Artykuły

Taniec III generacji

Proszę napisać, że jestem kobietą po pięćdziesiątce z rozmiarem ubrania 50, nie chudzinka jakaś, i że na emeryturze zaczyna się drugie życie - podkreśla Janina Jackowska, jedna z uczestniczek warsztatów tańca dla seniorów w Bytomiu. Starość może dziś wyglądać inaczej.

Marta Iawlicka z zapartym tchem ogląda teledyski. Była nauczycielką plastyki. A zawsze chciała być baletnicą. Mieszka w Bytomiu, gdzie od 13 lat odbywa się jedna z największych konferencji tańca w naszym kraju. Organizuje ją Śląski Teatr Tańca. Na dwa tygodnie do miasta zjeżdżają tłumy tancerzy - profesjonalne zespoły i amatorzy. Odbywają się spektakle i warsztaty. - Parę lat temu już biegłam na warsztaty, ale sobie pomyślałam, że tam przecież są sami młodzi. I taki blok w środku poczułam - mówi pani Marta. Od tego roku chętnych na warsztaty nie obowiązuje limit wieku. Poleciała na skrzydłach. Stara sala gimnastyczna. Wyślizgane drabinki, okna przesłonięte wypłowiałą siatką. Na ławkach 20 osób w strojach gimnastycznych. - Wstajemy. Proszę, niech każdy zrobi coś, co zazwyczaj robi w domu. Wkręci żarówkę, przestawi krzesło, wysunie szufladę - mówi prowadząca Sylwia Hefczyńska-Lewandowska, tancerka ŚTT i jedna z najlepszych profesjonalnych tancerek w kraju. Nie bez strachu zgodziła się poprowadzić warsztaty. - Zawsze człowiek się boi, czy będzie umiał złapać kontakt z grupą. Nigdy wcześniej nie pracowałam z osobami starszymi. Nie wiedziałam nawet, jak mam do nich mówić? Per pan, pani?

Pomysł przyjechał z Niemiec. Tam Heike Hennig, choreografka i tancerka, stworzyła projekt warsztatów dla emerytowanych tancerzy, którego finałem był spektakl. W Polsce zajęcia skierowane miały być do tej samej grupy. Teatr skontaktował się nawet ze Związkiem Artystów Scen Polskich, by zaprosić byłych tancerzy na warsztaty. Okazało się, że chętnych nie ma. Do tego projekt nie dostał dotacji finansowej, o którą się starano i Heike nie mogła przyjechać do Bytomia. Wymyślono więc, że będą to po prostu warsztaty dla seniorów i że każdy może przyjść bez względu na taneczne doświadczenie.

Uczestnicy rozbiegają się po sali. Ktoś robi Samolot. Froteruje podłogę. Ściera kurz. - Nie uczę ich tańca towarzyskiego ani nie są to zajęcia z rytmiki. Ważna jest tu improwizacja, żadnego powtarzania po mnie - mówi Sylwia. Chodzi o to, żeby każdy odnalazł swój ruch. Żeby przestał się wstydzić siebie w tym ruchu.

U pani Janiny Jackowskiej (rozmiar 50) już w podstawówce wykryto wybitne zdolności matematyczno-chemiczne. Skończyła Politechnikę Śląską i kontrolowała bezpieczeństwo pracy hutników. W środowisku śląskim, w którym dorastała, praca była najważniejsza. Dlatego jak przeszła na emeryturę, przerażone koleżanki dzwoniły i pytały: Co ty tam robisz? A ona odpowiadała: Jak to co, tańcuję. Więc one sądziły, że źle się dzieje z ich Janiną. Źle znosi to przejście na emeryturę. A ona naprawdę tańcowała. Teraz też. Głównie z miotłą. Zazwyczaj rano, gdy wstaje, włącza muzykę. Jeżeli jest smutna, to bębny lub trąbkę. Bębny i trąbka podbijają nastrój. Teraz wreszcie wie, czego jej potrzeba.

- Emerytura to czas na poznanie siebie. Wcześniej nie było czasu.

Gdy przeczytała ogłoszenie na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, którego jest studentką, że Śląski Teatr Tańca zaprasza ludzi w wieku dojrzałym na warsztaty, wiedziała, że tego właśnie chce.

- Miałam zamiar zorganizować w zeszłym roku naukę tańca towarzyskiego na UTW. I już prawie mi się udało. Ale pojawił się jeden problem. Brak partnerów. Kobiety są chyba bardziej otwarte na takie rzeczy. Lub po prostu dłużej żyją - śmieje się.

Na warsztatach tanecznych w Bytomiu też mało mężczyzn. Bo dwóch jedynie. Pan Marian Stępień biega po sali. Żywiołowy. - Zawadiaka taki - mówi Sylwia.

Wysiadywanie pod murkiem lub w oknie nie dla niego. Kiedy się umawiamy na spotkanie, nie ma znaczenia, gdzie i kiedy. Dojdzie wszędzie. - Emeryt musi chodzić pomału, ale długo - mówi. Pan Marian jak się już rano ogoli i zrobi resztę toalety, to idzie na cmentarz. Tam stoi i patrzy: z tym piłem, ta fajna babka była, z tym w karty grałem. A na dwunastą na zajęcia. Po nich jest bardziej energiczny. I w ogóle uwielbia wywijać. - W kościele też kulasami chciałbym zatańcować. Usiedzieć nie mogę, wie pani.

Pani Marta z zawstydzeniem tańczy na paluszkach. To dopiero pierwsze kroki. Dobrze zaczęła emeryturę. Od tańca. Choć trochę ją ta emerytura straszy. Głównie finansowo. Bo wiadomo, jaka jest nauczycielska stawka. Nie za wysoka. A ona nie oszczędzała. - Odkąd umarł mój ojciec, postanowiłam żyć dniem dzisiejszym. Wszystko przecież trwa sekundę. Dwadzieścia lat temu: Bułgaria, Rosja, Grecja. Nie żałuje, bo futer i butów do trumny nie zabierze, a co zobaczyła, to jej. - Wszyscy wtedy jeździli do Rosji kupować złoto. A ja piłam koniaki i biegłam obejrzeć balet. A jak jest u siebie na Śląsku, to biega na każde przedstawienie. Dlatego też nigdy nie mogła odłożyć pieniędzy. Wszyscy znają panią Martę. Już wiele lat temu w chorzowskiej Rozrywce załatwiała bilety dla siebie i swoich uczniów na pantomimę Drzewieckiego. A teraz aktorzy się jej kłaniają. Reżyserzy podchodzą po spektaklu i pytają: i jak było? Trudno zresztą pani Marty nie dojrzeć. Długie blond włosy. Czerwone paznokcie. Piękna kobieta. - Czym skorupka za młodu... To wszystko po rodzicach. Mama uwielbiała saunę i operę. Ojciec był ułanem i zaszczepił mi miłość do koni. 10 lat temu tak upadła z konia, że złamała kość ogonową. Całkowity zakaz jakiegokolwiek sportu. Ale nie wytrzymała. Na nartach jeździ i nawet nie krzyczy ratunku. Do tego obowiązkowo rower. Wraca też na konie. Musi. Choćby do końca życia miała tylko stępem. I taniec. Wreszcie. Chciała być przecież baletnicą. Poszła z mamą na przesłuchanie do bytomskiej szkoły baletowej. Niestety. Dopiero na emeryturze pani Marta spełni swoje marzenie. Niejedno, jak zapowiada.

Gdy pani Janina budzi się o 6 rano, to nie zrywa się wcale z łóżka, tylko sięga po książkę. - Już teraz wiem, do czego służy łóżko - śmieje się. Czasem jest to poezja, czasem lektura szkolna. Kiedy indziej coś z numerologii. Jeden numerolog powiedział pani Janinie: pani tańczy jak aparatka. - Od tego czasu, wie pani, nie wstydzę się już tańczyć jak aparatka. W zeszłym roku panią Janinę bolało kolano. Chodziła po lekarzach. I żaden nie wiedział, co jej jest.

- Gdyby zamienić te wszystkie maści, które wcierałam, na kremy do twarzy, Claudia Schiffer mogłaby się schować. Już była wyznaczona operacja. Ale miesiąc przed pani Janina pojechała do sanatorium. I jak były wieczorki taneczne, to pierwsza wyskakiwała na parkiet. Jak ta aparatka.

- Po powrocie musiałam odwołać operację, bo ból minął. Cud jakiś.

Pani Janina była kiedyś na imprezie dla seniorów. Puszczali same wolne kawałki. Pewnie nie chcieli, żeby się zmęczyli lub, nie i daj Boże, zasłabli. Po jakimś czasie pani Janina zaczęła skandować: My chcemy twista! My chcemy twista! I dostali. Zabawa była przednia. Za jakiś czas pani Janina znowu znalazła się na imprezie z tym samym didżejem. Powitał ją słowami: O, pani "my chcemy twista".

Ruch jest lekiem, który nic nie kosztuje, niech pani napisze, mówi. Idealne dla emeryta. Odkąd pan Marian skończył 17 lat, chciał należeć do Śląskiego Teatru Tańca. Ale musiał iść do pracy.- Ja się nigdy nie lubiłem bić, ale lubiłem tańczyć. A jak poszedłem do wojska, to się zapisałem do chóru. Pan Marian większą część swojego życia spędził pod ziemią. Był górnikiem. Lubił swoją pracę. Dlatego na początku emerytury było ciężko. Zwłaszcza gdy żona umarła. Na emeryturę miał przejść w kwietniu 1987 r. Mówił do niej: Teresa, będziemy jeździć, podróżować, cały świat zwiedzimy. Ale Teresa w styczniu odeszła. I nigdzie nie pojechali. Parę lat temu w kościele zauważyła pana Mariana kierowniczka zespołu ludowego Piekarskie Klachule. Usłyszała, jak śpiewa i zobaczyła, że nogami pod ławką wymachuje, jakby się do tańca rwał.

-Doszło do tego, że mi się pierwsza kłaniała, a to mężczyzna powinien...

Aż się w końcu zgadali. To właśnie z ramienia Piekarskich Klachul pojechał na warsztaty do Bytomia. Kierowniczka powiedziała: jedź! I pojechał. I cały tydzień tak. Z Piekar Śląskich do Bytomia. Ma 72 lata. Gdy pan Marian śpiewa na scenie razem z Klachulami, zaprasza swoich znajomych na występy. Mówi im: Przyjdźcie, zobaczycie jak fajnie wyglądam w stroju. To samo mówi córce.

- Bardzo się jej podoba, że ojciec tańczy i śpiewa. Ale na występ nie przyjdzie. Bo zmęczona. Nie mam jej tego za złe. Jak się pan Marian głębiej zastanowi, to myśli, że może córka powinna sama potańczyć.

Na zdjęciu: "Bliskość" projekt Risy Jaroslav i Piekarskich Klachul na 8 Konferencji Tańca w Bytomiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji