Artykuły

Klatka z pleksi

Ten spektakl ma zaskakiwać. Ma prowokować. Ma wreszcie zachwycać: odwagą pomysłu, urodą realizacji, precyzyjną adaptacją tekstu. Ale nie zaskakuje, nie prowokuje i nie zachwyca. Nie wywołuje nawet oburzenia – widzieliśmy odważniejsze wersje klasyki. Unaocznia za to, jak daremne bywają tak zwane pomysły - pisze Olga Katafiasz dla portalu teatralny.pl. 

Klata przenosi Króla Leara do Watykanu: to, rzecz jasna, pociąga za sobą szereg innych decyzji adaptacyjnych. Tytułowy bohater jest papieżem, a córki – Goneryla i Regana – kościelnymi dostojnikami, Gonerilem (Jacek Romanowski) i Reganem (Mieczysław Grąbka). Kordelia (Jaśmina Polak) zdaje się funkcjonować poza płcią – jak inni nosi sutannę, ale właściwie trudno rozstrzygnąć, czy to mężczyzna. Zgodnie z tradycją, w scenach, w których nie pojawia się najmłodsza z córek Leara, aktorka gra Błazna.

Publiczność wchodząca na widownię Dużej Sceny patrzy na biały ekran, zasłaniający przestrzeń gry – na nim wyświetlona jest twarz Leara (Jerzy Grałek). Już wiemy, że Lear to papież, wskazuje na to kostium. Kiedy ekran się podnosi, widzimy scenę dworskiego ceremoniału: postaci w sutannach podchodzą do siedzącego w lektyce mężczyzny tak, jakby mieli od niego przyjąć komunię świętą. Ale nie przyjmują – choreograficzny układ skomponowany do piosenki Sinéad O’Connor Nothing compares to you jest jedynie rytuałem poddanych, wyrażającym miłość i posłuszeństwo. W przypadku trojga z nich cnoty te za chwilę zostaną poddane próbie.

Klata pokazuje, jakie reguły rządzą dworem: Goneril i Regan nieustannie spiskują, ich szept, który można brać za modlitwę, jest cichym budowaniem porozumienia. Porozumienia mającego doprowadzić do obalenia starego porządku, ale nie po to, by wprowadzić nowy, lecz by przejąć władzę i nie dopuścić do buntu. Intryga Edmunda również służy przejęciu wpływów, uwolnieniu się od losu bękarta. Temat władzy jest jednak obecny w Królu Learze Szekspira, pozostaje więc pytanie, po co reżyserowi watykański kostium?

Król Lear ma tworzyć, wraz z Królem Ubu, którego premiera odbyła się w Starym Teatrze w październiku, dyptyk królewski. Mottem spektaklu jest fragment rozmowy Kenta i pozbawionego królestwa Leara; Kent mówi, że widzi w twarzy starca coś, co każe nazywać go panem – władzę. Jan Klata deklarował, że chce zrobić spektakl o władzy duchowej. Czy Król Lear ma być zatem przedstawieniem o słabnącej sile Kościoła katolickiego? O intrygach i skandalach, które naruszają stabilne dotąd struktury? O malejącym wpływie na członków wspólnoty, szukających duchowego pocieszenia gdzie indziej? To być może interesujący temat, ale w spektaklu właściwie niepoprowadzony. Dostajemy za to szereg efektownych i jałowych scen (jasnych jedynie dla widzów, którzy dobrze znają tekst dramatu).

Duża Scena Starego Teatru to watykańska komnata, która pomieści również chatę na pustkowiu, w jakiej schroni się Lear podczas burzy. Chata to klatka z pleksi, a Lear spoczywa na łóżku – takim dla obłożnie chorych, regulowanym za pomocą pilota. Kiedy Kent (Jerzy Święch) zostaje pokonany przez Oswalda (Bogdan Brzyski), narzędziem tortur są nie dyby, ale baloniki z wizerunkiem papieża. Oślepienie Gloucestera (Roman Gancarczyk) to odebranie mu okularów. Gdy wygnany Edgar (Krzysztof Zawadzki) pozbawiony zostanie sutanny, widzimy blizny po samobiczowaniu i wytatuowane krzyże. Edward (Bartosz Bielenia) wykonuje ekstatyczny taniec zwycięstwa – udało mu się nakłonić ojca do wyrzeczenia się prawowitego syna. Kamera pozwala nam niekiedy ujrzeć twarz Leara, śledzić wędrówkę Gloucestera i Edgara czy przyglądać się, niczym przez szkło powiększające, postaciom zgromadzonym w pleksi-klatce. Przedstawienie ogląda się od efektu do efektu, ale tym, co uwiera najbardziej, jest niemożność odnalezienia nie tylko tematu, ale – może przede wszystkim – jakiejkolwiek autentyczności. Wszystko, co oglądamy, jest tak precyzyjnie zaprojektowane, że nie wierzymy w żadną emocję, w dobro, zło i szaleństwo. I nie mam tu na myśli zaprzeczenia wszelkim wartościom, czy, jak pisał Jan Kott, „tragicznego szyderstwa ze wszystkich eschatologii”. Właściwie nie interesuje nas ten świat, nie interesują bohaterowie. Klata wybrał świetnych aktorów, ale przy takim ograniczeniu tekstu i takiej koncepcji całości postaci mogą być zaledwie znakiem stanów czy sytuacji: majestat Leara, rozpacz Gloucestera, szaleństwo Edwarda. Świetne fragmenty roli Błazna – Jaśmina Polak niezwykle przejmująco diagnozuje rozpacz i szaleństwo – pozostają fragmentami. Bardzo szkoda, że ta rola – i szereg innych w przedstawieniu – właściwie nie miała szansy być zbudowana od początku do końca.


Spektakl kończy się śmiercią Leara. Pewnie we śnie, skoro z troską pochylają się nad nim odziani w kardynalskie szaty wrogowie i ci, którzy cierpieli równie dotkliwie jak stary król. Jan Kott pisał: „Tragedia jest teatrem kapłanów, groteska – teatrem błaznów”. W spektaklu Klaty nie ma ani jednych, ani drugich, nie ma ani tragedii, ani groteski. Jeśli, jak niezwykle trafnie zauważyła Monika Kwaśniewska, Król Ubu niepokoi nihilizmem (Teatr, który nie boli, „Didaskalia” nr 124), w przypadku Króla Leara odczułam coś więcej niż niepokój. Ostentacja, z jaką Jan Klata traktuje dzieło Szekspira, jest inna, niż ta, którą dostrzec można w przedstawieniu według tekstu Alfreda Jarry’ego. Budzi nie tylko niepokój, ale też całkowitą bezsilność – bezsilność widza konfrontowanego z wizją tak domkniętą i arbitralną, że nie prowokuje nawet do rozmowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji