Artykuły

Łezka i uśmiech

Jeśli autorzy — czyli Karol Obidniak — nazwali zwój utwór sceniczny balladą (w dwóch częściach), to reżyser spektaklu w Teatrze Ludowym — czyli Matylda Krygier — lojalnie zaznacza na początku widowiska jego balladowy charakter.

Zanim więc rozbłyśnie światło na scenie, z taśmy magnetofonowej słychać strofy ballady Stanisławy Buczek do muzyki Józefa Rychlika pt. Ojcze nasz… Balladzie użycza głosu Ryszard Filipski i czyni to wcale nieźle, jak na niewokalistę. Piosenka opowiada o pięciu chłopcach, którzy opuścili dom rodzinny i poszli na wojenną tułaczkę, aż zawędrowali do obcego domu, gdzie znaleźli wprawdzie schronienie, ale nie mogli się doczekać chwili powrotu. Do boju i do utraconej na początku wojny, ojczyzny.

Kiedy już przebrzmiała melodia i słowa ballady Gości z Hotelu du Parc — mrok ustępuje miejsca światłu. Pokój, jaki zbudowała w głębi sceny scenografka Elżbieta Grandys, ma sugerować hotelowe, tymczasowe pomieszczenie liceum polskiego im. Cypriana Norwida, przeniesione w czas okupowanej Francji z robotniczej dzielnicy paryskiej Batignolles — do Villard de Lans w pobliżu Grenoble. Jest to górska miejscowość w tej części, francuskiego terytorium, które zachowało niby-suwerenność państwową pod rządami kolaboracjonistów z Vichy. Stąd i swoboda działania szkoły polskiej w Hotelu du Parc okazuje się swobodą pozorną, jako ze niemal wszyscy boją się wszystkich, co staje się tym bardziej zrozumiałe, gay po kilku wstępnych dialogach sztuki widownia odkrywa niedwuznacznie, iż pokój trzech licealistów, jest po prostu konspiracyjnym punktem młodych żołnierzy — dla niepoznaki przygotowujących się do matury. Młodzież ta ma w swych biografiach udział w rozmaitych formacjach wojska polskiego, rozbitych we Francji lub zdemobilizowanych. Niektórzy uciekli z niewoli, niektórzy przedzierali się przez wiele granic, aby tu — w inwazji aliantów — podjąć znów zbrojną walkę jawną lub wśród partyzantów Resistance i wrócić zwycięsko do własnego kraju. Przerwana nauka w Polsce, często zbyt młody wiek — zmuszają ich do grania ról sztubaków (którymi mimo wszystko pozostali — ubrani w kostiumy pomysłu Anny Kameckiej), ale główne swe role: żołnierski patriotyzm — tylko z trudem ukrywają pół maskami uczniowskimi.

No, więc i ta cała konspiracja wydaje się grubymi nićmi szyta, bo młodość — choć korzysta z chytrości i forteli zdumiewających przełożonych zakładu oraz wścibskich kolegów — kieruje przecież trochę naiwną wiarą w utrzymanie tajemnicy. Wywodzi się z przekonania, że spryt ledwie przekraczający normy szkolnego myślenia wywiedzie w pole nie tylko rówieśników i młodszych kolegów lecz także dorosłych opiekunów liceum. Nie mówiąc o władzach francuskich i „nadzorze” hitlerowskim.

Toteż na terenie pokoju zdarzają się tragikomiczne sytuacje wynikające z ryzykanckich postaw Bunia (Janusz R. Nowicki), Józka (Tadeusz Kwinta) i Leszka (Janusz Krawczyk) a potem ich starszego kolegi Kazika (Stefan Szmidt), który uciekł z niewoli jako podchorąży i przybywszy do Hotelu du Parc, objął dowództwo nad grupą z „dochodzącym” do liceum z miasta Witkiem (Roman Marzec). Sytuacje te mają zabarwienie „wisielczego humoru” w chwilach, gdy do akcji wkracza ksiądz profesor Bozower (Zdzisław Klucznik) cichy sprzymierzeniec całej piątki i dwóch adorowanych przez chłopców licealistek z drugiego budynku, Baśki oraz Elżbiety (Alicja Jackiewicz-Strama i Jadwiga Lesiak), nabierają zaś dramatyzmu w spotkaniach z wychowawcą, byłym porucznikiem Łabędziem (Andrzej Gazdeczka), by poddać się lirycznemu patosowi w końcowych partiach sztuki z udziałem dyrektora szkoły Godlewskiego (Antoni Rycharski). W to wszystko jeszcze miesza się donosicielstwo „mięczaków” (Nitkowski — Włodzimierz Nurkowski) psotne figle wobec kucharki Maciejowej (Maria Cichocka), jak… z powieści Makuszyńskiego i to nastrojowo-obyczajowe w społeczności uczniowskiej lub pozaszkolnej (Marian Jaskulski, Jerzy Szozda, Hanna Wietrzna).

O ile tok akcji sztubackiej biegnie na ogół wartko, bez oporów materii dramaturgicznej, a nawet z pewną zabawną autodrwiną ze strony pięciu bohaterów — o tyle fragmenty nastrojowo-dramatyczne, jakbyś w zamierzeniu kontrastowe wobec dowcipnych i cwaniackich puent, szeleszczą papierem. Są zbyt deklaratywne, sztuczne i napuszone. Brak im pogłębienia psychologicznego oraz naturalnej prostoty. „Literackość” tych partii tekstu jest jakby z innej tonacji, choć szlachetnej, to przecież w trochę pretensjonalnym stylu.

Cała sztuka, pisana z pozycji młodzieżowego przemieszania wartości wzniosłych i szyderczych — załamuje się właśnie na próbach „dojrzałego” spięcia elementów komicznych z tragicznymi. A mimo to, trzeba przyznać, że utwór Obidniaka i Wędrychowskiego (zresztą w jakimś sensie autobiograficzny) zdradza sporą umiejętności komponowania dramatycznego i pewne wyczucie sceny. Słucha się kwestii owej niezbyt skomplikowanej formalnie ballady teatralnej z uśmiechem i łezką, chociaż to utwór bez pretensji do wymiarów wielkiej literatury. Zgrabnie napisany, może nawet za gładki — co po trosze wpływa na… zmniejszenie jego ciężaru gatunkowego, czyli zawartości intelektualnej. Wzrusza natomiast tonem patriotycznym — tą żarliwością na miarę dwudziestolatków, która zastępuje przemyślenia ideowe oraz drapieżne zderzenia świadomych już postaw i poglądów.

Spektakl nowohucki jest prapremierą Hotelu du Parc. Tekst Obidniaka i Wędrychowskiego czekał na realizację sceniczną kilkanaście lat. Być może, z większej perspektywy czasu — autorzy mogliby to i owo pozmieniać w swojej balladzie dramatycznej. Choć, kto wie, czy przez zmianę charakteru sztubackiego na dojrzałość męską i całą wiedzę o historii naszych ostatnich 36 lat — sztuka nie straciłaby również i tego naiwnego wdzięku, który w głównym jej nurcie wzrusza oraz bawi prostotą, bez wydumanych przy biurku przymiarek do „teatru ogromnego”, kokietującego nakazywaniem (modno-przekornym) do spuścizny wielkich Romantyków.

Reżyserka poprowadziła spektakl i aktorów bez taniej symboliki (z wyjątkiem ostatniej sceny), bez prób udziwnień formalnych — czysto oraz niemal tradycyjnie. Zobaczyliśmy zatem teatr nie silący się na oryginalność za wszelką cenę — łatwostrawny, prawie relaksowy; acz dla pokolenia, które przeżywało wojnę w tym samym wieku co bohaterowie sztuki lub jako nieco starsi, był to teatr łagodnych bo łagodnych, ale zawsze — wzruszeń. Aktorzy grali swe role równie prosto i czysto, zdobywając z pewnością sympatie odbiorców w zakresie komediowym i patetyczno-dramatycznym. Najcieplej i najdojrzalej pokazał postać księdza, tolerancyjnego dla postaw swych żołnierskich wychowanków — Zdzisław Klucznik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji