Artykuły

Kłamstwo formy

Edward II w reżyserii Augustynowicz jest spektaklem zadziwiającym, zwłaszcza wobec innych przedstawień Starego Teatru prezentowanych w obecnym "sezonie Swinarskiego".

Można spierać się co do ocen poszczególnych realizacji w tym sezonie, ale jedno jest pewne: zarówno twórców, jak i widzów stawiano przed zadaniem rewizji swoich wyobrażeń, sądów, przyzwyczajeń. Anna Augustynowicz uparcie obstaje przy wypracowanym od dawna stylu, gubiąc przy tym świeżość spojrzenia - na tekst, na aktorów. I to właśnie najbardziej uwiera, gdy ogląda się jej "Edwarda II". Ten rzadko grany dramat (co potęguje apetyt widza na teatralną realizację), został wystawiany w sposób, który ogranicza ekspresję aktorską na tyle, że powstaje pytanie o sens takiej inscenizacji.

Z dramatu Marlowe'a zostało niewiele, tyle tylko, by publiczność nie pogubiła się w zawiłych dworskich intrygach i królewskich koneksjach. Ale między skąpymi kwestiami nie zbudowana została żadna istotna relacja, żaden prawdziwy konflikt - ani ludzki, ani polityczny.

O tym, że świat jest teatrem, wiemy dobrze od kilkuset lat. Scena polityczna - też brzmi znajomo. Anna Augustynowicz pokazuje mechanizmy władzy jako rozgrywkę, w której ludzie są jedynie pionkami, a wynik wydaje się z góry przesądzony. W układzie takim powinna pojawić się siła, determinująca losy i zdarzenia - albo przeciwnie: chaos. Po obejrzeniu nieco ponad godzinnego przedstawienia naprawdę nie wiem, po co reżyserka wybrała tekst Christophera Marlowe'a, w spektaklu zresztą funkcjonujący jako dramaturgiczny schemat. A taka redukcja również mogłaby się bronić, gdyby nie fakt, że niewiele ów schemat wypełnia.

Scena jest niemal pusta, okalają ją dwa rzędy krzeseł, w głębi widzimy duże bębny. Potem jeszcze zjeżdżają wielkie ramy - bywają ekranami, lustrami, granicami nie do przebycia (oddzielającymi, na przykład, wolny świat od więzienia w Tower).

Wszyscy mężczyźni - bo w przedstawieniu Augustynowicz grają wyłącznie mężczyźni - mają czarne spodnie i czarne koszulki z długim rękawem, wyjątkiem są król Edward II (Jan Peszek) i królowa Izabela (Błażej Peszek): ich stroje zdobią purpurowe elementy. Akcja rozgrywa się w przestrzeni pomiędzy krzesłami - to scena albo boisko, albo ring. Niekiedy też postaci przenoszą się poza wyraźnie zaznaczony kwadrat - wtedy do czynienia mamy ze spiskowaniem albo załatwianiem dworskich interesów i knuciem intryg. I kostiumy, i scena są więc sformalizowane do tego stopnia, że widz nie gubi się ani na minutę w przebiegu akcji. Ale też po kwadransie zaczyna odczuwać znużenie.

Po co w ten sposób inscenizować dramat Marlowe'a? Czy to gra z konwencją teatru elżbietańskiego? Czy sposób na pokazanie postaci - nie jako ludzi, ale jako elementy mechanizmu władzy? Anna Augustynowicz deklarowała: "Edward II [] jest władcą, dla którego sposobem panowania staje się prowokacja []. Za odwagę odsłonięcia prawdziwej ludzkiej twarzy zapłaci życiem. Zniszczy go społeczeństwo, połączone więzami nienawiści i zmową nietolerancji". Paradoksalnie, w tym przedstawieniu trudno znaleźć choćby cień prowokacji - jest przewidywalne i niczym nie zaskakuje.

Jan Peszek w roli Edwarda II nie ma właściwie szansy na stworzenie postaci monarchy, który podejmuje własną grę ze światem - i ponosi klęskę.. A przecież, jak pisze Juliusz Kydryński, "Edward II prezentuje galerię postaci świetnie scharakteryzowanych, broniących swych zróżnicowanych racji i po swojemu wygrywających kolejne etapy zasadniczego konfliktu. [] Marlowe, buntownik i pesymista, kpiący z wszystkich autorytetów i pełen pogardy dla ludzi, lubował się w przedstawianiu owych głupców i łotrów nadętych pychą, a przy tym prymitywnych, jak gdyby szczególną satysfakcję dawało mu ukazanie poniżenia króla, dosłownie unurzanego w kloace i skamlącego o życie". A przy tym: "Poeta nie zauważa też prawie - poza tym gronem szubrawców - reszty narodu, reszty społeczeństwa, które zresztą - jak już wiemy - żyło własnym nie najgorszym życiem i nie włączało się w rozgrywki grupy nobilów, będących w istocie rzeczy tego społeczeństwa szumowiną". Nie tylko owe portrety zostały zredukowane, w spektaklu zaprzepaszczone zostało piękno dramatu Marlowe'a, jego misterna forma, poezja.

Augustynowicz chce wydestylować tragedię do niezbędnego minimum, osi konfliktu. Ale, jak się okazuje, otrzymuje jedynie streszczenie. Nie powiodła się też zabawa formą: męczy geometryczny układ scen, a pomysły w rodzaju robienia zdjęć przez panów Anglii królowej i jej faworytowi są, delikatnie mówiąc, nietrafione. Bohaterowie spotykają się w krótkich starciach, niczym w pojedynkach. Ale pojedynki te nie posiadają właściwej temperatury, stanowią raczej retoryczny popis.

Największe rozczarowanie i sprzeciw budzi jednak sposób, w jaki reżyserka konstruuje postaci i - co w oczywisty sposób się z tym wiąże - jakie miejsce zajmują w tym przedstawieniu aktorzy. Dawno nie widziałam takiego sformatowania aktorów: pozostawiono im jedynie pojedyncze tony, kilka gestów. Owszem, aktorzy Starego Teatru grają tu świetnie, a raczej - znakomicie podają tekst, pozbawiony podstawowych napięć. Tragedia sprowadzona została do gry, w której scena przypomina planszę - a przecież to nie wystarczy, by mówić o inscenizacji dramatu Marlowe'a.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji