Marta Bizoń pokazuje rogi
Znana ze scenicznego temperamentu Marta Bizoń już nie raz na scenie pokazała rogi. W spektaklu G & I Gershwin robi to dosłownie, ściągając gustowny kapelusz, spod którego wystają czerwone różki, przekornie współgrające z imitacją księżowskiej koloratki. Ukryty w aktorce diablik, kusi przede wszystkim męską część publiczności.
Ale zacznijmy od początku. Teatr Ludowy wraz z reżyserem Janem Szurmiejem postanowił uczcić setną rocznicę urodzin jednego z największych kompozytorów naszego wieku, autora Błękitnej rapsodii, Amerykanina w Paryżu czy niezapomnianego przeboju Summertime. Jak mogę się domyślać po obejrzeniu spektaklu, w początkowych zamierzeniach miało to być przedstawienie oparte na życiu artysty. Dlatego też całość rozpoczyna się opowieścią o losach żydowskiej rodziny z Petersburga, która pod koniec XIX wieku wyemigrowała do USA.
Dialog Rafała Dziwisza i Przemysława Brannego zostaje tu poparty stylizowanymi na staroć, wyświetlanymi fotografiami, przedstawiającymi przodków kompozytora. Kiedy jednak dochodzi do narodzin Georga i jego brata Ira, którzy dostają pierwsze pianino, tworząc na nim swoje piosenki, aktorzy z zapałem zaczynają je śpiewać, zapominając o pierwotnym pomyśle. Reżyser nawet na zakończenie nie wrócił do tej koncepcji, przez co zburzył strukturę teatralną spektaklu, zmieniając go w recital.
I właśnie G & I Gershwin należy traktować jako recital w wykonaniu trójki artystów z towarzyszeniem zespołu muzycznego, pod kierunkiem J. Kluzowicza. Wówczas już spokojnie można napisać, że Marta Bizoń, Rafał Dziwisz i Przemysław Branny, w przypadku przynajmniej kilku utworów, zachwycają znakomitym tym wykonaniem, młodzieńczą energią i dowcipnym podejściem do współczesnej klasyki. Panowie bawią humorystyczną interpertacją piosenek, a Marta Bizoń uwodzi nieskrywanym erotyzmem, zdecydowanie jednak bardziej działającym, kiedy ubrana jest w seksowną, króciutką marynarkę niż w samą bieliznę.
Opuszczający Groteskę — w której dotychczas występowali aktorzy „Ludowego” — widzowie, żałowali, iż nie rozmontowano wcześniej foteli, Muzyka Gershwina prowokowała ich do karnawałowej zabawy, a nogi same rwały się do tańca.