Artykuły

„Wesele” i dziewczęta

Grunwaldzki Most długim skokiem wiąże brzegi Odry. Lekki kształt stalowej konstrukcji nadaje decydujący akcent sporej części miasta. Stąd najpiękniej wygląda jego serce — Ostrów Tumski. Jeszcze przed chwilą padał deszcz, a tuż słońce rozjaśnia patynę iglicy kościoła św. Krzyża, surowe wieże katedry, dachy poszczerbione przez wojnę i czas. Problem czasu może silniej, niż gdziekolwiek indziej zaważy na rozmyślaniach. Jakże ogromny trzeba było odbyć marsz w przeszłość, aby nowym i starym mieszkańcem dać zaplecze polskiej historii. Żółto-czerwone flagi powiewające nad Wrocławiem z okazji jego dni są już dzisiaj wspólnym znakiem osiadłych tu z dziada pradziada i wędrowców na szlakach zgliszcz. Pielgrzym stał się właścicielem nadodrzańskich krajobrazów, autochton wrasta w zapomnianą mowę i obyczaje.

Przed kilku laty do mej rodziny zgłosiła się jako pomoc domowa inteligentna młoda panna ze średnim wykształceniem. Prosiła o przyjęcie, gdyż chciała nauczyć się po polsku. Dzisiaj jest ona asystentką w jednym z zakładów naukowych. Oczywiście nie zawsze ów powrót do ojczyzny odbywał się tak prosto, czasami drogi się gubiły, i może freudowska teoria urazów też by się na coś przydała. Bezspornym jednak faktem jest już dzisiaj polskość Wrocławia i przypominanie o tym zalatuje truizmem. Zbyt mało jednak poświęca się uwagi olbrzymiemu wkładowi wrocławskich placówek kulturalnych w repolonizację ziem zachodnich. Aczkolwiek aktywność działaczy kulturalnych ostatnio wydatnie zmalała, nie zapominajmy o zasłudze sprzed kilku lat. Wydaje mi się, że ów miniony, dynamiczny okres kampanii kulturalnej ma pełne szanse nowego, twórczego rozkwitu.

Dni Wrocławia zbiegły się z dziesięcioleciem Państwowych Teatrów Dramatycznych. Na jubileusz wystawiono Wesele. Przyjechało z tej okazji sporo delegacji. W czasie skromnego bankietu i zabawy było sporo czasu do odnowienia wielu znajomości i do wspomnień. Wyszło stąd kilku dyrektorów scen polskich, wielu świetnych aktorów, reżyserów. Teatr wrocławski jak wszystkie przybytki Melpomeny przeżywał swoje wzloty i upadki. Ale niemy plebiscyt pustych krzeseł zmuszał dyrekcję do ambitnych poszukiwań i w rejestrze repertuarowym zjawiały się pozycje, które osiągały sto i więcej przedstawień. Dyrektorzy zmieniali się, uciekali aktorzy, a ci, którzy pozostawali, myśleli również o wyjeździe. Atmosfera niepewności zaciążyła nad teatrem, dopiero stosunkowo niedawno udało się stworzyć zespół, który zdecydował się oddać wszystkie swoje siły wrocławskim scenom. Wydana z okazji jubileuszu, obficie ilustrowana książeczka o dziejach wrocławskiego teatru jeść wzruszającym dokumentem tworzenia nowego świata mowy, gestu, i wizji plastycznych. Nie dziwmy się tym, którzy stąd odeszli. Aktorzy i dzisiaj nie mają we Wrocławiu łatwego życia. Brak fachowej krytyki, atmosfery intelektualnej, serdecznej opieki. Piętrzą się trudności mieszkaniowe. Wielu aktorów nawet ostatnio, starając się na próżno o mieszkania, musiało zrezygnować z kontraktu. Nie każdy jak reżyser Dobrowolski godził się na noclegi w garderobie. Na Dom Aktora przeznaczono starą ruderę, bez urządzeń kanalizacyjnych. gdzie za niemieckich czasów mieszkały córy Koryntu. Nie zanosi się na to, aby MRN ten stan posiadania rozszerzyła i można przypuszczać, że odpływ aktorów z Wrocławia będzie trwał nadal. Zresztą w ostatnich latach nawet w teatrze zdarzały się rzeczy dziwne. Zrezygnowano ze znakomitego reżysera i pedagoga Wilama Horzycy, zarzucając mu formalistyczne koncepcje reżyserskie. A przecież lego krótkotrwała dyrekcja była chyba jednym z najambitniejszych okresów teatru.

Nie zapomnę świetnego przedstawienia Angelo, tyran Padwy Wiktora Hugo czy Sen nocy letniej. Horzyca nadal mieszka we Wrocławiu i mimo wiosennych burz, które przeżywamy, w teatrze wrocławskim nadal nie ma dla niego miejsca.

Realizacja Wesela jest najnowszą pracą obecnego kierownika artystycznego teatru, Jakuba Rotbauma. Warto poświęcić jej słów kilka. Rotbauma i urzeka gest i muzyka. Można było to już zaobserwować w jego świetnych spektaklach w Teatrze Żydowskim. W Weselu niewątpliwie koncepcja reżyserska nie zawsze godzi się z tradycją, gorzej, nie zawsze z tekstem, ale, trzeba przyznać, jest konsekwentna. Tekst Wyspiańskiego potraktował Rotbaum jako pretekst, dając żywe, dynamiczne, i bardzo barwne widowisko. Wyprowadził je z ciasnego pudełka chłopskiej izby, przerzucił część akcji na zewnątrz, otwierając szerokie symultanicznie grające proscenium. Pomógł mu w tym wybitnie scenograf Aleksander Jędrzejewski. Rotbaum nasycił sztukę tańcem, muzyką i światłem — może zbliżył bardziej do wodewilu niż misterium, może zbyt je udźwiękowił, czy rozkrzyczał, ale na pewno stwarzając pole do dyskusji, dał ciekawą zwartą całość. W przedstawieniu brał udział cały zespół, pozwalając zorientować się w jego możliwościach. Obok bardzo udanych postaci jak np. Panny Młodej w wykonaniu Janiny Zakrzewskiej czy Gospodarza kreowanego przez Młodnickiego, zdarzały się nieporozumienia jak np. Władysław Bogusławski w roli Wernyhory, czy Andrzej Polkowski grający Stańczyka. Rotbaum za wszelką cenę urealniając Wesele, nie poradził sobie niestety z widmami, które — nie będąc symbolem idei — zawisły między ziemią a niebem czy piekłem. Zatarł się polemiczny sens pamfletu politycznego, aforystycznego języka urzekającej poezji, na rzecz wiejsko-inteligenckiego wodewilu.

Rotbaum lubuje się w widowiskach masowych. Daje bardzo sugestywne wizje sceniczne. Ta namiętność skłania go do przeróbek z dzieł epickich. Wydaje mi się jednak, że nie jest to najwłaściwsza droga wrocławskiego teatru. Przecież problemy kulturalne w tym mieście są niewątpliwie trudniejsze, niż gdzie indziej i widza trzeba przyzwyczaić nie do sporadycznych feeryjnych blasków i olśnień, ale do solidnego, wartościowego repertuaru dramatycznego. Nie wydaje mi się, aby dość przypadkowa polityka programowa ostatnich lat spełniała te zadania. Oczywiście, obok repertuaru poważnego należałoby dawać sztuki lżejsze, a może nawet muzyczne komedie na scenie kameralnej. Ta ostatnia sugestia nasunęła mi się podczas przedstawienia Pięknaj Heleny w operetce, które niestety było jednym z najbardziej żałosnych widoków, jakie oglądałem w moim życiu. Ze smutkiem stwierdziłem, że i Opera przechodzi kryzys. Z trudem wytrwałem do końca Poławiacz pereł. I gdyby nie świetny balet Pan Twardowski ze znakomitym Tomaszewskim w roli diabła, nie uwierzyłbym, że teatr opery i baletu zdobywał się na tak świetne spektakle jak Paria czy Czerwony mak. Niestety i stąd odeszło wielu ludzi i brak solistów daje się jak najbardziej we znaki.

W tej chwili bezspornie najbardziej dynamiczną grupę artystyczną stanowią wrocławscy plastycy, skupieni wokół Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, dają o sobie często i głośno znać. Ostatnio wwielu witrynach sklepowych pojawiły się płótna wrocławskich malarzy, sąsiadując z materiałami tekstylnymi, obuwiem i garnkami. W mieście można w tej chwili zwiedzić trzy wystawy plastyczne: zbiorową, okręgowa, prac młodego plastyka Józefa Hałasa i chyba najciekawszą — grafika Stanisława Dawskiego. Dążność do nowoczesności, syntezy spojrzenia, konkretności, nawiązanie do najnowszej tradycji europejskiej, cechuje już dzisiaj wszystkich wybitniejszych artystów w Polsce. Wrocławianie jednak dodali do tego swój akcent regionalny, dając w pracach szereg ciekawych motywów z własnego miasta. Szkoda, że ich szkice nie znalazły się na kartach pocztowych i przyjezdny zmuszony jest wysyłać pozdrowienia na bardzo nieestetycznych widokówkach. Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych licząca 186 studentów posiada wydziały ceramiki i szkła. Jak informuje mnie rektor Dawski, młodzież garnie się przede wszystkim do malarstwa sztalugowego. Czy nie warto byłoby pomyśleć o wydziale malarskim? Prace młodych plastyków, które widziałem, pozwalają sądzić, że tego rodzaju decyzją byłaby słuszna i uzasadniona.

A tymczasem młodzież plastyczna wespół ze studentami uniwersytetu hasa po mieście w zaimprowizowanych, średniowiecznych strojach, przydając poetyckie nuty Dniom Wrocławia. Przyznać muszę, że zaimponowała mi pomysłowość uroczych studentek, które nawet ze starych szlafroków potrafiły wyczarować suknie dam dworu. Wrocławianie umieją improwizować, mają wyobraźnię. Zainicjowane w tym roku Dni obeszły się nad wyraz skromnym budżetem, wynoszącym zaledwie połowę sum przeznaczonych na Dni Krakowa. Szkoda, że tak mało o imprezie wrocławskiej pisała prasa i że właściwie stała się ona świętem jedynie tamtejszego regionu. Zjechali na ten okres do Wrocławia kompozytorzy wybitni artyści krajowi i zagraniczni. Podziwialiśmy zespół węgierskich Cyganów Lakatosa, Czerny-Stefańską, Wiłkomirską, Bittnerównę. Kawecką, Grucę i Finzego. O palmę pierwszeństwa Studenckich Teatrów Satyrycznych walczyły najlepsze zespoły z całego kraju. Byłem na programie Teatrzyku Bim-bom z Gdańska i życzyłbym sobie, aby nasz Teatr Satyry reprezentował ten poziom artystyczny i tę nowoczesność, które rozentuzjazmowanej publiczności nie pozwoliły opuścić sali długo po przedstawieniu.

Brak było w Dniach Wrocławia imprez literackich. Nie postarano się przyjazd wybitnych pisarzy. Wieczór autorów wydanego okazale przez Ossolineum almanachu pt. W odzyskanym domu odłożono na termin późniejszy, chociaż książka cieszy się dużym popytem w księgarniach. Ta obszerna publikacja stała się nie tylko rejestrem prac autorów mieszkających obecnie na Dolnym Śląsku, ale również wspomina i tych, którzy stąd na zawsze odeszli. A niestety odpływ pisarzy zaważył bardzo na literackim profilu miasta. Mimo bogatych muzeów, wyższych kół, bibliotek, Ossolineum, Wytwórni Filmów Fabularnych, Wrocław niestety coraz bardziej staje się prowincją. Pytałem wielu ludzi, dlatego tak się dzieje. Rozmawiałem z muzykami, aktorami, plastykami i pisarzami. Wszystkie ich wyznania można sprowadzić do wspólnego mianownika: trudności mieszkaniowe, duże odległości utrudniające współżycie, brak opieki ze strony władz i małe możliwości zarobkowe.

O Wrocławiu nikt nie pisze, a tego rodzaju duże ośrodki kulturalne jak Warszawa i Kraków kompletnie się miastem nie interesują. Przydałby się klub inteligencji twórczej. Byłoby, o czym dyskutować, myśleć, projektować. Wciąż jeszcze nie doceniamy roli artystycznej kawiarni. Przy czarnej niejedna dobra myśl się zrodziła. A we Wrocławiu dosłownie nie ma gdzie napić się kawy. W Teatralnej ścisk. Zaś w popularnej Centralnej przy PDT wprowadzono od 17-ej przymusową konsumpcję, przy tym orkiestra tak hałasuje, że nie sposób rozmawiać. Wspólne towarzyskie życie wrocławskich artystów tym bardziej może okazać się pożyteczne, że już od jesieni będzie się ukazywać tygodnik artystyczno-literacki „Nowiny”, który może wreszcie zapełni lukę powstałą po zlikwidowaniu „Zeszytów Wrocławskich” i „Odry”. Przyznane po raz pierwszy w roku bieżącym nagrody artystyczne powinny stać się sygnałem nowego, twórczego życia. Może ono bujnym i żywym pędem zagrodzi drogę wszystkim marzącym w dalszym ciągu o emigracji do Warszawy i Krakowa. Może zacznie się proces odwrotny, powtórna ofensywa mistrzów pióra, teatru i pędzla na Wrocław.

Jakże to piękne miasto, ileż stylów i kształtów; prawdziwa kamienna historia sztuki. Szerokie ulice i place sąsiadują z wąskimi uliczkami. Malutki kamieniczki tulą się miłośnie do nowoczesnych gmachów. Coraz więcej nowych domów. Wokół Ratusza otwarły bramy świeżo wykończone stare kamieniczki. Na samym Rynku ustawiono tymczasowo przywieziony ze Lwowa pomnik Fredry. Nie wiadomo jeszcze, gdzie ostatecznie stanie. I znowu osaczają wspomnienia. Ileż to spotkań i przygód lirycznych czekało mnie kiedyś pod tym pomnikiem… Na ulicach pełno młodzieży. Jest piękny, wiosenny dzień. Kobiety są tutaj bardzo piękne, bardziej śmiałe i bardziej zalotne niż w Krakowie. Nietrudno o znajomość. Przeniesiony ze wschodu temperament nie dostosował się do powagi wyniosłych, starych kamienic. Parki rozbrzmiewała muzyką i szeptem zakochanych. Dzieci pielgrzymują do małych niedźwiadków w ogrodzie zoologicznym. Dorośli pędzą na stadion olimpijski, gdzie za chwilo przyjadą kolarze. Ulegam sugestii tłumu i oto jestem na trybunie olbrzymiego stadionu. Brawa i okrzyki jak wszędzie towarzyszyły dzielnym rowerzystom, ale chyba nigdzie takie falangi kobiet nie polewały na dzielnych sprinterów. Spiker zachęca do pójścia na balet Pan Twardowski mniej więcej tak: „pójdźcie do teatru — tam ujrzycie jeszcze raz kolarzy, będą na balecie. Spieszcie się, są jeszcze bilety w kasie”. Ta propaganda podziałała i teatr rzeczywiście nabity był, jak beczka śledzi.

Trochę w tym mieście za szaro. Kobiety ubierają się oszczędnie dozując kolory, wiec trudno mieć pretensje do mężczyzn, że unikają również śmielszych zestawień barwnych. Ostatecznie wiosną i w tej dziedzinie powinna upomnieć się o swoje prawa. Unikałem sentymentalnych sentencji, a jednak ostateczne rozrachunki z przeszłością i teraźniejszością każą mi wzruszonym sercem zgadywać przyszłość nadodrzańskiego grodu. Chciałbym, aby z zamyśleń i wzruszeń artystów zrodziły się wiersze i powieści, obrady i kompozycje poświęcone miastu, które na przekór trudnościom, odległościom czy Wszelkiego rodzaju obojętnościom żyje tęsknotą za wielkimi sprawami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji