Artykuły

"Po roliam"

Przedstawienie Karoliny Kirsz jest dziwną reminiscencją czasów szkolnych. Przypomina bowiem zbiorową lekturę zwaną w czasach młodości piszącego te słowa "czytaniem z podziałem na role".

Zazwyczaj wyglądało to tak: nauczycielka, będąc zmuszoną przerobić z uczniami fragment prozy, wiersza czy sztuki, przydzielała uczniom po kawałku do przeczytania "ze zrozumieniem". Różne przynosiło to skutki, pół biedy, jeśli był to kawałek sztuki teatralnej, "Zemsty" czy "Balladyny". Nasze panie polonistki na całe szczęście i dla Mickiewicza i dla nas unikały utworów najcięższego kalibru. Tak ocalały przed nami "Dziady", choć my nie ocaleliśmy na lekcji rosyjskiego, gdy "po roliam" musieliśmy czytać opowiadanko z życia młodego Lenina. Nie ocaleliśmy bynajmniej nie z powodów ideologicznych - nie chcę robić z siebie młodocianego opozycjonisty w wieku 12 lat czynnie walczącego z komunizmem. Nie ocaleliśmy z nudów. Okazało się bowiem, że takie czytanie z podziałem na role literatury nie mającej w sobie cienia konfliktu dramatycznego nie tylko nuży, lecz i skutecznie zamazuje narrację.

To deja vu przeżyłem, gdym usadzony na scenie Teatru Żydowskiego naprzeciwko białego płótna oddzielającego scenę od wyłączonej widowni oglądał piątkę aktorów odzianych w jasne ubrania, a ciemno było coraz bardziej. I nie z powodu opowiadania Amosa Oza referowanego nam przez wykonawców. Opowiadanie jest przecie mroczne. Motyw człowieka, który jak zwierzę musi ukrywać się w lesie, tropi go bowiem "naród panów" cuchnących smażoną słoniną, ludzka samotność, zrazu w czasie okupacji, potem w kibucu, który miał być miejscem, od którego zacznie się nowe życie, a w którym genialny matematyk Pomeranz jest samotny, tak jak był samotny właściwie zawsze - mrok pogłębia się. Niestety wszystko pozostaje w sferze deklaracji ze strony internetowej przedstawienia: "To opowieść o tym, jak głęboko w człowieku tkwi wojna i jak dotyczy go na wielu poziomach. Spektakl próbuje opowiedzieć co się dzieje, gdy upada stary porządek, wokół panuje chaos, choć człowiek od zawsze pragnie ukojenia i spokoju".

Gdybyż to wszystko można było odnaleźć w przedstawieniu Karoliny Kirsz. Niestety dokonana przez nią adaptacja nie zmieniła opowiadania Amosa Oza w utwór sceniczny. Wszystko pozostało właściwie na etapie przeczytania prozy izraelskiego pisarza z rozpisaniem jej na głosy recytujących na scenie aktorów. Bo jest to właściwie recytacja do publiczności, co wyklucza budowanie napięcia dramatycznego, stworzenia jakichkolwiek relacji pomiędzy postaciami (bo ich tu w gruncie rzeczy nie ma), a więc i budowania łączności między aktorami, choć na scenie dzieje się dużo. Piątka aktorów uprawia pantomimiczne ćwiczenia, jedna z aktorek wykonuje nawet coś, co w czasach Isadory Duncan nazwano by zapewne "tańcem wyzwolonym". Problem jednak polega i na tym, że ten ruch sceniczny, dodany niewątpliwie celem uteatralizowania opowiadania Amosa Oza - jest nieznośnie ilustracyjny, dublując często wypowiadane słowo. Stąd też i to skojarzenie z zamierzchłych czasów szkolnych. "Dotknij wiatru, dotknij wody" jest czytaniem "z podziałem na (nieistniejące) role", tyle że na wysokim poziomie zawodowym. Żal trochę piątki aktorów, bo wysokiej próby literackiej - niskiej zaś scenicznej - opowiadanie Oza nie pozwoliły im na stworzenie scenicznych postaci. Pomysł reżyserki na zbiorowe wyrecytowanie ze sceny opowiadania o genialnym matematyku Pomeranzu jest przynoszącą zawód próbą przybliżenia naszej publiczności znakomitej, a niestety (mimo wielu publikacji) zbyt mało obecnej w naszym kulturalnym życiu literatury Oza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji