Artykuły

Bałucki w Ludowym

W programie do komedii Michała Bałuckiego pt. Ciężkie czasy — najnowszej premiery Teatru Ludowego w Nowej Hucie — Lesław Eustachiewicz napisał: „W szerszej świadomości społecznej Bałucki pozostaje autorem kilku bardzo zabawnych komedii, które teatry chętnie wznawiają, sięgając do nich zwłaszcza wtedy, gdy chwieje się plan finansowy, słabnie frekwencja. Trudno jednak sądzić, aby w tym przypadku decydowały względy odmienne, gdyż zamiar przewartościowania tradycyjnych opinii o utworze Bałuckiego da się odczytać jedynie z cytowanego artykułu.

Sugerowana tam próba, ujęcia „po gogolowsku” ludzkiej menażerii natrafić musi na silny opór materiału dramatycznego, jaki skomponował Bałucki. O ile bowiem u Gogola występują charaktery, to autor Ciężkich czasów posługuje się typami. Rację miała Gabriela Zapolska pisząc, że Bałucki „pierwszy po prostu zdjął dach z mieszczańskiego, przeciętnego domu — i powiedział: Patrzcie jak wy wyglądacie w życiu codziennym (…) Ale (…) spoczął na laurach i raz zaobserwowane typy zaczął ubierać w coraz inne nazwiska i szaty, i dodawać do nich bardzo dyskretnie rozmaite odcienie głupoty. Lecz to już były manekiny (…)”. Mimo mistrzowskiego dialogu i bezbłędnej realizacji reguł kompozycyjnych Bałucki ogranicza swój program poznawczy do tworzenia zamkniętych światów nadających się jedynie do bezlitosnej kompromitacji. Faktu tego nie zdołała zatuszować staranna inscenizacja Kazimierza Witkiewicza, w której żywy kontekst dla dzisiejszego widza tworzą zaledwie odniesienia do problemów aprowizacyjnych. XIX-wieczna rozprawa z głupotą i kołtunerią galicyjskiego ziemiaństwa jest w tym spektaklu ukazana właśnie w sposób „historyczny”, co wyzwala dodatkowe możliwości farsowych ujęć. Przeznaczone do wyszydzenia postaci są głupie i śmieszne — a więc zupełnie rozbrojone” i niegroźne.

Pewne novum stanowi nadanie postaci Żuryłły uprawnień nie tylko tradycyjnego rezonera, ale wręcz przewodnika po owej „menażerii”. Grający tę postać Kazimierz Witkiewicz chodzi po scenie z nieodłączną fajeczką, włącza się od czasu do czasu w tok akcji, choć chętniej sytuuje się na zewnątrz całej intrygi wygłaszając komentarze często adresowane do widowni jako typowe parafrazy. Witkiewicz jest gospodarzem w święcie kreowanym przez własną inscenizację, korzysta więc z dobrodziejstwa dystansu typowego dla narratora powieści tradycyjnej. Nadanie takich uprawnień „pozytywnemu bohaterowi” z komedii Bałuckiego pozwala przypuszczać, że w ślad za dominującą funkcją dramatyczną Żuryłło Witkiewicza przeciwstawi jakieś konstruktywne racje kompromitowanej na scenie prywacie i służalczości. Ale Żuryłło mówi tekst Bałuckiego, więc zamiast starcia, wartości otrzymujemy tezę dydaktyczna o ambicjach dosyć ograniczonych: oszczędność, umiarkowanie i wytrwałość jest gwarancją życiowego powodzenia. Skuteczność takiego programu ilustruje pomyślne zakończenie fabuły dramatycznej: końcowy triumf szczerej i gwałtownej miłości Karola Żuryłły (Krzysztof Górecki) i Broni Lechickiej (Zdzisława Wilkówna).

Nazwiska te wyczerpują listę odtwórców postaci pozytywnych. Inni aktorzy otrzymują wdzięczny materiał dla zaprezentowania całego repertuaru rozmaitych „gierek”, konsekwentnie kontrastujących pozostałe postaci, rodem już z czystej farsy. Tu prym wiodą Zdzisław Klucznik jako Kwaskiewicz (typ zgorzkniałego pantoflarza), Wiesław Tomaszewski jako Bajkowski (stereotypowy Sarmata), Andrzej Gazdeczka jako Lechicki (typ gospodarza „poczciwego”), wreszcie Andrzej Kozak jako Giętkowski (znakomity, najbardziej chyba stonowany typ snoba, utożsamiającego siebie z angielskim hrabią). Role kobiece oraz przedstawicieli młodego pokolenia wypadły mniej przekonująco, a już zupełnym nieporozumieniem wydaje się „dziewczęcy” Leonidas w zbyt przejaskrawionej interpretacji Jerzego Szozdy (być może taką konwencję narzucił temu aktorowi dziwaczny strój ni to z epoki, ni to ze współczesnego przedmieścia).

Spektakl utrzymany rozsądnie w granicach „tradycyjności” otrzymał funkcjonalną oprawę plastyczną Zofii Bodakowskiej. Za oknami konwencjonalnego, ziemiańskiego salonu widać na jaskrawoniebieskim tle balustradę tarasu ozdobionego czerwonym kwieciem oraz posążkami siusiających aniołków. Ten gest dosyć ostentacyjnie zwrócony w stronę widowni staje się chyba nie zamierzoną klamrą znaczeniową dla świata z komedii Bałuckiego.

P.S. Do poprzedniej recenzji ze sztuki Victora „Pepsie”, granej na Scenie Nocnej Teatru „Bagatela”, zakradł się poważny błąd: nazwisko grającej tytułową rolę Alicji Kobielskiej zostało w jednym miejscu zastąpione nazwiskiem innej aktorki Teatru „Bagatela”, Barbary Omielskiej. Za pomyłkę bardzo przepraszam obie Panie oraz Czytelników.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji