Artykuły

Przepis na złą kolację

"Przyjęcie dla głupca" w reż. Tadeusza Bradeckiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Lekkie, łatwe i przyjemne - takie miało być premierowe "Przyjęcie dla głupca" w Teatrze Nowym. Niby komedia. A mi dawno nie było na widowni tak smutno.

Lubimy się śmiać, a powodów do uciechy rzeczywistość dostarcza codziennie bez liku. Czy polityka w naszym kraju nie przypomina "komedii pomyłek", a skład kolejnych rządów - "komedii charakterów"? Wątpiącym polecam "Muppet Sejm".

Tadeusz Bradecki wyreżyserował w Teatrze Nowym tekst wprawdzie współczesny, ale obcy - "Kolację dla głupca" francuskiego dramatopisarza Francisa Webera. Komedię. Kłopot w tym, że gagi sytuacyjne, które wyszły spod ręki krakowskiego reżysera, raczej żenują niż śmieszą. Na pewno jednak trudno o bardziej trafny tytuł.

Na scenie w piątkowy wieczór zabrakło tej energii, którą pamiętamy chociażby z adaptacji "Zagraj to jeszcze raz, Sam" w Teatrze Nowym. Fabuła Webera kojarzy się trochę z tekstami Woody'ego Allena. Główny bohater, Pierre Brochant (w tej roli przekonujący Janusz Grenda) ma piękną młodą żonę (bardzo nieprzekonująca Edyta Łukaszewska), opływa w dostatki, pija drogie wina i kolekcjonuje malarstwo (znad sceny spogląda w stronę widowni postać z obrazu Miró). W wolnych chwilach Brochant razem z przyjaciółmi organizuje niezwykłe przyjęcia - kolacje dla głupców. Gospodarze zapraszają na nie nieświadomych niczego nieznajomych, których uznali za wyjątkowych przygłupów, a następnie przez cały wieczór bawią się ich kosztem. Przed jedną z imprez Pierre doznaje urazu kręgosłupa - wypada mu dysk, co unieruchamia go w domu na kanapie. W drzwiach staje tymczasem kolejna ofiara - niepozorny François (w tej roli najjaśniejszy punkt wieczoru, świetny Mirosław Kropielnicki), rozwodnik, urzędnik, a prywatnie - maniak makiet popularnych obiektów, które własnoręcznie konstruuje z zapałek. Nieświadomy niczego François urządza głównemu bohaterowi prawdziwe piekło, jakby mszcząc się za jeszcze nie zaznane krzywdy. To dzięki tym momentom podczas dwóch godzin spektaklu na scenie pojawiło się kilka potencjalnie komicznych zwrotów akcji. Żaden z nich jednak krańcowo i trwale mnie nie ubawił, kilka wywołało zaledwie uśmiech.

Pobieżnie i powierzchownie zarysowane charaktery nie umiały się ze sobą zaprzyjaźnić. Ich obecność potęgowała jedynie wrażenie pośpiechu, jakbyśmy wszyscy mieli za chwilę pognać do domu na rzeczywistą kolację przed telewizorem, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku skonsumowania kulturalnej rozrywki. Morał ("zanim będziesz się z kogoś śmiał - pomyśl, kim sam jesteś") sprawił, że poczułam się jak na widowni w szkolnym teatrzyku.

Nie wiem, gdzie leży problem: w doborze tekstu, którego nie udało się w nowatorski sposób dookreślić dramaturgicznie, w nie do końca trafnej obsadzie, w nierównej grze aktorskiej, czy może w przekonaniu, że wszystko się sprzeda? Ten kankan, te pióra na kapeluszu.

Wiem, że spektakl znajdzie swoją widownię. Tak jak mają swoich odbiorców sitcomy, serialowe tasiemce i powielane bez ładu, składu i nowego pomysłu tak zwane "nieśmiertelne dzieła klasyków". Trudno. Dla mnie "Przyjęcie dla głupca" to przykład chałtury, której oby było na naszych scenach coraz mniej. Szkoda czasu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji