Artykuły

Tragifarsa kołtuńska

Widziałem co najmniej kilkanaście różnych przedstawień "Moralności pani Dulskiej". Ta sztuka Gabrieli Zapolskiej była zawsze chętnie grywana przez teatry.

Kryje bowiem w sobie tyle walorów i znajomości tzw. kuchni teatralnej, że można by nimi obdzielić kilka sztuk. Mimo tego, że w gruncie rzeczy, ani nie znajdziemy w niej wielkich problemów filozoficzno-egzystencjalnych, ani literackich uogólnień na miarę superambitnej metaforyki.

Nie jest zatem wielką literaturą dramatyczną, jaka się nam marzy w teatrze ogromnym, a przecież zawiera taki ładunek dramatyzmu (w przejaskrawieniach śmieszności i potraci), a nawet taka drapieżność oskarżeń postaw społecznych oraz obyczajowych, że stała się już niemal symbolem rozprawy z kołtuństwem. I to z kołtuństwem przekraczającym progi czysto klasowe, czy warstwowe. Jeśli bowiem kiedyś - co nie znaczy, że aż tak dawno jakby sugerowały realia towarzyszące jej powstaniu! - uznawano dulszczyznę za atrybut drobnomieszczaństwa, to dziś aktualność tematu dotyka nie tyle "strasznych mieszczan", ile przenoszenia podobnej mentalności i sposobu bycia na ludzi, którzy wymykają się spod klasycznych etykietek i nieco już szablonowych zaszeregowali. Ważnych dla społeczeństw starego modelu burżuazyjnego i zdawałoby się, nieistotnych w społeczeństwie nowej formacji socjalistycznej. A jednak pewne właściwości natury ludzkiej - zwłaszcza te sprzyjające stosowaniu różnych miar moralności: dla siebie i na pokaz, nasycone "świętoszkowatością" połączoną z rozpychaniem się łokciami, dwulicowością, czyli bezwzględnym stosunkiem do każdego słabszego, szermujące pochlebstwem i służalczością wobec "wyższych" na urzędzie oraz znaczeniu - wciąż jeszcze przypominają, że łatwiej znieść podziały społeczne, aniżeli zmienić cechy charakterów ludzkich. Szczególnie, gdy działa tu tolerancja otoczenia i "cicha" zgoda na cudzą przebiegłość i obłudę, które się demaskuje dopiero wtedy, kiedy zaczynają nam osobiście zagrażać.

Napiwszy we wstępie, że widziałem kilkanaście premier owej "tragifarsy kołtuńskiej" - jak nazwał swój utwór autorka - muszę dodać, iż najbardziej ze wszystkich inscenizacji współczesnych przekonywał mnie spektakl Lidii Zamkow w Teatrze im. J. Słowackiego (z Zofią Jaroszewską, jako Dulską "oświeconą", prawie damą - która zmieniając epokę, przeniosła w nasze ciosy wewnętrzne kołtuństwo, ubrane w zewnętrzność dobrych manier i przystosowała się do innych warunków współczesnych). Zamkow niemal w wymiarach komedii obnażała kameleonów dulszczyzny nobilitowanej przez awans kulturalno-cywilizacyjny.

Inaczej rozgrywa te sprawy JERZY KRASOWSKI w ostatniej premierze sztuki Zapolskiej, znów zaprezentowanej po latach ze sceny im. J. SŁOWACKIEGO. Reżyser dochowuje tu wierności autorce tragifarsy, lecz owa wierność nosi wszelkie znamiona przekory wobec jednoznaczności tekstu. Jest to podniesienie do którejś tam potęgi zjadliwości wymowy utworu - przez akcentowanie, od początku do końca spektaklu, tonów farsowych. Farsa jednak w ujęciu inscenizacyjnym Krasowskiego, choć korzysta z wszystkich możliwych tu przejaskrawień - nie wywołuje łatwych uśmieszków i taniej rozrywki kosztem idiotycznych kołtunów, zgrywających się w teatrze ich życia. Ta ponura zabawa w naturalizm-retro, pełna podrygiwań samej Dulskiej, jej pajacowatego męża, dwu córek jakby żywcem wyjętych z połączonej wizji Rittnera i Witkacego, bon vivanta syna deklamującego artykuły wstępne "Naprzodu" w przerwach między uwodzeniem służącej a edukacją życiową sióstr-pensjonarek, wspomagana pozami unowocześnionej Dulskiej: Juliasiewiczowej, oraz skontrastowane całkiem współczesną postawą Hanki zadziornej, uwalniającej się z roli-schematu popychadła domowego - ujawnia jakby drugie dno satyry obyczajowej i społecznej. Każę spojrzeć na odwieczne dwuznaczności moralne, owijane w różne zasłony śmieszności i powagi, wydrwieni melodramatem czy komedią rodzajową - przez pryzmat karykatury. Parodii farsy.

Właśnie owa stylizacja pod parodię farsy, doprowadzona aż do granic groteskowości, wydaje sią tą nową silą wyrazu, jaką wydobył z "Moralności pani Dulskiej" Krasowski. Tym razem ani przerysowania, ani krzykliwość nagromadzonych środków ekspresji aktorskiej nie sprowadzają przedstawienia do wymiarów płytkiej pozycji relaksowej. Przeciwnie, im bardziej Krasowski pogrąża spektakl w sosie farsowym, tym głębiej motywuje wobec widowni nieznośny ciężar pseudo-uśmiechu z tego, co w rozkwicie naturalistycznego humorku przeobraża się w zgryźliwy grymas.

W TEN SPOSÓB przefarsowiona farsa ostrzega przed pozorami śmieszności zjawiska. Zjawiska niby-ogranego, niby już wykpionego, niby nic nas nie obchodzącego, niby teatralnego, jak z lamusa. I chociaż istotnie sztuka Zapolskiej - gdyby ją jeszcze "pomysłowy" inscenizator chciał uwspółcześniać na zewnątrz - może się wydawać satyrą z myszką, to przecież ów prosty zabieg umieszczenia jej wśród rozstawionych w różnym nachyleniu i coraz ciaśniejszym kręgu, krzywych zwierciadeł, zwielokrotnia swą wymowę treściową. Stąd już blisko do źródła wyboru repertuarowego, Do potrzeby prezentacji utworu, który nadal powinien budzić i rozwijać świadomość odbiorcy. Właśnie poprzez wyciśniętą z jego farsowego miąższu - esencję tragifarsy. Myślę, że to się Krasowskiemu udało, przynajmniej w trzech czwartych założeń. Jeśli bowiem nie wszystkie ogniwa spektaklu tworzyły konsekwentny łańcuch demaskacji tragifarsy farsa, to chyba dlatego, że mniejsze doświadczenie warsztatowe wykazał odtwórca roli Zbyszka (ZBIGNIEW RUCIŃSKI), który niekiedy zapominał gdzie kończy się weryzm Zapolskiej a zaczynia wkraczać ton współczesnego pastiszu inscenizatora. Podobne nierówności wykazywała Hesia DANUTY RUKSZY, choć trzeba powiedzieć, że w sumie - jak na debiut - ujawniła znaczne możliwości aktorskie. W tej samej roli występuje URSZULA POPIEL - i dopiero zestawiając te dwa wcielenia sceniczne, można zgłaszać pretensje do młodszej odtwórczyni. Również z dwóch obsad roli Lokatorki - bardziej w stylu zaproponowanym przez Krasowskiego mieściła się IWONA ŚWIDA, aniżeli nieco bezbarwna XENIA JAROSZYŃSKA.

POPISEM dojrzałości artystycznej była Dulska HALINY GRYGLASZEWSKIEJ. Ta świetna aktorka obchodząca 30-lecie pracy scenicznej wypełniła postać tytułową tak wybornie zgranymi z sobą ruchami, głosem i mimiką odcieni farsowych aż po granicą "samego życia", że jej kreacja stała się majstersztykiem parodii, odbijanym jak w lustrze wszystkimi odmianami nagiej dulszczyzny. To była synteza pojęcia tego rodzaju postaw. W uproszczeniach i finezji. Dobrze partnerował jej ANDRZEJ BALCERZAK, jako groteskowy Wielki Niemowa, który wie swoje, myśli po swojemu, ale tak zwygodniał, że po prostu udawanie kołtuna traktuje jak misją społeczną. Z bardzo subtelnym dowcipem zarysowała nieudały model matki - Mela (ALDONA GROCHAL) prezentując farsowość smutną a słodzoną brakiem potencjalnej "pazerności". Zarówno ANNA LUTOSŁAWSKA, jak i MARIA NOWOTARSKA (dublujące rolą Juliasiewiczowej) trały farsą z dystansem, acz ku pokrzepieniu serc wiecznych pogrobowczyń Dulskiej. Z ogromnie rudnego zadania w konwencji między farsą a melodramatem, wywiązała się IWONA BIELSKA Hanka) najlepiej w finałowej scenie, gdy przebrnęła przez kwestie łzawego losu kochanki panicza i nie osiadła na. autorskiej poincie nieszczęsnej ofiary grzechu i wyzysku. Jej ciotkę Tadrachową, zagrała LIDIA KORWIN - ze zmrużeniem oka w stroną hardych, ale nie tak znowu bezkompromisowych kobiet, już nie chłopek a jeszcze nie przedstawicielek proletariatu miejskiego.

Ten obraz Dulskich malowany grubą kreską (ale z podtekstami) obramował scenografia równie parodystyczną, co i przekorną w "bebechowym" wystroju salonu-świata pod patronatem małych cwaniaków zawsze żerujących na wielkich słowach - ANDRZEJ MAJEWSKI.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji