Artykuły

Duchy nie straszą i nie śmieszą

Parafrazując Koheleta, na sobotniej premierze "Canterville Ghost" w Teatrze Rozrywki ani oko nie nasyciło się patrzeniem, ani ucho nie napełniło się słuchaniem.

Teatr Rozrywki ma słabość do ducha z Canterville. To właśnie w Chorzowie odbyła się światowa koncertowa prapremiera musicalu Joshuy Williamsa według opowiadania Oskara Wilde'a. Williams najpierw spędził kilka lat na Śląsku jako członek misji kościoła mormonów, następnie jako wszechstronny artysta (teatrolog, scenopisarz, choreograf, autor, kompozytor) poprowadził w 2000 r. w Katowicach warsztaty musicalowe w Akademii Muzycznej, czego efektem była koncertowa premiera we współpracy z artystami Teatru Rozrywki. Na sympatyczny koncertowy wieczór Halloween wystarczyło, na pełnoprawny musical zdecydowanie czegoś zabrakło.

Zazwyczaj po musicalowym spektaklu publiczność wychodzi i mimowolnie nuci coś pod nosem. Musical to z jednej strony taneczny show, z drugiej - specyficzny kram z piosenkami, z doskonale skrojonym solowym przebojem, nieśmiertelnym duetem czy zbiorową pieśnią, która brzmi w uszach jeszcze przez dobrych kilka dni. Po "Canterville Ghost" nie miałam czego nucić, bowiem daleko songom Williamsa do takich utworów, jak: "America", "Maria" z "West Side Story" czy "I don't Know How to Love Him" lub "Could We Start Again, Please" z "Jesus Christ Super Star". Podczas sobotniej premiery sztucznie zabrzmiały dwa duety nastolatków: Wirginii Otis (Daria Kapralska) i Cecila Canterville (Artur Gotz) i gdyby nie stara gwardia Teatru Rozrywki z Elżbietą Okupską na czele oraz Marią Meyer i Jacentym Jędrusikiem, całość ległaby w gruzach.

Banalna historia o klątwie i duchu w brytyjskim zamczysku zaczyna skrzyć się dopiero w chwili, gdy Wilde zaczyna kpić z gatunku, gdy na opak wywraca konwencje i każe duchowi odczuwać strach. Ten dowcipny potencjał wykorzystany został w przedstawieniu zaledwie kilka razy, więc na soczystą obyczajową kpinę radzę nie liczyć. Poza mistrzowską Okupską, rzecz jasna, tym razem w roli Pani Umney - szacownej angielskiej gospodyni, która z większą powagą traktuje codzienny herbaciany rytuał five o'clock niż przerażający świat duchów.

Podczas dwugodzinnego spektaklu choreografka Jolanta Gabor-Chavez raczy nas zaledwie jednym dynamicznym swingowym tańcem, który nie rekompensuje wyjątkowo statycznej, jak na musical, całości. Pozostaje bacznie przyglądać się kostiumom Elżbiety Terlikowskiej i jej udanym zwiewnym zjawom oraz scenicznej konstrukcji Marcela Sławińskiego, które choć udane, po godzinie stają się opatrzone i monotonne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji