Artykuły

Dziś do ciebie...

Istnieją w naszej świadomości zbiorowej i w duszach każdego z osobna człowieka w Polsce sprawy sekretne, wstydliwe, święte; takie, o których nie mówi się głośno do byle kogo i przy byle okazji. W dziejach narodu polskiego taką okazją jest tragedia drugiej wojny światowej, klęski wrześniowej i okupacji. W pamięci i w sercu prawie każdego to wspomnienie o najbliższych, którzy zostali wtedy zabici, to legenda o tym jakich czynów dokonywali ojcowie i matki, co musieli przecierpieć, jakimi byli bohaterami. Nikt swojego bohaterstwa nie obnosi na co dzień po ulicy, chyba, że jest kabotynem. Nikt, kto naprawdę żałuje i naprawdę wspomina nie będzie się tym przechwalał, nikt nie powinien tego robić i na ogół nie robi.

Te sfery są także — czy raczej powinny być — objęte szczególnie ostrym rygorem w momencie, gdy wkraczają jako temat do sztuki. Dlaczego? A no z tej prostej przyczyny, że sztuka jest zawsze trochę błazeństwem, że zawsze handluje swoimi tematami, że zawsze jest „robieniem” uczucia, „udawaniem żalu”, że w sztuce krew jest czerwoną farbą, wystrzały są z kalichlorku, umarli wstają po zatrzymaniu kamery czy zapadnięciu kurtyny, łzy są glicerynowe a wzniosłość, patos, lament, rozpacz i wszystkie te uczucia najważniejsze i najwstydliwsze w życiu ludzkim są po prostu udawaniem.

Dobrzy artyści wiedzą o tym i nie szafują zbytnio w swoich utworach scenami zbyt dojmującymi, gdyż zawsze można ich posądzić o to, że robią rzeczy na efekt, samograje, szmirę dla tłumu, że grają pod publiczkę, że idą na zaspokojenie najniższych instynktów. Tak się dzieje na przykład w większości filmów wojennych, w których najważniejsze okazują się efekty pirotechniczne i męska twarz pozytywnego bohatera, który zabija wrogów, walcząc o słuszną sprawcę.

W naszej, polskiej rzeczywistości składniki legendy patriotycznej nie były na szczęście nadużywane, to znaczy, że nieczęsto i niewielu spośród czołowych twórców polskiej sztuki narodowej można pomówić o to, co już Wyspiański w Wyzwoleniu piętnował ukazując grupę warchołów-entuzjastów wołających bez sensu „Polska, Polska…” i nie mających wiele więcej do powiedzenia na ten temat poza tym okrzykiem. Sprawy i symbole naszej walki i naszej wojny, polskiej wojny — prowadzonej na wszystkich frontach i po wszystkich stronach
świata — były prezentowane raczej z umiarem a jeżeli ten umiar czasem zawodził to zwykle działo się to za sprawą potrzeb dydaktycznych a nie artystycznych.

Tak więc pozostawiamy na uboczu Czterech pancernych… podobnie jak winniśmy pozostawić na uboczu hauptmanna Klossa. Prawdziwie tragiczne sprawy wojny i przeżyć wojennych w Polsce opisali Jerzy Andrzejewski w „Wielkim Tygodniu”, Tadeusz Borowski w obozowych opowiadaniach a sfilmował je Andrzej Wajda w Kanale i swojej wersji Popiołu i diamentu. Takie i tylko takie dzieła, poprzez wielką formę artystyczną usprawiedliwiającą wszelkie sprawy ludzkie, nawet te najboleśniejsze, mają rzeczywiste, moralne prawo do mówienia o bólu i o śmierci, o tragizmie narodu i o wszystkich konsekwencjach politycznego rozbicia naszej polskiej walki o wolność. Inne dzieła, inne twory takiego prawda mieć nie powinny.

Wszystko to pisane jest w związku z krakowską premiera znanej od kilkunastu lat w całej Polsce składanki scenicznej dokonanej przez Lecha Budreckiego i Ireneusza Kanickiego, która nosi tytuł Dziś do ciebie przyjść nie mogę. Jest to składanka pieśni i piosenek żołnierskich wszystkich polskich formacji zbrojnych, które powstały w czasie okupacji i walczyły podczas wojny. Pieśni te wiązane są krótkimi „scenkami dramatycznymi” o charakterze żywych obrazów raczej niż prawdziwie teatralnej, czy dramatycznej jakości. Tak więc będziemy mieli na scenie matkę — chłopkę, która czeka na zabitego w lesie syna, będziemy mieli chłopców z batalionu „Zośka”, będziemy mieli bojowców Armii Ludowej, radiotelegrafistę, sanitariuszki, żołnierzy polskiego września, spod Monte Cassino, spod Tobruku i z Powstania Warszawskiego.

Wszyscy oni zaśpiewają swoje piosenki na jednej i tej samej scenie, pomieszają się melodie i mundury, andersowskie kurtki, chłopskie kapoty, karabiny, visy, steny i pepesze. Dawniej kto inny śpiewał „Leż kolego w ciemnym grobie”, a kto inny „Spoza gór i rzek”, obecnie słyszymy to z jednej sceny na której też pojawią się obok siebie aktorzy przebrani w różnorakie mundury, które dawniej, nawet w wielu polskich filmach o wojnie, kazałyby im stanąć po dwóch stronach barykady. Więc przedstawienie to ma poniekąd wartość symboliczną. Jest znakiem, że można i należy słuchać równocześnie tych wszystkich piosenek-symboli, tych wszystkich piosenek-sztandarów, które dawniej powiewały na różnych szańcach.

Ale to jedyna cecha pozytywna tego spektaklu. Wzbudził on we mnie wzruszenie ale i oburzenie. Niezbyt bowiem godzi się rzeczy tak poważne prezentować w tak nikłej, zlej, tandetnej formie artystycznej, niezbyt godzi się przedstawiać śmierć i bohaterstwo w wymiarach prawcie musicalu. Może tak być powinno, może to ma wartości wychowawcze, ale wydaje mi się, że do wielkich, trudnych, wstydliwych uczuć więcej trzeba ducha i sztuki, artyzmu i formy, myśli i rozumnego uczucia niż miało to miejsce w nowohuckim przedstawieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji