Artykuły

Wyprany z emocji spektakl "Filozofowie" Josefa Nadja

"Filozofowie" OCN Orleans z Francji na Festiwalu Festiwali Teatralnych Spotkania w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Pokazywani na Festiwalu Festiwali Teatralnych "Spotkania" "Filozofowie" - sceniczny eksperyment Josefa Nadja - wydają się chwilami dziełem wręcz doskonałym. Koniec końców okazują się jednak spektaklem doskonale obojętnym. Nadj to gwiazda. Urodzony w byłej Jugosławii, wyjechał do Paryża, by uczyć się pantomimy od samego Marcela Marceau. Jednocześnie trenował sztuki walki, ćwiczył ekspresję ciała. Chciał pewnie, by przedstawienie było jak zespół idealnie zestrojonych instrumentów. Teatr tańca, pantomima - te określenia nie określają dokładnie sztuki Nadja. "Filozofowie" to pierwszy spektakl artysty pokazywany w Polsce. Jest chyba dobrą próbką jego stylu. Oddaje miarę talentu twórcy i miarę jego ekstrawagancji. Można więc potraktować widowisko CCN Orleans jako Nadja w pigułce. Jakie są wnioski z pierwszego spotkania?

"Filozofowie" balansują na granicy teatru. Zaczyna się od ekspozycji, w ścianach umieszczono telewizory. Na ekranach 24 obrazy wideo, które sprawiają wrażenie ożywionych fotografii. Motywy fabularne przywodzą na myśl stary żydowski świat, w końcu nie bez przyczyny; spektakl inspirowany jest twórczością Brunona Schulza. Poraża statyczność tych obrazów rozbijana przez czasami trudny do wyśledzenia ruch.

Tak spaceruje się obok ekranów przez 25 minut. Drugie tyle trwa film, w którym rozpoznajemy postaci z obrazów wideo. Skąpany w szarościach, plenerowy, pozbawiony słów, z fabułą o pretekstowym znaczeniu.

Wreszcie czterostronny ekran przypominający podstawę piramidy zostaje rozmontowany. Najpierw widzimy muzyków, a potem po raz trzeci spotykamy się z aktorami. Wreszcie na żywo.

"Filozofowie" to spektakl teatru tańca, ale taki, jaki mógłby robić Tadeusz Kantor. Wpływy polskiego artysty, do fascynacji którym Nadj otwarcie się przyznaje, są zresztą w przedstawieniu wyraźne. Aktorzy, wyraziści w etiudach dramatycznych, traktowani są bowiem jak marionety. Demiurgiem świata jest reżyser. To on pociąga za sznurki. Aktorzy wcielają w życie jego wizje.

I robią to z zaangażowaniem. Obserwujemy więc Schulzowskie rytuały miłości i śmierci w trzech wersjach. Patrzymy na zmieniające się obrazy, próbujemy odkryć łączącą je nić.

I gdy tak zachwycamy się zespołem, czar pryska. Schulz budował kosmos, nasycając go barwami i smakami. Kantor w swoje marionety wlewał życie, sprawiał, że naprawdę cierpiały, on sam na oczach widzów cierpiał. A Nadj? Olśniewa obrazami, ale nie tworzy autonomicznej rzeczywistości, tylko odwzorowuje świat.

Wykoncypowany, a tak obojętny. Josef Nadj traktuje teatr jak poligon doświadczalny. Sprawdza na scenie własne wzory, konstruuje skomplikowane równanie. Problem w tym tylko, że teatr to nie najbardziej wyrafinowana nawet matematyka. Nie pozwala się traktować na wzór. Dobrze opracowany wzór uwodzi elegancją, ale nikt nigdy nie da mu życia. Pozostanie martwy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji