemdziesięciu pięciu latach, możemy bez żadnych zmian powtórzyć. Oto, że niewielu jest w naszej literaturze poetów, o których zdania byłyby tak różne, tak wprost przeciwstawne sobie, jak o autorze "Wacława dzie­jów". Rzeczywiście, w o­kresie zaledwie jednego półwiecza sława Garczyń­skiego przebyła zawrotną drogę ze szczytów w prze­paść - od uwielbienia i zachwytów aż po zupełne zlekceważenie, później zniknęła w przytłaczają­cym cieniu wielkich ro­mantyków. A przecież to właśnie Mickiewicz wpro­wadził go na szczyty, Sło­wacki zaś parę miesięcy po śmierci poety, w stycz­niu 1834 roku, pisał do matki: "Ukazał się był na chwilę nowy talent poety­czny, Garczyński. Wydał dwa tomiki poezji, w któ­rych było wiele pięknych rzeczy, a więcej jeszcze nadziei - ale nieszczęś­ciem suchoty zniszczyły go...".

Zabłysnął jak meteor i zgasł, zanim zdążył urze­czywistnić pokładane w nim nadzieje. I wpraw­dzie nie stracili go nigdy z oczu badacze polskiego romantyzmu, raz po raz spotykali się z nim czy­telnicy korespondencji Mickiewicza, wspomnień Odyńca, Domeyki i in­nych przyjaciół, jednak w żywej pamięci własnego narodu nie znalazł dla siebie miejsca.

Tę niewdzięczną niepa­mięć próbuje się teraz po­ruszyć. Czyni to przede wszystkim Adam Hanusz­kiewicz swą inscenizacją poematu Garczyńskiego "Wacława dzieje" w Tea­trze Narodowym. Równo­cześnie PIW pospieszył z dostarczeniem do księgarń owego poematu, którego poprzednie wydanie nosi odległą datę 1900 roku. Nieco wcześniej wyszła w Krakowie opowieść bio­graficzna o Klaudynie Po­tockiej (pióra Donaty Cie­pieńko-Zielińskiej), przybliżająca czasy i ludzi, wśród których autor "Wacława dziejów" dobie­gał kresu swego mło­dzieńczego żywota. Wre­szcie energiczna akcja propagandowa rozwinięta przez Hanuszkiewicza, pragnącego swym entu­zjazmem dla zapomniane­go poety przepoić jak naj­szersze rzesze rodaków, stwarza klimat ciepły i życzliwy, przyjazny spot­kaniu z duchem inspirato­ra "Reduty Ordona". Tro­chę się tylko obawiam, czy w tej aktualnej pub­licystyce nie stosuje się wobec Garczyńskiego wy­górowanej skali porów­nawczej i czy nie za moc­no wybija się zbieżność pewnych fragmentów "Wacława dziejów" z fra­gmentami "Dziadów" czę­ści czwartej i trzeciej, "Kordiana", "Fausta", "Manfreda". Zbieżność tę (zależność? pokrewień­stwo?) dostrzeże samo­dzielnie każdy jako tako obeznany z literaturą, lecz kierowanie na nią uwagi - choćby nawet w szczyt­nej intencji wywyższenia Garczyńskiego - uwy­pukla jedynie niedostatki fantazji poety oraz nie­doskonałość artystyczną jego dzieła. Mimo tych i innych słabości dzieło jest jednak niepospolite, a au­tor - piękny człowiek -godzien najwdzięczniej­szej pamięci. Więc go le­piej nie mierzmy z gi­gantami, uważajmy, by nam znowu nie zaginął w ich cieniu.

Wydaje mi się, że niepo­dobna sprawiedliwie ocenić wartości "Wacława dziejów" bez dobrej znajomości bio­grafii ich autora. Całe swo­je niespełna dwudziestooś­mioletnie istnienie na ziemi wypełnił Garczyński poszuki­waniem prawdy o sensie i celu życia człowieka i naro­du. Szukał jej w religii, w nauce i filozofii, w powstań­czym czynie zbrojnym, w po­ezji, pasując się w bolesnej walce między uczuciem a myślą ( "Męczarniami jam wyrósł - myślą, czuciem, czynem"), dążąc zawsze "do wiązania nierozwiązywanej zagadki - (to słowa Mickie­wicza) "jak pogodzić zapał i rozum: zapał tworzący na­dzieje - i rozum, co je ciąg­le niweczy, zapał goniący za przyszłością, i rozum, co go nieustannie przykuwa do te­raźniejszości, rozum, co cza­sem, przypatrując się zapało­wi, mętnieje..." Żył pięknie, czysto i wzniośle wyzwolony z wszelkiej pospolitości dnia powszedniego. I jeżeli komuś się wyda, że jego słowa:

Duch mój (...)

Bieg swój z gwiazd czyta

na wysokim niebie

- są zwrotem retorycznym, nie będzie miał racji. Tak było naprawdę.

"Wacława dzieje" są nie­doskonałym odbiciem życia duchowego autora. Niedosko­nałym, bo Muza nie była dlań nazbyt hojna, nie nawie­dzała go jak Mickiewicza bu­rzą poezji, nie pieścił go rym jak Słowackiego, nie służył mu język giętki, zdolny po­wiedzieć wszystko co pomyś­li głowa. Przemyślał wiele i miał do powiedzenia dużo ważkich rzeczy, lecz słowa z trudem nadążały za lotem myśli, zaciemniając często ideę stylem zawiłym i cięż­kim. Zaważyła na tym stylu szkoła filozofii niemieckiej, którą Garczyński studiował z zapałem cztery lata na uni­wersytecie berlińskim, zali­czany tam do najinteligent­niejszych uczniów Hegla i Gansa. Zresztą zawsze i wszędzie, czy to w szkołach średnich, czy na studiach wyższych, Garczyński góro­wał nad kolegami żądzą wie­dzy, powagą i zdolnościami.

Wiadomo, że pierwszym wydaniem dwóch tomi­ków poezji Garczyńskiego zajmował się Mickiewicz. Czas naglił, bo umierają­cemu poecie tylko nadzie­ja ujrzenia swych prac w druku dodawała sił do walki ze śmiercią. Więc porzucił Mickiewicz pisanie ulubionego "Tadeu­sza" i oddał się całkowi­cie zatrudnieniom związa­nym z przygotowaniem wierszy przyjaciela do druku oraz z samym dru­kiem; nawet korekty szpalt z zecerni przepro­wadzał własnoręcznie, czego przy druku włas­nych utworów nie robił nigdy, nie mając do tego cierpliwości. Szczególnie troskliwie zajął się ręko­pisem i szczęśliwie uchro­niony przed zniszczeniem rękopis ów stanowi bar­dzo ciekawy dokument twórczej współpracy obu poetów. Chociaż Mickie­wicz szacował wysoko wiersze przyjaciela, a po­emat o Wacławie "nie­zmiernie (według relacji uradowanego autora), nie­zmiernie mu się podobał" - niemniej odczuwał po­trzebę rozjaśnienia tu i ówdzie nazbyt zaciemnio­nej myśli czy nadania jej bardziej poetyckiego brzmienia. Garczyńskie­mu donosił: "Gdzienieg­dzie myślę wyrazy poprze­stawiać dla harmonii, mo­że kilka tylko odmienię, ale bądź pewien, że tego nie nadużyję". Przed laty prześledził Pini wszystkie poprawki wpisane ręką Mickiewicza na manus­krypcie Garczyńskiego. Jest ich sporo. Czasami zmiana układu zdania, czasami jedno, dwa słowa - i od razu ile nowego blasku!

Oto na przykład, Garczyński napisał:

Jak rosa na dół spada

słońca pchnięta okiem...

Mickiewicz odmienił:

Jak rosa spada słońca

wypłakana okiem...

Albo - u Garczyńskiego:

Aż młody pierwszy strzelił

- krew plusła mu z boku

Jako deszcz nawałnicy

rzęsisty z. obłoku...

U Mickiewicza:

Młodzieniec pierwszy strzelił

- I krew z orła boku

Plusnęła nawałnicą jako

deszcz z obłoku...

Każdą zmianę uzgadniał Mickiewicz z autorem i tylko jeden raz zdecydo­wał własnowolnie, nie py­tając o aprobatę. Dotyczy­ło to dedykacji, która w rękopisie Garczyńskiego miała treść następującą:

Mistrzowi poetów polskich

Adamowi Mickiewiczowi

w dowód uwielbienia

i na pamiątkę kilku miesięcy

z roku 1831-go razem w Dre­źnie

przepędzonych poświęca przyjaciel dozgonny.

Mickiewicz skreślił wiersz pierwszy i trzeci, a powiadamiając o tym Garczyńskiego wyjaśnił: "Dedykacja musi być od­mieniona (...) dla tysiąca przyczyn, a najwięcej, że mi tak serce dyktuje".

"Wacława dzieje" są poe­matem filozoficznym o luźnej konstrukcji i formie na poły narracyjnej, na poły dialogo­wej. Przy uważnej lekturze utwór Garczyńskiego intere­suje i wciąga w swój nurt myślowy, lecz nie narzuca ja­kiejś jednolitej wizji, pobu­dza intelekt, ale nie wyobraź­nie. Mogłoby się więc zda­wać, że brak mu teatralnej dramatyczności - tymcza­sem Hanuszkiewicz pokazał, że można zrobić dobry teatr nawet z tak trudnego materiału. Spektakl w Teatrze Narodowym ma romantyczny klimat, podsycany muzyką Andrzeja Kurylewicza i jest bardzo polski, bardzo patrio­tyczny w ogólnym nastroju. A chwilami nawet zupełnie klarowny w wykładzie idei. Chciałoby się trochę posprze­czać z inscenizatorem o inter­pretację niektórych scen (np. wizja Ludmiły potraktowana została jakby na przekór in­tencjom autora), czy o dos­łowną ilustracyjność pewnych obrazów (korowód mnichów ze świecami, miecz w rękach Matki w scenie jej proro­czego widzenia) - w sumie jednak dał on widzowi dużo wrażeń i pięknie przywrócił życiu zapomnianego poetę.

Rolę tytułową gra Krzy­sztof Kolberger, pełen młodzieńczego zapału de­biutant w teatrze, choć znany już z kilku wystę­pów telewizyjnych. Mimo ujmującej świeżości, ład­nego głosu i pewnej swo­body scenicznej nie jest to jeszcze partner dla Da­niela Olbrychskiego, który z postaci Nieznajomego wydobył jakąś zjawisko­wą wprost niesamowitość. Z licznego zespołu wyko­nawców pozostają nadto w pamięci Hanuszkiewicz, wygłaszający narracyjne partie tekstu, Franciszek Pieczka (Ksiądz) oraz Bożena Dykiel (Helena).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji