Artykuły

Piękno mojej sztuki jest surowe

- Jaka jest proweniencja poetyki Pana teatru? Z czego zrodziła się jego idea?

- Zacznijmy od początku, od lat pięćdziesiątych. Jako student kończący scenografię, a równocześnie grafikę i malarstwo w krakowskiej ASP, widziałem wiele nieporadności i zahamowań, pewien stereotyp i sztampę panujące na scenach polskich. Teatr oddalał się od życia niczym muzeum. Brakowało w nim witkacowskiego "dziania się". Było troszkę szkoły, wiele propagandy socjologiczno-politycznej, a masa dydaktyki zamiast sztuki. Zbyt wielu było nauczycieli, a za mało artystów. Postanowiłem teatr odkurzyć, odświeżyć. Dosyć miałem też samotności, tworzenia w atelier i malowania bez konfrontacji z żywym człowiekiem. Nawet nie wiem kiedy obraz jest "dobry". W teatrze są oklaski. Obraz to martwy przedmiot, który w teatrze animuję, ożywiam akcją. Potrzebny jest mi tu drugi człowiek, aktor, do którego zwracam się ze wszystkimi moimi koncepcjami i możliwościami. Emanując, tworzę drugiego człowieka - moje medium gry. Kreuję wtedy osobowość aktora, który się przemienia, zgodnie z intencjami. Jest to pewien stan-transformacji w grze, której podlegają wszyscy. Te relacje i konteksty są nieodzowne w budowaniu spektaklu, a nie istnieją w pracy malarza. Tu panuje cisza i statyczność.

- Jakie są relacje między Pana sztuką a Pana życiem? Na ile życie ukształtowało sztukę, a na ile sztuka stała się życiem? - Sztuka staje się często samym ekstraktem życia pisarza... Ja chcę mówić o takim świecie, który żyje metaforami i mitami, w syntezie wszystkiego, co jest moją wiedzą i podświadomością, moimi odczuciami, moim doświadczeniem; a przede wszystkim wyborem tego, co powstaje w każdym jakimś małym znaku szkicowym i rozrasta do wielkich rozmiarów, sumy wszystkiego. W trakcie pracy obrazy te "pachną", dojrzewają wraz ze mną. Chciałbym odpowiedzieć na podstawowe a zarazem najważniejsze pytania naszej współczesności. Jest w tym zawarte nie tylko pianie własnego życiorysu. Jest to wyraźnie widoczne w "Cervantesie", moim autorskim spektaklu, gdzie bohater - rycerz jest wyrazicielem mojej osoby, postawy życiowej. Nie odzwierciedlam natury, choć stanowię jej część, splatam się z nią myślami, w jakiś wymiar wewnętrznej harmonii. Na wystawie malarstwa widać, jak w cykl "mrowisk" wkomponowuje się cały kosmos naszego wieku. Sztuka jest więc dla mnie również sposobem myślenia i odbierania świata. Czas, na szczęście, nie zatarł mojej wrażliwości. Nadal żyję intensywnie i bogato. Nie mogę oderwać sztuki od życia zbiorowego. Byłoby w tym coś nieprawdziwego, albo tylko rzemieślniczego, mało twórczego, chcę mówić o rzeczach najistotniejszych.

- Tekst literacki i aktor pełnią w Pana teatrze inną niż na ogół funkcję. Są w ogromnej mierze podporządkowani formie, a więc plastyce. Musiał Pan na pewno w związku z tym napotykać pewne opory ze strony aktorów czy też protesty części krytyków szczególnie przywiązanych w teatrze do słowa...

- Oczywiście, ale nie miało to na mnie większego wpływu. Byłem świadom obranej drogi i uparty. Przecież teatr na przestrzeni historii nie mieści się w jednym kodzie. Był i jest bardzo zróżnicowany. Ci, którzy nie lubią gatunku sztuki, jaki prezentuję, mogą przecież pójść do innego teatru albo odwiedzać operetkę. Piękno sztuki, którą preferuję, jest surowe i dramatyczne. Teatr to nie dekoratywność, to nie żurnal mody. Sięgam wartości i ich konfrontacji, ostrzegam, oskarżam nasz czas. Pytam - co z naszym humanizmem, co z naszymi ideałami, czy jeszcze coś kochamy, czy też mały pragmatyzm złożył nas na kolana?

Wartość i godność ludzka wymagają wyboru, określenia siebie samych i tego dążenia, które jest spełnieniem również poprzez ból. Człowiek powinien przezwyciężać siebie samego, kształtować poprzez sprawdzanie własnych możliwości.

Pracowałem z aktorami tej klasy, co Bronisław Pawlik, Marek Walczewski, Roman Wilhelmi, Aleksandra Śląska, Antoni Pszoniak, Irena Jun. Bez aktorstwa nie ma teatru. Ale aktor czy gwiazdor filmowy, to są zupełnie różne sprawy. W moim teatrze nie ma ról małych, zaprzepaszczonych, praca jest bardziej zbiorowa niż gdzie indziej. Dla chałtury nie mam serca ani czasu. W trakcie prób żądam od aktora wyłączności na rzecz wspólnych prób.

- Objechał Pan te swoimi spektaklami cały świat. Czy w zależności od szerokości geograficznej zaobserwował Pan jakieś różnice w odbiorze?

- Całego wielkiego świata jeszcze nie zobaczyłem. W najbliższych planach jest Tokio i Moskwa. Zaproszenia rzeczywiście były zróżnicowane. A różnice w odbiorze? Oczywiście były. Kulturowo świat jest bardzo podzielony. Stąd inaczej przedstawienia odbierali Niemcy, inaczej zamknięci w swych tradycjach Anglicy. Ale sztuka otwiera wiele różnych drzwi. Trzeba tylko znaleźć wspólny język. Wielki entuzjazm towarzyszył nam wszędzie, torując drogi do następnych festiwali i nagród. W Stanach Zjednoczonych "Dantego" odbierano jako przedstawienie piękna obrazów i filozoficznie, zaś "Replikę" bardzo politycznie. Ale już w Meksyku czy Caracas, gdzie panuje południowa zmysłowość, gdzie ceni się i życie i śmierć równolegle, "Replikę" odbierano jako misterium, obrzęd swego rodzaju potrzebę oczyszczenia. Rewelacyjnie przyjęto ostatnio "Replikę" w Quebec w Kanadzie, gdzie otrzymałem obok Bergmana nagrodę. Dwa lata temu w Stambule grana była pod otwartym niebem, w murach starego zamku nad Bosforem, gros widowni stanowili turyści - świat Arabów zwiedzających to miasto, Turków i europejskich, i azjatyckich. Język teatru, który uprawiam, porusza struny ludzkich uczuć i te labirynty, po których błąka się myśl człowiecza. Wydaje się, że w moim zamyśleniu o świecie znajdują ludzie też własne odpowiedzi. Bo mój teatr stawia pytania z pierwszych a nie ostatnich stron gazet. Teatr mój nazywa się awangardowy, totalny, czasem też formalistyczny albo akademicki.

- Bogactwo Pana dorobku artystycznego, którego część tylko przecież prezentuje bydgoska wystawa, jest tak wielkie, że nie pomieści go żadna pracownia. Tymczasem wiadomo, że odkąd zrezygnował Pan przed czterema laty z kierowania utworzonym niegdyś przez siebie Centrum Sztuki "Studio", nie posiada Pan już własnej galerii. Jak to jest możliwe?

- Za dużo mam jeszcze w życiu do zrobienia a mało czasu, aby tracić go na dyrektorskim stanowisku. Nie chcę też wiązać się profesurą. W tej materii stać mnie na wysiłek sporadyczny, na spotkania przy zachowaniu czasowej niezależności. Jestem człowiekiem, który nie chce być komukolwiek podporządkowany. A to pociąg za sobą konsekwencje. Centrum Sztuki "Studio" żyje swoim drugim życiem i ma swoje problemy. Mam tam drzwi otwarte, moje sztuki są nadal grane, być może znajdzie się tam miejsce na moje prace. Cieszy mnie to i wielce zaszczyca, że władze bydgoskie podczas wręczania mi odznaki honorowej "Zasłużony dla miasta Bydgoszczy" zaproponowały mi stworzenie galerii autorskiej w jednym z budynków na Wyspie Młyńskiej, przeznaczonym na muzeum. Tak więc dorobek mój nie przepadnie. To dla każdego artysty ważne, zwłaszcza że powstają ciągle nowe obrazy, kolaże, rysunki, kompozycie przestrzenne. Propozycja ta dodała mi energii i zobowiązuje. Chciałbym, aby było to coś żywego, interesującego zwiedzających.

- Bardzo dziękuje za rozmowę i życzę Panu, Profesorze, dalszych sukcesów, a mojemu miastu wielkiej galerii Józefa Szajny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji