Artykuły

Sztuka przetrwania

Zaczyna się intrygująco. Widzowie muszą wybierać, po której stronie zasiąść. Scena znajduje się bowiem pomiędzy dwiema widowniami, usytuowanymi równolegle naprzeciw siebie. Każdą z widowni oddziela od miejsca gry przezroczysty ekran. Kiedy na scenie zapalają się światła, przeciwna widownia znika, zamieniając się w czarną ścianę.

Prosty i skuteczny zabieg scenograficzny sprawia, że więcej widzów ma bliski dostęp do aktorów. Podczas przedstawienia mogą się rozwijać dwie równoległe opowieści, wedle tych, co siedzą po lewej i tych, co po prawej. Wszystko to w zgodzie z postulatami "teatru metacodziennego" Helmuta Kajzara. Teatr ma inspirować każdego widza do snucia własnej, osobnej opowieści.

"Paternoster", swój pierwszy dramat, Kajzar napisał w roku 1969. Prapremiera sztuki odbyła się rok później we wrocławskim Teatrze Współczesnym. Reżyserował wielki Jerzy Jarocki, a inscenizacja uznana została za najlepszy spektakl w sezonie 1970/1971. Czterdzieści i cztery lata później "Paternoster" powraca do Współczesnego, tym razem w reżyserii dyrektora Marka Fiedora. W rozmowie z "Gazetą Wrocławską" reżyser zdradził, że w latach 80. zdawał na reżyserię z egzemplarzem Paternoster w rękach. W finale sezonu 2013/2014 dyrektor sięgnął więc po pewniaka, w dodatku dobrze oswojonego.

Spektakl rozpoczyna się od kopulacji. Olbrzymia kołdra na wielkim stole rytmicznie unosi się w górę. Ktoś pod nią stęka. Też rytmicznie. Rutynę przerywa Matka. Wynurza się spod kołdry, bo słyszy pukanie. My nic nie słyszymy. Ojciec, który dopiero po chwili się wyłania, również niczego nie słyszy. Oboje znikają pod kołdrą. Sytuacja się powtarza. Matka słyszy pukanie. Wreszcie i my słyszymy, że ktoś puka. W drzwiach ukazuje się Józio. Powraca z obczyzny do domu. Klęczy. Ojciec go nie poznaje. Podejrzewa napad. Chce Józia przepędzić. Rozpogadza się dopiero na widok pieniędzy. Józio daje tacie kasę i tata zaprasza Józia do środka żeby go sprać paskiem po gołej dupie.

Powrót do domu rodzinnego okazuje się niemożliwy. Wujowie nie załapują głębokich rozważań Józia o Strindbergu, tata nakłada rzeźniczy fartuch i próbuje Józia zaszlachtować jak wieprzka. Zapłodniona przez Józia kobieta ma mu za złe biseksualizm. Na koniec jeden z wujów powie Józiowi, żeby odszedł i nie wracał więcej. Trochę tak, jak Szymon Piotr mówił Ciemnemu/Chrystusowi w finale "Apocalypsis cum figuris" Jerzego Grotowskiego. Ze spektaklu Fiedora możemy się dowiedzieć, że Kajzar Grotowskiego nie lubił. Jednak zerżnął od Grotowskiego zakończenie

Aktorzy grają w "Paternoster" wręcz koncertowo. Jerzy Senator, wybitny artysta średniego pokolenia, jako Józio jest znakomity. Tylko pod koniec spektaklu reżyser każe mu stanąć za przepierzeniem i ryczeć do mikrofonu. Akustyk zaś robi, co może, żeby słowa nie dało się uchwycić z tego wrzasku. A w zamierzeniu Kajzara mógł to być kluczowy monolog postaci Józia. W każdym razie Senator, kiedy już wreszcie odkłada ten mikrofon i wraca na scenę, zachowuje się tak, jakby przed chwilą powiedział coś bardzo ważnego. Nie pamiętałem dokładnie słów sztuki, pewnie jak większość widzów, więc monolog, a z nim finał przedstawienia mi umknął.

Pozostali artyści z oddaniem i talentem partnerowali Senatorowi. Krzysztof Boczkowski jako Wuj Jacuś stworzył kilka rewelacyjnych etiud, a przede wszystkim brawurowo sportretował hitlerowca. Krzysztof Zych jako Ojciec zagrał jedną z lepszych ról w swej karierze. Zina Kerste jako Matka bywała poruszająca. Beata Rakowska jako Gwiazda budziła szacunek odwagą swych kreacji. Renata Kościelniak i Anna Błaut stworzyły zabawne portrety Ciotek. Poczuciem humoru wyróżniał się też Tomasz Orpiński. Do tego wszyscy nieźle śpiewali w chórkach, trochę jak podczas autorskich przedstawień sławnego Christopha Marthalera.

Czy jednak cała ta wysoce profesjonalna machina teatralna została sensownie użyta? Mam wątpliwości. We wspomnianej już rozmowie Fiedor skarży się, że nie może zapomnieć uśmieszków i kpin komisji egzaminacyjnej, kiedy przedstawiał egzemplarz reżyserski Paternoster. Żali się swej rozmówczyni: "Kajzara uważano za naśladowcę Gombrowicza i Różewicza, ekshibicjonistę, twórcę grafomańskiej literatury". Komisja jednak mogła mieć rację. W każdym razie Paternoster nie przetrwał próby czasu. Wbrew zaklęciom Fiedora. To dziś ramota. Pomimo ciekawej przestrzeni performatywnej, pomimo dobrej gry aktorów - od słów wypowiadanych na scenie tylko bolał zadek.

Już wcześniej kilka razy próbowałem oglądać inscenizacje dramatów Kajzara, ale się na ten jego metacodzienny teatr nie załapałem. Zawsze miałem wrażenie, że to jakieś wypracowania dla polonistów, a teatralność "Paternoster" wydawała mi się po prostu wtórna i mało nośna, w porównaniu ze sztukami innego zaadoptowanego wrocławianina, Tadeusza Różewicza. Spektakl Fiedora, choć solidny, przypomina inscenizacje z lat 70. Jakby Trubadurzy w pierwszym składzie zawitali znowu do Wrocławia.

Mam tylko nadzieję, że źródłem reanimacji Kajzara jest zew serca, niespełniona wciąż miłość młodzieńcza Marka Fiedora. Znalazł nawet w piwnicach Teatru Współczesnego kamienną tablicę poświęconą Kajzarowi i widzowie mogli ją sami odsłonić przed premierą. Serce nie sługa Można też jednak podejrzewać pana dyrektora o chłodne wyrachowanie. Zmasowany atak Kajzarem na Wrocław zaplanował wszak na dwa lata, a kulminację obchodów przewiduje dopiero w roku 2016, kiedy Wrocław zostanie Europejską Stolicą Kultury. Do tego czasu będzie więc nie do ruszenia z sympatycznego stanowiska, choć za jego dyrekcji sławny jeszcze niedawno i głośny w świecie Teatr Współczesny przy ulicy Rzeźniczej we Wrocławiu porasta mchem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji