Artykuły

Recenzja z Hamburga: Zadyma o Romea i Julię

Co można zrobić dzisiaj z mało komu po­trzebną instytucją o na­zwie teatr?

Można scenę użyć jako przynętę i złapać na nią z ulicy tak zwaną trud­ną młodzież, na przykład. Można skinów przechrzcić na Kapulettich, punków na Montekich albo odwrotnie — Romea związać z Julią i poprzez ich mi­łość właśnie pokazać raz jeszcze, jak bezsensowne są wszelkie podziały.

Jerzy Fedorowicz wpadł więc na pomysł efektowny — scenę Teatru Ludowe­go w Nowej Hucie zamie­nił z teatralnej na „po­prawczą”. Cel zbożny, a komplet widzów, zawsze łasych na spektakularną sensację, gwarantowany. Zwłaszcza w Niemczech, w państwie, w którym skinheadzi mają się na kogo powoływać.

Na Romeo i Julię z Nowej Huty nie można było dostać biletów. Fakt, że najbardziej renomowa­ny w Hamburgu teatr Thalia rozprowadzał je w szkołach, nie zmniejsza frekwencyjnego sukcesu (na jakiś tam teatr „normalny” większość nie przyszłaby nawet za darmo).

Widok młodzieży okupującej schody i poręcze znany jest tu raczej z koncertów rockowych, i taka też była atmosfera. Ta młoda publiczność za­chowywała się tak, jakby się „żywcem” z nich prze­niosła. Śmiechy, okrzyki, komentarze, żadnego śla­du respektu wobec sceny. Być może dlatego, że grali na niej tak samo ubrani rówieśnicy, tak samo pa­łętający się po dyskote­kach i ulicach jak oni? I być może dlatego, że grali po polsku, ale to pół biedy. Bo cała bieda w tym, że oni rzeczywiście pró­bowali „grać”. I to właś­nie irytowało. Spodzie­wasz się, człowieku, ja­kiegoś terapeutycznego warsztatu teatralnego, cze­goś w rodzaju otwartej próby lub chociażby za­bawy z widzami w stylu dell’arte, a tu serwują ci coś w rodzaju szkolnego teatrzyku, skeczu z prze­jętymi swoją rolą ucznia­mi. Stąd właśnie uczucie lekkiego zażenowania, ta­kiego mniej więcej, z ja­kim ktoś wrażliwy przy­patruje się olimpiadzie inwalidów.

Inna sprawa — to sam tekst, a więc przekład Paszkowskiego. Dla tych, którzy rozumieli po pol­sku, strawny najwyżej ja­ko komedia. Zdania w rodzaju: „Świt zgody wstaje nad nocą rozpaczy” bu­dzą ogólną wesołość i trudno się temu dziwić.

Nie o sam występ jed­nak w projekcie Fedoro­wicza chodzi, ale o wystę­pujących. Ci nie domyśla­ją się nawet dzisiaj, jak często będą swoje teatral­ne pogo (taniec punków) wspominali. W tym sen­sie mniej ważny jest tu Fedorowicz jako reżyser, a bardziej jako inicjator pewnego projektu. Dlate­go nie przystoi recenzyjne marudzenie, Fedorowiczo­wi i jego grupie należy się aplauz.

Należy się on nawet mi­mo to, że jeśli chodzi o „autentycznych skinów i punków”, to wiele tu ha­łasu o nic. Grający siebie samego na scenie skin — skinem już być przestaje, ale mniejsza z tym. W rzeczywistości było tak, że większość „załapała” się do grupy z nudów, no bo co tu robić w czymś ta­kim jak Nowa Huta? Po­dobnie przesadne i na wyrost jest stwierdzenie reżysera (w ulotce), że młodzież ta “zmieniła ra­dykalnie dzięki zbiorowej pracy swój Stosunek do życia, świata i powszech­nie uznanych wartości”. Oni sami na spotkaniach z publicznością wzruszają na to ramionami. A pyta­nia publiczności — zatro­skane, miękkim głosem jak do niedorozwiniętych, lub te mentorskie, „peda­gogiczne” — utwierdzają ich tylko w przekonaniu, że świat, do którego wszyscy ich chcą namó­wić, nudny jest jak flaki z olejem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji